Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home »
Bogny, Walerii, Witalisa , 28 kwietnia 2025

Ten i owa, a wszyscy z Gorzowa

2016-09-13 09:37:31, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,

Dziś kilka michałków, będzie o sprawach ważnych i niekoniecznie ważnych.

Jak to zwykle bywa te drugie bardziej epatowały publiczność, bo to co istotne to zazwyczaj potworna nuda.

Wielu gorzowian ekscytowało się faktem, że Witold Pahl, kiedyś poseł, dziś uznany prawnik i sędzia Trybunału Stanu został wiceprezydentem Warszawy. Gdyby się to stało w miarę normalnych czasach i okolicznościach, może byłaby to sprawa godna większej uwagi. Dziś natomiast w sytuacji głębokiego kryzysu spowodowanego podejrzanymi działaniami reprywatyzacyjnymi w Warszawie nową funkcję pana Pahla trzeba uznać za misję straceńca. W moim przekonaniu afera reprywatyzacyjna stanie się dla Platformy Obywatelskiej takim samym gwoździem do trumny, jak kiedyś afera Rywina dla SLD. Dlatego wszyscy ci, którzy znajdą się w polu rażenia nie wyjdą z tego bez szwanku. Stąd wszelkie rozważania co poniektórych, jakie znaczenie ma dla Gorzowa objęcie tego zaszczytnego skądinąd stanowiska przez Witolda Pahla są pozbawione sensu. Nie ma, bowiem żadnego, tak jak w ostatecznym rozrachunku nie miało kiedyś żadnego znaczenia dla naszego miasta premierowanie Kazimierza Marcinkiewicza, czy dziś ministrowanie pani Elżbiety Rafalskiej. Nie miało, bo nie mogło mieć. Sprawowanie państwowych funkcji przez ludzi o gorzowskim rodowodzie nie może, bowiem oznaczać działania w interesie naszego miasta, załatwianie jakiś gorzowskich potrzeb wówczas, kiedy trzeba kierować się dobrem państwa i ogółu. Dlatego awans pana Pahla trzeba traktować wyłącznie w kategoriach jego osobistego sukcesu i życzyć mu powodzenia w rozwikłaniu skomplikowanych spraw naszej stolicy, chociaż jego niewątpliwa prawnicza wiedza i spore doświadczenie mogą okazać się w tym przypadku niewystarczające.

Podobnie rzecz się ma z generalskim awansem pani Heleny Michalak, także gorzowianki z pochodzenia. Fakt ten ma wyłącznie wymiar sentymentalny dla pani generał, a dla nas gorzowian źródło uzasadnionej dumy z tego, że nasza krajanka zawędrowała tak wysoko w policyjnej hierarchii. I tyle w temacie.

Z innej beczki. Jadąc autem do Poznania wysłuchałem radiowego podsumowania wydarzeń tygodnia przez gorzowskich polityków. Tym razem mniejszą uwagę zwracałem na to, co mówią, niż na to jak mówią. Wnioski – porażające. Przede wszystkim trzeba stwierdzić, że niektórzy z tych panów, przecież nie od dziś zapraszani do radiowego studia, nie robią nic aby się do tych audycji przygotować, zarówno pod względem merytorycznym, jak i formalnym. Idą na ulicę Parkową na tak zwanego żywca z pełnym przekonaniem, że dadzą radę, co skutkuje tym, że plotą banały i frazesy wywołujące u słuchaczy ból zębów i nie tylko. U żadnego, podkreślam, żadnego radnego nie zauważyłem śladu pracy nad sobą dla wyeliminowania błędów językowych, fonetycznych, stylistycznych i wszystkich innych, jakie znane są filologom. Nic, więc dziwnego, że potem mamy takie audycje jak ta sobotnia, po której Internet pełen był jadowitych komentarzy słuchaczy. Nic to, nasi dzielni radni mają to „w grubej dętce”. To także zwrot użyty przez jednego z dyskutantów i to nie przez byle kogo, bo samego przewodniczącego rady. Sięgnięcie po zwrot spod budki z piwem w publicznej debacie to absolutna dyskwalifikacja i potwierdzenie braku wyczucia i językowej kultury. Pozostali dyskutanci nie byli wcale lepsi, inny - podobno prawnik z wykształcenia nie odróżnia adopcji od adaptacji, czym wystawia sobie, ale i swoim nauczycielom nie najlepsze świadectwo. Jak wykształcenie prawnicze zawierające przecież w sobie sztukę retoryki może się przydać w codziennym życiu, w tym także w polityce, pokazuje mecenas Synowiec, którego zawsze słucha się z przyjemnością. Mówi ze swadą, potoczyście, gra na emocjach, bez różnych zająknięć. Nie sądzę by tak było od zawsze, to na pewno efekt własnej pracy, ćwiczeń pod kierunkiem dobrych nauczycieli, być może udziału w konkursach oratorskich organizowanych dla młodych prawników, a także niewątpliwie wieloletniej praktyki na salach sądowych. Dzięki temu może być wzorem dla innych radnych, którzy jednak nie zdradzają chęci do naśladownictwa. Na całe szczęście gdzieś koło Przytocznej moje samochodowe radyjko straciło zasięg i dzięki temu nie musiałem dalej wysłuchiwać „perełek” ze skarbnicy mądrości naszych drogich (w utrzymaniu) radnych.

