Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Nasze rozmowy »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

Prezydent to też człowiek, który mocno przeżywa każde niepowodzenie

2015-12-09, Nasze rozmowy

Z Henrykiem Maciejem Woźniakiem, byłym prezydentem Gorzowa oraz senatorem, rozmawia Robert Borowy

medium_news_header_13270.jpg

- Zajmował pan wiele ważnych stanowisk politycznych, dzisiaj jest pan w biznesie. Nie brakuje panu codziennych emocji związanych z polityką?

- Moje zawodowe i publiczne role przeplatają się od wielu lat. Już jako bardzo młody człowiek w 1985 roku organizowałem w Gorzowie struktury Urzędu Skarbowego, którego byłem pierwszym szefem. Po bez mała 10 latach zostałem prezydentem Gorzowa, by po czterech latach powrócić do finansów, a dokładniej rozpocząć pracę w bankach - od organizowania ich struktur po zarządzanie. Byłem także prezesem Związku Gmin Gorzowskich oraz prezydentem Euroregionu ,,Pro Europa Viadrina’’. Zasiadałem też w sejmiku lubuskim, dochodząc poprzez funkcje przewodniczącego kilku komisji do funkcji wiceprzewodniczącego i przewodniczącego sejmiku. W 2007 roku zostałem senatorem RP, a po zakończeniu kadencji zarządzałem spółkami i doradzałem wojewodzie Jerzemu Ostrouchowi w sprawach gospodarczych. W tej chwili jestem prezesem jednego z przedsiębiorstw w Międzyrzeczu. Jeżeli przez tyle lat tak głęboko i intensywnie uczestniczy się w życiu publicznym - pominę szereg organizacji społecznych, w których byłem i jestem zaangażowany - to ot tak sobie z tego wyjść się nie da, bowiem za człowiekiem idą sprawy, które inicjował, idą ludzie, z którymi był mocno związany, to rodzi odpowiedzialność i zobowiązuje do działania.  Wchodząc do tej rzeki naprawdę trudno z niej wyjść. Z drugiej jednak strony zacząłem doceniać wolny czas, którego nagle mam sporo, głównie dla rodziny. Proszę mi wierzyć, że jeżeli chce się uprawiać politykę na serio, to trzeba być przygotowanym na pracę od rana do późnego wieczora. Najważniejsze, żeby nie stać się niewolnikiem polityki, kamer i mikrofonów. Znam ludzi, którzy zapłacili za takie postawienie życia na jedną kartę bardzo wysoką cenę. Moje życiowe credo to ,,bądź otwarty na rzeczywistość, bądź otwarty na człowieka’’. Ta otwartość uodporniła mnie na rożne trudne sytuacje, które życie niesie, pozwoliła brać dary losu, ale też nie żyć złudzeniami.

- Czy ta otwartość zachęca pana do ponownego, aktywnego włączenia się w życie miasta?

