Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Bony, Horacji, Jerzego , 24 kwietnia 2024

Mrożek by tego nie wymyślił

2013-07-25 16:43:31, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Znowu wywiało mnie z Gorzowa na czas jakiś, ale współczesne środki informacji i łączności umożliwiają pełną wiedzę o tym, co tam panie w gorzowskiej polityce i nie tylko. Zresztą z daleka więcej widać, to sprawdzony paradoks.

Przebywam sobie zresztą w miejscu bardzo ciekawym, zwłaszcza dla socjologów, albo kogoś, kto lubi się przyglądać różnym aspektom życia społecznego, bo w podpoznańskiej wsi. Ot, taka typowa sypialnia dla ludzi pracujących w wielkim mieście, takie nasze Chwalęcice, czy może raczej Jenin. Oprócz typowych japiszonów i ludzi, których z tym miejscem nie łączy nic poza ich posesją, uchowało się jeszcze trochę autochtonów potrafiących się oprzeć pokusie, by sprzedać ojcowiznę jakiemuś deweloperowi. Mamy tu więc bardzo ciekawy konglomerat ludzi z kompletnie różnych bajek, żyjących obok siebie w kompletnej izolacji, zresztą więzi sąsiedzkie pomiędzy nowoprzybyłymi są równie wątłe. Pewnie musi jeszcze sporo czasu upłynąć, zanim powstanie jakaś wspólnota, jakaś mała ojczyzna, jakieś wspólne świętowanie, lokalne inicjatywy i działania dla dobra wspólnego.

Zresztą takie zamieszkiwanie kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt kilometrów od miasta oznacza same problemy. Wszędzie daleko, infrastruktura, poza handlową, uboga, że lepiej nie mówić, o życiu towarzyskim też trzeba jak najszybciej zapomnieć. Zwykle bowiem bywa tak złośliwym zrządzeniem losu, że nasi przyjaciele mieszkają po drugiej stronie miasta, co oznacza, że dwukrotny przejazd taksówką przekroczy wartość zjedzonej kolacji razem z wypitym w jej trakcie winem.

W takich okolicznościach doceniam walory swojego Osiedla Staszica, sympatycznego pana Franka z osiedlowego sklepiku, czy pani Basi z zaprzyjaźnionego kiosku z gazetami.

Z drugiej jednak strony, kiedy ruszyłem wczoraj rowerem między łany właśnie koszonych zbóż, gdy poczułem zapach świeżo wymłóconego ziarna, to natychmiast poczułem dawno zapomniane klimaty dzieciństwa. Bo przecież wszyscyśmy z roli i na wsi wychowani.

Ale dość już o tym. Nie wiem komu mamy dziękować za tych kilka dodatkowych miesięcy amnestii od śmieciowej rewolucji. To pewnie efekt nieustannych waśni między radnymi a prezydentem, czy też prezydentem a radnymi. Przestałem to ogarniać, a konia z rzędem temu, kto to rozumie i potrafi wytłumaczyć. Tym razem jednak warto było, bo zdarzył się nam prawdziwy dar od losu. Nawet gospodarny Poznań tonie w śmieciach, bo nadal nie ma sposobu na składowanie i odbiór śmieci segregowanych.

Ten dodatkowy czas, jaki dostaliśmy, powinniśmy wykorzystać na uczenie się na cudzych błędach. Na miejscu niedawno powołanego dyrektora biura MG – 6 pojechałbym do jego odpowiednika choćby z nieodległego Poznania, by poznać problemy, z jakimi przyszło się zmagać temu miastu po wprowadzeniu nowych porządków w dziedzinie porządków, a które wcześniej trudno było przewidzieć.

Już teraz, po kilku tygodniach funkcjonowania służb porządkowych pod rządami nowej ustawy gołym okiem widać, że kluczową kwestią będzie stworzenie możliwości segregowania śmieci mieszkańcom budynków wielorodzinnych. Na dziś nie widać pozytywnego rozwiązania, które pozwoliłoby śmieci posegregować, złożyć w określonym miejscu i na koniec odebrać. To swoista kwadratura koła, której rozwiązanie przekracza umiejętności mądrali zajmujących się stworzeniem nowego systemu. Zamiast skupić się nad tym, co stanowi istotę nowej ustawy, pojawiły się pomysły powołania nowej służby policyjno – porządkowej mającej sprawdzać czy wyrzucanie śmieci jest zgodne ze złożonymi wcześniej deklaracjami (segreguję – nie segreguję). To jest możliwe tylko u nas, nawet mistrz Mrożek by tego nie wymyślił.

Jeżeli nie stworzy się skutecznej metody na segregowanie śmieci dla wszystkich, to cała ta szumnie zwana rewolucja straci jakikolwiek sens, a ustawa nie będzie nawet warta tyle, co papier, na którym została wydrukowana.