Radna Marta Bejnar Bejnarowicz ze swoimi latającymi dyżurami dotarła na Osiedle Staszica, a konkretnie do tego „fyrtla” przy Reja. Niedawno pisałem o tym, że dzieją się tam różne fajne rzeczy i myślę, że pani radna w czasie swojej tam wizyty mogła się o tym przekonać. Sam pomysł latającego dyżuru oceniam, jako strzał w dziesiątkę, bo skoro wyborcy nie chcą przyjść do radnego, to radny idzie do nich. Poza tym konwencja rozmowy przy kawie i ciastkach, osobiście (jak sądzę) upieczonych przez panią radną, skraca dystans, przełamuje bariery, pozwala na szczerość bez zbędnych obiekcji i zahamowań. Brawo, pani Marto. Z fejsbukowej relacji ze spotkania wynikało także i to, że pani radna odbyła rozmowę „inżynierską” (jak to sama określiła pani MBB) z wiceprezesem spółdzielni Staszica, z której wyniosła sporo informacji na temat osiedlowych chodników, dróg, bloków, a nawet deszczówki. W tej rozmowie pan prezes raczył zaprezentować opinię, iż według niego radni interesują się problemami spółdzielni jedynie wówczas, gdy przychodzi czas kampanii wyborczej. Ośmielę się mieć inny pogląd w tej kwestii, gdyż to raczej władze spółdzielni unikają kontaktu z radnymi reprezentującymi okręg Staszica, o czym może choćby świadczyć fakt niezaproszenia żadnego radnego na zgromadzenia członków spółdzielni. Ciekaw jestem także, czy pan prezes podzielił się z radną doświadczeniami zarządu spółdzielni w zakresie wyboru spolegliwej i odpowiadającej oczekiwaniom prezesów Rady Nadzorczej, czy opowiedział o sposobie traktowania wniosków członków spółdzielni, o prezesowskiej trosce o odpowiednie zapisy w statucie spółdzielni i innych różnych takich sukcesach zarządu.

Odbył się także pierwszy gorzowski Hyde Park. Nie byłem, nie widziałem, nie słyszałem, więc i nie będę się nad tym rozwodził. Nie wybrałem się przede wszystkim, dlatego, iż nie wiedziałem, czemu ta inicjatywa ma właściwie służyć. Bo jeżeli było tak jak w Londynie, kto chciał to gadał i to, co chciał, to uważam, iż szkoda energii i czasu. Nie potrzebujemy jeszcze jednego wentylu do spuszczania pary i łagodzenia społecznych napięć. Obawiam się, że tak szybko, jak to się zaczęło, to jeszcze szybciej ten projekt zemrze.

O innych sprawach przy kolejnej okazji, bo i tak zrobiło się długo, pewnie za długo.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x