- Po części tak, choć wcale nie brakuje mi aktywnego życia. Nie mam parcia na szkło, nie odczuwam tęsknoty za pokazywaniem się w mediach, za uczestniczeniem w oficjalnych wydarzeniach. Chciałbym, jednak przy okazji zwrócić uwagę na ważną kwestię. Jako młode demokratyczne społeczeństwo przez ostatnie lata nadmiernie przywiązujemy wagę do funkcji. W starych demokracjach wiele ważą autorytety, a to nie to samo co funkcje. Są przecież ludzie mający już swój wiek, ale co istotne znaczący dorobek zawodowy i społeczny. My ulegliśmy pewnej fascynacji, że oto liczą się głównie młodzi ludzie, posiadający 2-3 fakultety i znający kilka języków. To było wygodne dla menadżerów i właścicieli firm z „zachodu”, którzy inwestowali w Polsce, choć sami często byli w wieku przedemerytalnym! Na szczęście zaczynam obserwować, że sytuacja powoli, ale jednak normalnieje. Dużo ważniejsza przecież,  niż sam wiek jest praktyczna wiedza, ugruntowane kompetencje i doświadczenie, nie tylko zawodowe ale i życiowe. Dlaczego to jest tak ważne? Bo pozwala na harmonijne budowanie państwa, na równowagę pomiędzy odwagą młodości i ostrożnością doświadczenia. Myślę, że należałoby również o wiele bardziej korzystać z wiedzy osób, które już nie pełnią formalnych funkcji. Proszę zwrócić uwagę, ilu wspaniałych, mądrych ludzi mamy w Gorzowie, którzy kiedyś zajmowali najważniejsze stanowiska w mieście, regionie, a bywało że i w kraju. Z chwilą, kiedy przestali pełnić swe funkcje zniknęli z życia publicznego. Czy stali się z dnia na dzień innymi ludźmi, głupszymi niż byli pełniąc funkcje? Ile mogliby wartościowych rzeczy wnieść w dalszy rozwój. I wcale nie muszą tego czynić z pozycji jakichś stanowisk.

- Dlaczego chce pan wyrzucić Wielkopolskę z nazwy naszego miasta?

- Nie kryję, że świeżą inspiracją było to co wydarzyło się w Stargardzie Szczecińskim, który od 1 stycznia 2016 roku będzie nosił historyczną nazwę Stargard. Poza tym, skoro 20 lat temu jako prezydent miasta zainicjowałem dyskusję nad tym tematem, ale nie było mi dane tego kontynuować, uznałem że warto do tematu wrócić. Przyznaję, że w pewnym momencie straciłem wiarę z powodzenie tej misji, lecz obecnie całkowicie zmieniły się uwarunkowania prawne, które otwierają nowe możliwości. No i latem ożyła dyskusja o nazwie miasta. Ważnym krokiem było zobiektywizowanie dyskursu publicznego, poprzez stworzenie możliwości wypowiedzenia się autorytetom w sprawach, które do tej pory wzbudzały największe emocje. Przygotowując niedawną debatę w Archiwum Państwowym chciałem za drzwiami pozostawić osobiste poglądy poszczególnych osób. Chodziło przede wszystkim o zaprezentowanie obiektywnych opinii: prawnej, historycznej, lingwistycznej. Przez lata skutecznym hamulcem były na przykład koszty całej operacji. Dzisiaj wiemy, że prawo na tyle się zmieniło, iż ten temat praktycznie nie istnieje. Wiemy też ponad wszelką wątpliwość, że nazwa Gorzów jest nazwą historyczną, znaną w piśmiennictwie przynajmniej od 1838 roku, a nie od 1945 roku, jak utarło się przez lata. Ponadto historycznie Landsberg nigdy nie leżał w Wielkopolsce, jeśli już to Gorzów w latach 1945-1950 był w województwie poznańskim, co jak się wydaje stało się powodem dodania w 1946 roku do nazwy Gorzów przydawki Wielkopolski, jak to określiła Pani Profesor E. Skorupska-Raczyńska. Mamy też świadomość, że zasady onomastyki nakazują dookreślać identyczne nazwy miejscowości mniejszych, a nie jak to jest w przypadku naszego Gorzowa. I to są fakty. Dlatego nie mówmy o zmianie, ale raczej o powrocie do historycznej polskiej nazwy naszego miasta.

- Co poradziłby pan, jako były prezydent miasta, obecnemu prezydentowi w sprawie powrotu do historycznej nazwy?

