2015-05-20 17:51:33, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,
Spotykam się z różnymi reakcjami na swoją pisaninę. Na całe szczęście przeważają pozytywne opinie potwierdzające, że mój sposób myślenia podziela całkiem niemała grupa gorzowian. Ale bywa i tak, że moje oceny i wnioski nie zawsze spotykają się z życzliwym przyjęciem. Po tekście o gorzowskich spółkach odezwał się jeden z zainteresowanych, któremu nie przypadł do gustu akapit, w którym pisałem o zbyt wysokich, moim zdaniem, zarobkach prezesów miejskich spółek. Fakt ten potwierdza w moim przekonaniu istnienie wielu patologii w tych strukturach komunalnych, bo w moim tekście podjąłem przecież sporo o wiele ważniejszych problemów niż wynagrodzenie prezesów, a tylko ta sprawa wywołała emocje. Innym razem spędzając mile czas przy grillu w gronie przyjaciół spotkałem się z zarzutem, iż swoją uwagę skupiam na negatywnych zjawiskach naszego życia, że malkontencę i za bardzo się czepiam. Próbowałem się nieśmiało bronić, że rolą mediów zawsze było wskazywanie tego, co nie jest piękne, miłe i dobre, a uwidacznianie tego, co nam się nie bardzo udaje, że ludzie są już tak urządzeni, że chętniej czytają o tym, co irytuje wszystkich, o niedoskonałości władzy, o różnych błędach i niedoróbkach, po to by móc je skutecznie i szybko usunąć. Efekt tych moich przekonywań był, co najwyżej średni. Kiedy jednak w poszukiwaniu inspiracji do kolejnego tekstu usłyszałem od jednego z przyjaciół „napisz coś pozytywnego” postanowiłem pójść za głosem opinii publicznej i poszukać wokół siebie czegoś, co mogłoby wlać w nasze sterane dusze nadzieję, spokój i daj Boże, szczęście.
Popatrzmy, więc na aktualnie temat numer 1, czyli święto demokracji – wybory. W zasadzie powinny one rzeczywiście dawać pozytywnego kopa wszystkim obywatelom Rzeczypospolitej, bo oto przecież po tylu latach zniewolenia, fasadowych i często sfałszowanych wyborów, możemy wreszcie autentycznie wybierać według własnych przekonań i sympatii. Dlaczego w takim razie te najbliższe wybory jakoś nie wywołują we mnie żadnego entuzjazmu, co skłania mnie do tego, że jestem bliski decyzji by po raz pierwszy w życiu nie pójść do wyborów. Ano dlatego, że znowu zostałem, jako obywatel postawiony pod ścianą argumentem, że musimy dokonać wyboru mniejszego zła, co już ćwiczyliśmy w roku bodaj 1990, kiedy wybieraliśmy pomiędzy Wałęsą i Tymińskim. Jak to się skończyło chyba jeszcze pamiętamy? Wybraliśmy mniejsze zło, co przyniosło skutek w postaci wybitnie nieudanej prezydentury Lecha Wałęsy, która w dodatku miała miejsce w latach dla przyszłości naszej demokracji szczególnie istotnej, bo w czasie, gdy były budowane były podstawy ustrojowe i gospodarcze nowej Polski. Dziś stajemy ponownie w sytuacji konieczności przeprowadzenia fundamentalnych zmian w naszej ojczyźnie i obawiam się, że żaden z dwóch pozostałych na placu boju kandydatów do najwyższej godności w państwie nie ma w sobie wymaganej do tego zadania wielkości. Nie ten rozmiar kapelusza, mówiąc odrobinę trywialnie.
Na domiar złego kampania wyborcza weszła w swoje nieuniknione brudne stadium, kiedy to rywale zamiast obywatelskiej debaty o przyszłości Polski zaczynają obrzucać się inwektywami, szukają haków i aferek. Widać rękę macherów i spin doktorów, rozmaitych Kamińskich i Kurskich, uosabiających to, co w polityce najgorsze – kompletny brak ideowości i przekonanie, że wszystkie chwyty dozwolone, zwłaszcza te odwołujące się do populizmu i niskich ludzkich instynktów. W tych wyborach wybieram więc emigrację wewnętrzną.