Z uwagą śledzę korespondencję prowadzoną na portalu echogorzowa.pl przez Piotra Steblina Kamińskiego i radnego Jana Kaczanowskiego. Panowie skupili się bowiem na problemie, który i w moim pojęciu ma niesłychanie ważny wymiar dla przyszłości Gorzowa, a mianowicie pustoszejącego centrum miasta i rosnącej liczbie opuszczonych lokali handlowo-usługowych. Kręcę się trochę po Polsce i okolicach i widzę zachodzące wszędzie zmiany urbanistyczne wywołane przeobrażeniami społecznymi i gospodarczymi. Kryzys jest wszechobecny, a jego skutki nietrudno dostrzec w różnych miejscach. Nigdzie jednak nie ma on tak jaskrawej formy i tak dużej skali jak w naszym mieście, które w ten sposób traci na swym wizerunku i wielkomiejskich aspiracjach. Mam nadzieję, że interesująca wymiana poglądów Janka i Piotrka przyniesie efekt w postaci wywołania szerszej debaty nad sposobem systemowego rozwiania kwestii, bez czego nasze miasto nie będzie się rozwijać. A może powstanie jakieś Stowarzyszenie Miłośników ulicy Chrobrego i Kwadratu, swoisty generator pomysłów, inicjator działań, uciążliwy (nie chcę powiedzieć upierdliwy) dla urzędników partner w działaniach dla dobra miasta. Może dzięki temu nie będzie miejsca na tłumaczenia typu: to się nie uda, bo kryzys, bo brakuje ludzi chętnych do roboty, bo nie ma kasy. Kryzys dla wielu stanowi wygodną wymówkę usprawiedliwiającą lenistwo, marazm, brak chęci do pracy.

Jeśli takim postawom się nie przeciwstawimy, to szybko Gorzów zamienimy w Detroit. Być może niektórym o to właśnie chodzi, by mieć u nas Amerykę, ale jeżeli już to wolałbym jakieś San Francisco, albo inne LA. Dlatego Janku, Piotrze, drążcie problem, bądźcie upierdliwi, bo czekają nas slumsy w centrum miasta.

Na koniec jeszcze jedna kwestia. Od lat w naszym mieście rządzą nauczyciele. W aktualnym kierownictwie Ratusza naliczyłem ich troje, w Radzie Miasta też jest ich kilkoro, tak czynnych jak i w stanie emerytalnego spoczynku. Skąd więc kłopoty gorzowskich szkół w rozmaitych rankingach oświatowych?

Wywiad z wiceprezydentem nadzorującym oświatę w naszym mieście, umieszczony w jednym z lokalnych dzienników rzuca nowe światło na przyczyny takiego stanu rzeczy, pokazuje brak pomysłu na rozwój i niezbędne zmiany w gorzowskim systemie oświaty. Znowu pojawiły się projekty typu rozwój przez likwidację. To taki gorzowski wynalazek. Tym razem padło na Zespół Szkół Ogrodniczych, szkołę z ogromnymi tradycjami i wielkim dorobkiem, kształcącą specjalistów poszukiwanych przez branżę przeżywającą akurat nomen omen rozkwit. Żeby jednak nie było, że likwidujemy atrakcyjny kierunek kształcenia, to jest pomysł iż popularnego „Ogrodnika” przeniesie się do „Budowlanki”. Niby logiczne, bo jak się wybuduje dom, to trzeba będzie i urządzić ogród. Ale czy przy ulicy Okrzei jest miejsce na prowadzenie zajęć praktycznych, takie jakie jest w Zieleńcu? Czy to nie będzie tak, jak w anegdocie z życia wziętej, gdy jedna ze studentek z jakiejś dziwnej szkoły ze Szczecina opowiadała mi o tym, iż kształci się na specjalistkę od obsługi saun. Zainteresowałem się tym, bo nie wystarczy mieć piękne i funkcjonalne sauny na Słowiance, ale i niezbędni są profesjonaliści do ich fachowego prowadzenia, czyli „Saunameister” jak to nazywają nasi sąsiedzi zza Odry. Na moje pytanie na jakich obiektach odbywają się zajęcia praktyczne, usłyszałem iż saunę to studenci znają z opowiadań wykładowców i z różnych folderów reklamowych. Oby nie przyszedł czas, że uczniowie gorzowskiego Ogrodnika będą ogrody znali wyłącznie z Internetu.

A już kompletnie mnie pani prezydent Nowak rozbroiła, gdy na pytanie, co mają począć nauczyciele, dla których zabraknie etatów w szkołach, odpowiedziała, że ona na ich miejscu założyłaby sklep z kosmetykami. Brak empatii dla ludzkich dramatów, jak także dezynwoltura w podejściu do swoich obowiązków osoby, która powinna troszczyć się o stan gorzowskiej oświaty, a więc i ludzi w niej zatrudnionych, jest wręcz porażający i dyskwalifikujący osobę zajmującą to stanowisko.

Taka to już uroda gorzowskich układów.

Czyli ogórków nie ma, ciągle coś się dzieje, a przecież jeszcze wiele przed nami. Prawdziwe ogórki czekają na mnie we wrześniu w Spreewaldzie, dokąd wybieram się z gronem przyjaciół. Obiecuję relację z tej rowerowej wycieczki.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x