- Żeby miał odwagę zmierzyć się z tym wyzwaniem. Bo to jest bez wątpienia wyzwanie. Rządzenie miastem to sprawa przywództwa, a to wymaga odwagi, wymaga widzenia dalej niż dzisiaj, niż jutro. Niestety nie dany był mi czas, żeby dokończyć budowanie gorzowskich imponderabiliów. Przyjęliśmy, przy okazji obchodów 50-lecia polskości Gorzowa, nowy sztandar, herb, barwy miasta. Wcześniej wieszaliśmy na ulicach miasta biało-czerwone flagi, od tamtej pory zawieszamy też własne miejskie. Po latach doszedł hejnał. Dla niektórych są to może drobne, nieistotne rzeczy, ale to właśnie takie elementy są tym co buduje tożsamość miasta, cementuje lokalną społeczność. Uważam, że odcięcie przydawki Wielkopolski, która jest sztucznym tworem, dopełniłoby ten proces, podkreśliło rangę miasta, jego regionalną pozycję i wielkomiejskie aspiracje. Żeby jednak była jasność, nie chodzi o to żeby narzucać prezydentowi Jackowi Wójcickiemu sposób postępowania. Mnie chodzi o przygotowanie właściwego klimatu społecznego, a przede wszystkim odczarowywanie rzeczy nieprawdziwych, utartych mitów i nic nie znaczących sentymentów a także o wsłuchanie się we wszystkie argumenty, zwłaszcza te, które stanowią o gorzowskiej racji stanu.

- Jak prezydent Wójcicki miałby się z tym  zmierzyć?

- Operacyjnie, jak najmniej formalnych działań, ponieważ część mieszkańców, mogłoby je odebrać jako przesądzanie o czymś, co ich zdaniem już tak naprawdę zapadło. Inni z kolei odebraliby to w kategoriach wymuszania. Myślę, że można pracować nad tą sprawą albo w ramach komisji do spraw nazewnictwa ulic i placów, albo też powołać odrębne ciało składające się z ludzi kompetentnych w obszarze historii, lingwistyki, prawa. Myślę też,  że do tej grupy należałoby zaprosić różne środowiska społeczne i polityczne oraz wszystkich żyjących prezydentów Gorzowa. Chodzi o to, żeby była to grupa kompetentna i reprezentatywna. Celem takiego zespołu byłoby rozpracowanie wszystkich aspektów sprawy, w tym wyliczenie kosztów i zysków, zaprezentowanie plusów i minusów w taki sposób, żeby przed rozpoczęciem szerokiej dyskusji przedstawić mieszkańcom pełną wiedzę na ten temat i dopiero wówczas przeprowadzić poważne konsultacje społeczne. Rola prezydenta miasta w tej sprawie jest zupełnie wyjątkowa i wierzę, że pan prezydent Wójcicki doskonale to rozumie. Nie chodzi jednak o to żeby szybko, ale o to żeby dobrze.

- Zapewne wielokrotnie powraca pan do czasów, kiedy był pan prezydentem Gorzowa. Co jest najtrudniejsze w pracy gospodarza miasta?

