2019-12-15 20:49:49, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,
Są takie miejsca, które jak magnes przyciągają ludzi szukających wyzwań, możliwości spełniania swoich aspiracji i marzeń, czy też po prostu lepszego życia.
Takim miejscem przez wiele lat było nasze miasto. Wśród pionierów 1945 byli nie tylko przybysze z przypadku jadący na Ziemie Odzyskane (niektórzy kpili, że pozyskane) na zasadzie wyprawy w nieznane, bo takie były wyroki jałtańskie. Byli także i tacy, jak choćby kolejarze z Wągrowca, którzy osiedlili się w Gorzowie z własnego wyboru, być może pod wpływem romantycznych marzeń o tworzeniu czegoś nowego, budowania polskości i innych haseł obecnych w ówczesnej propagandzie.
Potem, gdy Gorzów przepoczwarzał się z niewielkiego, choć urokliwego miasteczka w poważny i znaczący ośrodek gospodarczy ze znanymi w całym kraju potężnymi fabrykami ściągali do miasta młodzi inżynierowie, tworzący z czasem liczną inteligencję techniczną (co zresztą też miało określony skutek, bo jak powszechnie się uważa ludzie techniki są bardziej racjonalni, żeby nie powiedzieć przyziemni, niż np. humaniści). Przyjeżdżali tutaj nie tylko przyciągani możliwością zatrudnienia w nowoczesnych fabrykach i realizowania ambicji zawodowych, ale i szansą na szybkie otrzymanie mieszkania i wszystkimi możliwościami, jakie stwarza duże miasto.
Zresztą do pracy w Stilonie czy Ursusie przyjeżdżali nie tylko inżynierowie, ale i młodzi robotnicy czasem z bardzo odległego Podkarpacia, ale i z pobliskich wiosek. Gorzów stał się ich miejscem na ziemi, tu budowali swoją i wspólną pomyślność.
Kolejnym momentem, w którym nasze miasto pokazało swoją siłę przyciągania był rok 1975, kiedy została przeprowadzona reforma administracji i nowy podział kraju, w wyniku którego powstało województwo gorzowskie. Wojewódzkość Gorzowa była bowiem budowana przy pomocy elit politycznych i gospodarczych ściąganych tutaj z likwidowanych powiatów. Markę wojewódzkiego Gorzowa budowało także nowe pokolenie artystów, którzy przy tej okazji się tu osiedlili, bo nigdzie indziej nie mogli liczyć na mieszkania, pracownie, stypendia. To był dobry czas dla miasta i jego mieszkańców.
Ale te złote lata kiedyś musiały się skończyć. Transformacja ustrojowa, a jeszcze bardziej gospodarcza wywołała cały proces nieuniknionych przemian społecznych w mieście tracącym wiele ze swej atrakcyjności.
Uzdolniona młodzież wyjeżdżała na studia do większych ośrodków akademickich i już do Gorzowa nie wracała, bo wcześniej miała do czego wracać – inne były możliwości.
Kiedy po długim okresie prezydentury Tadeusza Jędrzejczaka rządy w mieście przejął Jacek Wójcicki obok niego pojawiła się, co bardziej istotne od zmiany władzy, grupa tzw. aktywistów miejskich co dla wielu zapowiadało początek procesu głębszych zmian w Gorzowie. Zapowiedzi te wzmocniło także przybycie do Gorzowa nowych ludzi w rodzaju łódzkich specjalistów od rewitalizacji miast oraz kilku menadżerów, co wzbudzało już większe kontrowersje bo oznaczało niedocenienie miejscowych specjalistów od zarządzania organizmami gospodarczymi. Wszytko to pozwalało na sformułowanie wniosku, że Gorzów odzyskuje swoją atrakcyjność i że być może stąd właśnie wychodzić będą nowe impulsy i przykłady dla innych. Z tego zaciągu zostało jednak niewielu, łodzian nie ma już dawno, Ludzie dla Miasta też się rozpierzchli, pozostała osamotniona, acz niestrudzona Marta Bejnar Bejnarowicz.
Odszedł także Marek Wróbel, były już dyrektor Filharmonii Gorzowskiej, także przybysz z zewnątrz. Jego rezygnacja z funkcji szefa FG wywołała trochę szumu w mieście, jako że dla wielu oznacza ona bezsilność niewątpliwych i kompetentnych specjalistów wobec gorzowskiego piekiełka, dziwnych układów oraz swoistej parafiańszczyzny. Gorzowska filharmonia zamiast stanowić wizytówkę i dumę miasta staje się miejscem przeklętym. Przez około dziesięć lat swego funkcjonowania przeżyła już czterech dyrektorów i kilku szefów artystycznych. Taka karuzela kadrowa nigdzie nie przynosi pozytywnych rezultatów, a w instytucjach artystycznych w szczególności. Markę firmy buduje się długo, a zespół artystyczny jeszcze dłużej, naprawdę trzeba wielu lat, ciężkiej pracy, wizjonerstwa i dbałości o najdrobniejsze szczegóły szefa orkiestry by narodził się prawdziwy i wartościowy zespół. W tej pracy dyrektor potrzebuje nie tyle pomocy, ile tego by nikt mu nie przeszkadzał i nie mieszał. Wydaje się, że takowego komfortu nie zapewniono żadnemu z dyrektorów FG. Jeżeli prawdą jest to, o czym ćwierkają nomen omen wróble na gorzowskich ulicach, to mamy do czynienia naprawdę ze sporym skandalem. Maestra Wolińska, jedna z najlepiej zapowiadających się dyrygentek, czy też dyrektor Wróbel nie ukrywali swych konfliktów z radną Wojciechowską i brak akceptacji dla niczym uzasadnionego wkraczania w ich kompetencje, co sprawiło, że obojga ich w Gorzowie nie ma.
Najwyższy czas by wyciągnąć z tego wnioski i uzdrowić sytuację w FG. Chyba już całe środowisko muzyczne w Polsce dobrze wie o zawirowaniach towarzyszących jej funkcjonowaniu. Jeżeli tak jest to trudno oczekiwać, by do konkursu na dyrektora FG zgłosił się ktoś inny niż jakiś kamikadze. Chyba, że w konkursie wystartuje radna Wojciechowska. Przynajmniej sytuacja w FG stałaby się klarowna i oczywista.