Może, więc coś pozytywnego znajdę w naszym gorzowskim światku. Mamy przecież naszą dumę i sławę – „stalową” drużynę żużlową, dzięki której wreszcie gorzowski ludek się dowartościował, bo w końcu okazało się, że w czymś jesteśmy lepsi od naszych braci mniejszych (już nie mniejszych po ostatniej reformie prezydenta Kubickiego) z południa. Niestety, tutaj także kiszka z wodą. Marszałek Clausewitz powtarzał, że zaciężne wojska walczą tak długo jak im się płaci. Mimo, że nasza zaciężna armia nadal jest sowicie opłacana to jakoś nie chce umierać na torze za nasze miasto. Cztery kolejne klęski, z realnymi perspektywami na dwie kolejne, rozbita wewnętrznie drużyna, to wyraźna prosta droga do klęski kosztownego projektu „żużel w Gorzowie”. Oznacza to, że kolejne miliony wpompowane w niszową dyscyplinę sportu nie przyniosą sportowego sukcesu. Ale może to dobrze, bo dzięki temu skromne środki finansowe przeznaczane na sport zostaną wykorzystane bardziej racjonalnie i sensownie, na przykład na koszykówkę, czy piłkę nożną, a przede wszystkim na sport powszechny dzieci i młodzieży. Tylko co zrobimy z wybudowanym za grube miliony stadionem.
W mieście ogłoszono od dawna oczekiwany program naprawy gorzowskich dróg i chodników. na razie niewiele z tego wynika.
Nadal jeżdżąc rowerem po mieście muszę być czujny jak Winnetou, by nie wywinąć kozła na jakiejś dziurze. Jazda rowerem po gorzowskich ulicach, czy nawet zwykła przechadzka po koślawych chodnikach to istny survival i dotyczy to nawet najbardziej pryncypalnych ulic w mieście. Może jednak dożyję jeszcze czasów, że stojąc na światłach na jednym z głównych skrzyżowań w mieście nie będę się frustrował widokiem z lewej strony budynku, w którym kiedyś było kino Słonce, a z prawej jakąś ruiną jakby żywcem przeniesionej z roku 1945. Tak jak Piotr Steblin Kamiński i ja mam swoją Basię, która na szczęście ma więcej wiary w człowieka, a zwłaszcza w prezydenta Wójcickiego i przekonuje mnie, że w sprawie budynku po Centrali Rybnej już się przecież dogadali i wkrótce będzie pięknie, a prezydentowi trzeba dać czas, bo przez pół roku nikt nie jest w stanie zdziałać cudów. Niech tam jej będzie, bo i ja chciałbym wierzyć, że już wkrótce Gorzów stanie się miejscem mlekiem i miodem płynącym.
Kiedy jednak czytam jeremiady Renatki nad losem budynku opuszczanego właśnie przez Lamus zastanawiam się nad tym, kiedy nasi rajcowie pójdą po rozum do głowy i przed podjęciem decyzji o likwidacji jakiegoś kolejnej instytucji publicznej skutkującej stworzeniem kolejnego pustostanu będą się domagać od władzy wykonawczej informacji o tym, na co zostanie przeznaczony opuszczany budynek. W ostatnich latach zafundowaliśmy sobie kilka całkiem sporych pustych budowli, co do których nie ma kompletnie żadnych planów. Pamiętam jak w radiowej rozmowie ówczesny prezydent, Tadeusz Jędrzejczak zapewniał, że ma świetny pomysł na zagospodarowanie pałacyku na Wale Okrężnym, z którego wkrótce miał się wyprowadzić Grodzki Dom Kultury. Niestety, jak to miał w zwyczaju, nie chciał się tym pomysłem wówczas podzielić i obawiam się, że potem, kiedy już przestał być prezydentem tym bardziej stracił na to ochotę.
Może skrzyknie się więc jakaś młodzieżowa ekipa i w budynku po Lamusie stworzy anarchistyczny squot, a inna zachęcona tym przykładem stworzy konkurencyjny w budynku opuszczonym przez policję. Zresztą miejsc, w których można by było zorganizować squoty jest o wiele, wiele więcej. Przecież utrzymanie tych obiektów wcale niemało kosztuje, a mimo to niszczeją z powodu opuszczenia w zatrważającym tempie. A tak byłby z nich choćby jakiś pożytek.
Miało być optymistycznie, jest więc optymistycznie? Obawiam się jednak, że ci którzy powiedzą, że może chciałeś dobrze, a wyszło jak zwykle nie miną się z prawdą, bo kiepski ze mnie apologeta.