- Każdy czas ma swoje problemy, dlatego inne miałem ja, inne miał prezydent Tadeusz Jędrzejczak a jeszcze inne ma dzisiaj prezydent Jacek Wójcicki. Ale jedno zawsze jest niezmienne. O sile każdego miasta stanowi poczucie własnej tożsamości lokalnej mieszkańców i poziom zintegrowania różnorodnych środowisk. Ratusz powinien być taką wielką …beczką kleju, spoiwem, który ma kleić ponad podziałami różne środowiska dla dobra miasta. Mieszkańcy mają prawo różnić się w politycznych poglądach, w postrzeganiu kierunków rozwoju, na wiele innych spraw, ale zawsze na końcu górę winien brać pragmatyzm i dobro miasta. Miasto ma być wartością samoistną, a nie dodatkiem do czegoś, tylko wtedy może budować wielkie, ambitne plany i skutecznie mierzyć się z największymi wyzwaniami. I nie są to puste hasła. Nie chcę wracać do tego co było, ale o jednej rzeczy chciałbym przypomnieć. Jako prezydent, prawie w każdą sobotę spotykałem się z naszymi parlamentarzystami w sali portretowej urzędu i omawialiśmy wszelkie działania na rzecz Gorzowa, kiedy ważyła się jego przyszłość, przed reformą administracyjną w 1998 r. A przecież każdy był z innej bajki politycznej, ale liczyło się dobro miasta. Wszyscy mieliśmy to poczucie odpowiedzialności za jego przyszłość, mówiliśmy co zrobić żeby nie zmarnować historycznej szansy, a politykę zostawialiśmy za progiem. Rola prezydenta jest trudna, zwłaszcza wtedy, gdy podchodzi do swoich obowiązków z pełnym oddaniem. Wówczas bowiem nie jest w stanie uciec od stresujących emocji. Prezydent to też człowiek, który przeżywa każde niepowodzenie, nieobiektywny osąd, ale musi mimo to działać odważnie, czasem wręcz bezkompromisowo. I do tego chcieć zajmować się zarówno wielkimi rzeczami, jak i pochylać się nad tymi najmniejszymi. A odpowiadając już wprost na pytanie, najważniejsze i zarazem najtrudniejsze jest zbudowanie wokół ratusza poczucia integracji i zrozumienia, że to w tym miejscu wszystko powinno się zaczynać i wszystko powinno się kończyć, także spory. Życzę obecnemu prezydentowi aby udało mu się zbudować kanon wspólnych wartości, taką gorzowską rację stanu. A taką racją stanu jest choćby zmiana nazwy miasta. Jeżeli bowiem nawet warszawska specjalistyczna agencja marketingowa tłumaczy, że pierwszym krokiem strategii Gorzowa powinno być odcięcie przydawki Wielkopolski, to co tu można jeszcze dodać… No i siedziba wojewody lubuskiego w Gorzowie …Wielkopolskim. Zastanówmy się chwilę i pomyślmy o przyszłości.

- Widzi pan u prezydenta Jacka Wójcickiego wizję budowy wielkiego Gorzowa?

- Nie da się tego jednym zdaniem ocenić, bo trzeba byłoby poruszyć wiele kluczowych kwestii. W pewnych działaniach widać sporo rozsądku u pana prezydenta, ale i też trochę nieroztropności. Proszę mnie nie namawiać, bo to zbyt poważna sprawa żeby ją skwitować jednym zdaniem, to temat na odrębną rozmowę i na oceny zapewne jeszcze przyjdzie czas.

- W ocenie wielu mieszkańców Gorzów nie potrafi wykorzystać swoich szans w nowej Polsce. Dlaczego tak się dzieje?

- Miasto nie stoi w miejscu, a na pewno nie popada w ruinę, jak niektórzy twierdzą, choć powodów do wielkiej radości też nie ma. Faktem jest, że na początku lat 90-tych, podczas transformacji gospodarczej, Gorzów, jako duży ośrodek przemysłowy w bolesny sposób odczuł zapaść dużych przedsiębiorstw. Ale przypomnę, że już pod koniec lat 90-tych, w wielu obszarach nasi przyjaciele z południa z zazdrością patrzyli na rozwój Gorzowa i często oglądali nasze plecy. Potem coś zaszwankowało i zwolniliśmy tempo. To także temat na odrębną rozmowę. Myślę, że największą porażką jest ciągły brak uczelni akademickiej. 20 lat to naprawdę wystarczający czas, żeby zbudować uczelnię na potrzeby i ambicje takiego miasta jak Gorzów. W większości podobnych, a nawet mniejszych miast, jak Siedlce czy Słupsk są uniwersytety lub akademie. Inny przykład to północna obwodnica, o której dyskutujemy 20 lat, i tylko dyskutujemy. W ostatnich latach w Zielonej Górze zrobiono tyle rzeczy, że teraz my z zazdrością spoglądamy w ich kierunku. Gorzowowi zabrakło wizji i odwagi sięgania po rzeczy wielkie, a jednocześnie pragmatyczne, kreujące rozwój i do tego realne do wykonania w określonej perspektywie czasu przy zbudowaniu zgody. Jeszcze innym przykładem jest aglomeracja gorzowska.

