Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2025

Rozum mi wróciło

2014-09-11 17:34:38, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

O mało co popełniłbym grubą życiową pomyłkę. Kilka tygodni temu otrzymałem bowiem propozycję kandydowania z list jednego z Komitetów Wyborczych do naszej Wysokiej Rady Miasta, co oznaczałoby ubieganie się o mandat radnego. Po krótkim zastanowieniu pomyślałem sobie właściwie dlaczego nie. Być może trochę zarozumiale uznałem, iż mój potencjał intelektualny na pewno mieści się w średniej statystycznej gorzowskich radnych, znajomość problemów miasta jest spora, bo podparta blisko czterdziestoletnim stażem, jako gorzowianina, swą wrażliwość na społeczne problem oceniam także, jako ponadprzeciętną.

Kilka pomysłów na poprawę naszego życia we wspólnocie potrafiłbym bez większego trudu wykreować, więc właściwie teoretycznie wypełniam wszystkie warunki do ubiegania się o tę zaszczytną funkcję. Do tego dochodził jeszcze fakt, że miałbym przy tej okazji reprezentować Stowarzyszenie Pokolenia, w którym mam zaszczyt pełnić funkcję wiceprzewodniczącego zarządu wojewódzkiego.

Wszystkie te okoliczności skłaniały mnie do tego by przyjąć tę ofertą. Kiedy jednak zacząłem ten projekt konsultować z rodziną i przyjaciółmi zaczęły się mnożyć wątpliwości.

Właściwie mało kto wsparł mnie w przekonaniu, że warto podjąć walkę o mandat radnego, przeważały opinie w rodzaju „po co ci to”, „nie widzisz, co się w naszej radzie dzieje”, „nie warto tracić zdrowia i nerwów”. Naturalnie droga do funkcji radnego daleka i trudna, zdobycie mandatu to w dzisiejszych czasach to wcale nie takie hop, siup, jak to się teraz za prezydentem Komorowskim zwykło mawiać, a udział w wyborczym wyścigu tylko wówczas ma sens, kiedy celem jest wygrana. W przeciwnym razie jego uczestnikom przypada rola klasycznego wyborczego mięsa armatniego, która absolutnie mi się nie uśmiechała.

Dlatego postanowiłem dokonać na swój własny użytek znaną z teorii strategii analizę SWOT, czyli zbadanie mocnych i słabych stron projektu, a także ocenę szans i zagrożeń. To się tak uczenie nazywa, ale każdy z nas niejednokrotnie to robił przed podjęciem ważnej decyzji życiowej dzieląc kartkę papieru na dwie strony i wpisując argumenty, albo pod znakiem plus, albo jako minus.

Nie chcę wgłębiać się w szczegóły tej mojej domorosłej analizy, ale wynik niestety był jednoznaczny i skłaniający do jak najszybszego wycofania się z tego pomysłu.

Dlatego, mimo że znalazłem się już na planowanych listach wyborczych postanowiłem grzecznie podziękować i poszukać innego sposobu na realizowanie się w społecznej działalności.

Przy tej okazji próbowałem jednak zastanowić się nad tym, jakie motywy kierują ludźmi, którzy nie zważając na nic, podejmują ryzyko uczestniczenia w wyborach w aspekcie skorzystania ze swojego biernego prawa wyborczego. Ponieważ do 25 osobowej Rady Miasta w Gorzowie Wlkp. kandydować będzie co najmniej kilkaset osób, przewiduję, że nie mniej niż 500, to można by sądzić, że jest to piękny sukces idei samorządności, świetny dowód na to, że nie brakuje ludzi pragnących wziąć sprawy w swoje ręce poprzez uczestnictwo w organach przedstawicielskich. Czy jednak jest tak naprawdę?

Kiedyś rozmawiałem z wieloletnim gorzowskim radnym i ośmieliłem się go zapytać o to, czym kierują się osoby podejmujące się trudnej i odpowiedzialnej funkcji miejskiego rajcy.