- Zachęca pan do powrotu do dyskusji na temat budowy aglomeracji gorzowskiej?

- Oczywiście. Ona w pewnym sensie stała się faktem, choćby dzięki instrumentowi finansowemu, który pozwalaj wspólnie gminom regionu gorzowskiego sięgać po pieniądze z Unii Europejskiej  w ramach tzw. ZIT. Ale przecież nie tylko o to chodzi. Jest powszechne wrażenie, że temat stanął w miejscu, bo nic nie słychać o aglomeracji od wielu miesięcy. Rozmawialiśmy o tym na posiedzeniu zarządu Lubuskiej Organizacji Pracodawców, chcemy zwrócić się do prezydenta Wójcickiego o przyspieszenie prac nad budową aglomeracji.

- Jako wójt Deszczna był on przeciwnikiem takiego rozwiązania?

- Chyba raczej przeciwnikiem wchłonięcia przez Gorzów sąsiednich gmin, i słusznie bo to był rzeczywiście dziwny pomysł prezydenta Jędrzejczaka. Aglomeracja to konstrukcja znacznie szersza polegająca na bliskiej współpracy poszczególnych samorządów, samorządu gospodarczego, uczelni w ramach regionu gorzowskiego, dla wspólnego dobra. Dodajmy, że chodzi o region gorzowski w ramach województwa lubuskiego, ale też i region rozumiany szerzej, wykraczający poza granice województwa. Jeśli zaś chodzi o powiększenie granic samego miasta, to trzeba w dłuższej perspektywie rozważać czy nie powinny wejść do Gorzowa te miejscowości z okolicznych gmin, które już są związane z Gorzowem tak mocno, że granice administracyjne się zatarły. W takiej sytuacji z najdalszych miejscowości sąsiednich gmin można by utworzyć wspólną gminę lub przyłączyć je do gmin sąsiednich. A jak to wszystko ma wyglądać w szczegółach - o tym należy rozmawiać i pracować nad długofalową strategią działania.

- Przez parę kadencji był pan radnym województwa lubuskiego, pełniąc funkcje wiceprzewodniczącego i przewodniczącego Sejmiku, dlatego sprawy wojewódzkie nie są panu obce. Jak pan widzi dalszy rozwój woj. lubuskiego w sytuacji, kiedy nadal widoczna jest rywalizacja pomiędzy północą i południem województwa?

- Rywalizacja sama w sobie nie jest niczym złym, przeciwnie stymuluje rozwój. Złem staje się wtedy gdy jest niszczycielska a nie partnerska – jest w tym zasadnicza różnica, tak jak pomiędzy szowinizmem i patriotyzmem. Trzeba mieć świadomość, że mapa administracyjna Polski zmienia się w tempie raz na około 30 lat. I za naszego życia należy się tego spodziewać. Może to być tylko korekta, ale też nie można wykluczyć daleko idących zmian. Pytanie, w jakim kierunku i jakie miejsce w nowej rzeczywistości zajmie wtedy Gorzów? Może uzyskać nowe silne impulsy dla dalszego rozwoju, chciałbym by tak było.  By jednak to się stało, już dzisiaj trzeba o tym myśleć, budować silną pozycję miasta, a przede wszystkim rozwijać subregion gorzowski, bo dłużej z tym nie wolno czekać. Północny subregion województwa lubuskiego jest naturalnym zapleczem rozwojowym dla naszego miasta. Województwo stanowi całość, ale też dzieli się na dwa subregiony, gdy zwracałem uwagę na konieczność  równomiernego rozwoju obydwu subregionów, nierzadko napadano na mnie, twierdząc że dzielę województwo. A przecież dwa subregiony lubuskie w statystyce UE są faktem. Tylko silny i zrównoważony rozwój regionu gorzowskiego i zielonogórskiego pozwala na budowanie silnego województwa. Rok temu pracowałem z wojewodą Jerzym Ostrouchem nad analizą podziału środków finansowych z UE. Zaprezentowanie efektów tej pracy wywołało duży rezonans i niemało komplikacji, a finał wszystkim jest znany. O tym, że przy podziale środków brakuje obiektywizmu, wszyscy wiemy. Liczby mówią same za siebie, jak i wskaźniki statystyczne pokazujące wyraźne wytracanie w ostatnich latach tempa wzrostu PKB, właśnie przez region północny. Z drugiej strony Gorzów nie zrobił wszystkiego, żeby uciąć więcej z unijnego tortu, choćby dlatego, że zapomniał o liderowaniu subregionowi.

- A do tego mamy obecnie bardzo kruchą koalicję w sejmiku, co chyba niczego dobrego nie wróży?

- Nieszczęściem Gorzowa jest to, że praktycznie wszelkie struktury polityczne znalazły się w Zielonej Górze i na dodatek złego całe województwo stanowi jeden okręg wyborczy do sejmu. Gdybyśmy mieli dwa okręgi, to nasi mieszkańcy integrowaliby się w ramach tych okręgów, a politycy mniej bali by się partyjnych wodzów. Nie jest przecież tajemnicą, że jest tak, że jak ktoś pokaże, że Gorzów jest dla niego czymś najważniejszym, to …już jest po nim. Nie bądźmy naiwni, czy w sejmiku gorzowscy patrioci będą ginąć za Gorzów, jeśli wiedzą, że ich „kariera” potrwa co najwyżej do końca kadencji. Dlatego albo wchodzą w buty szyte przez zarządy partii mające siedziby w Zielonej Górze, albo idą w odstawkę. To ma bezpośredni związek z negatywnymi zmianami jakie zaszły w ciągu wielu lat w życiu wewnątrzpartyjnym, z zanikaniem wewnętrznej dyskusji, z prymatem zasady większości nad …zasadami, co w praktyce znaczy tyle, że zwycięzcy biorą wszystko, a przegrani, nawet jednym głosem są marginalizowani!  Dlatego dla Gorzowa żadna koalicja, krucha czy trwała nie ma większego znaczenia. Nie oznacza to, że należy podnieść do góry ręce w geście kapitulacji. Trzeba walczyć, ale w sposób przemyślany i tu znowu kłania się rola miasta, prezydenta. To prezydent powinien zbudować gorzowską koalicję złożoną z ludzi z różnych opcji i zachęcać ich to realnych działań na rzecz miasta. Wówczas zarówno na forum sejmiku, jak też wyżej parlamentu, proszę wierzyć, można skutecznie walczyć o gorzowskie interesy.

- Polityka to przede wszystkim umiejętność wypracowania wspólnego zdania we wspólnych sprawach. Są to pańskie słowa wyszperane z jednego z wywiadów. Czy obserwując dzisiejszą politykę, tą wielką i małą, nie ma pan wrażenia, że w polityce zaczyna dziać się coś niepokojącego?

- Wielu ludzi mówi wprost, że polityka zeszła na psy. Pewnie jest coś na rzeczy. Problemem jest to, również w Gorzowie, że o wiele bardziej chcemy się różnić niż łączyć. To z kolei nie pozwala nam się otwierać na cudze racje, a co za tym idzie integrować wokół najważniejszych celów publicznych. Zapominamy, że polityka to sztuka kompromisu, i że warto pytać ludzi bo nikt nie ma monopolu na mądrość, że warto pytać nawet po to by się upewnić , że się idzie w dobrą stronę.

- Dziękuję za rozmowę.

- I ja dziękuję, i pozdrawiam serdecznie czytelników echagorzowa.pl!

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x