Odpowiedź, jaką usłyszałem była porażająca i bardzo źle mówiącą o radnych. Otóż w opinii mojego rozmówcy, osoby powszechnie szanowanej, o wielkim życiowym dorobku i jeszcze większym doświadczeniu, radni starali się o tę funkcję przede wszystkim z powodu diety, która do tej roli jest przypisana. Oznacza to także, że niestety rację ma nieoceniony Piotr Steblin Kamiński określając naszą radę, jako dietetyczną. Wynika z tego, że nasz system demokracji przedstawicielskiej wymaga szybkich i koniecznych zmian. Oprócz wprowadzenia koniecznej kadencyjności, okręgów jednomandatowych, należy także bezwzględnie jak najszybciej ograniczyć koszty funkcjonowania organów samorządowych, czyli najprościej mówiąc likwidację diet radnych. Wówczas dopiero okazałoby się, kto tak naprawdę chce działać pro publico bono, a kto jest w radzie dla tej paskudnej mamony.

Myślę, że takie zasady dopiero przyniosłyby oczekiwany skutek w postaci powszechnie postulowanej odpartyjnienia samorządów, dojście do głosu autentycznych społeczników i prawdziwych ruchów obywatelskich. Bo te opowiastki o partii o nazwie Gorzów Wielkopolski nie prowadzą do tego co celu, a stworzona przez prezydenta struktura jest niczym innym niż parapartią różniącej się od innych tym, iż nie ma ponadmiejskich instancji i zarządów oraz organów kontrolnych.

W obecnym kształcie samorządność w Polsce staje się coraz bardziej karykaturalna, czego dowodzą wieloletnie kariery niektórych radnych, pozostających na tych funkcjach niejednokrotnie przez wszystkie kadencje niepodległej Polski. Świadczy o tym także i taki fakt, że organy decyzyjne poszczególnych Komitetów Wyborczych (czytaj władze poszczególnych partii) przyjmują zasadę, że liderami poszczególnych list stają się dotychczasowi radni, bez względu na ich dorobek i osiągnięcia na tej funkcji. Mamy więc do czynienia z sytuacją, że krytykowany i obśmiewany przez całą kadencję radny staje się „jedynką” na liście, bo jako osoba znana i obecna w mediach daje większe szanse na sukces wyborczy, a przecież o to przede wszystkim chodzi, a nie o żaden tam interes ogólnospołeczny, dobro miasta itd.

Nie chcę także uczestniczyć w kampanii wyborczej, bo widzę, jakie brudne metody są w niej stosowane. Jeszcze kampania na dobre się nie zaczęła, a już w Internecie, na fejsbukowych kontach zaczęły się lać potoki pomyj, inwektyw, paskudnych ocen. Nie mam ochoty sięgać po pomyje, ani nie mam ochoty nimi być oblewany.

A przecież kampania kiedyś się skończy, wybory się odbędą, ktoś je wygra i przyjdzie czas na to by wspólnie ciągnąć ten nasz miejski wózek. Czy nasi wybrańcy potrafią zapomnieć o wzajemnych urazach, zetrzeć z siebie te pomyje i zgodnie współpracować? No, nie wiem. Trzeba by być Bachalskim i Jędrzejczakiem, albo mieć skórę słonia i umiejętność zapominania.

Nie chciałbym stać się członkiem rady, takiej jak ta, która właśnie kończy swą niezbyt udaną kadencję – pogrążoną w swarach i kłótniach, niepotrafiącą wznieść się ponad osobiste urazy i anse, nieposiadającą zdolności koncyliacyjnych i trwającą w nieustannym klinczu z prezydentem. Grozi nam powtórka z wątpliwej rozrywki, której żałosne skutki możemy zobaczyć gołym okiem na ulicach naszego miasta. I tego obrazu nie zaklajstruje żaden bulwar, żadna filharmonia, ani moja ulubiona Słowianka.

Obym się mylił w swych jeremiadach.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x