2021-02-24 10:36:48, Autor: Jerzy Kułaczkowski | Kategorie: Miasto,
W dzisiejszym Gorzowie sporo się buduje, remontuje, inwestuje. To niewątpliwie cieszy, choć ubocznym negatywnym skutkiem tych działań są nieuniknione utrudnienia; objazdy i korki, budowlany nieporządek, utrudniony dostęp do sklepów i punktów usługowych.
Ale nie to jest najgorsze, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że często jest tak, że aby było lepiej, to najpierw, przejściowo, musi być gorzej. Jest jednak i taka okoliczność, którą trudno nie tylko zaakceptować, ale nawet przyjąć do wiadomości. Chodzi mi o towarzyszącą procesom inwestycyjnym degradację środowiska, a szczególnie zbyt częstą i beztroską wycinkę drzew. Niestety, to nieszczęście jest także immanentną cechą gorzowskich działań z założenia prorozwojowych i estetyzujących miejską przestrzeń, a w istocie różnie z tym bywa. O przykłady nietrudno. Weźmy choćby osławiony Kwadrat, kiedyś ulubione miejsce spotkań wszystkich pijaczków z okolicy, dziś z założenia miejsce zabaw dla dzieciaków i wytchnienia dla znużonych spacerowiczów. A co mamy. Zimne miejsce, z kilkoma atrakcjami, mnóstwo ławek i siedzisk, stoliki szachowe, przy których nigdy nie widziałem żadnego miłośnika tej królewskiej gry. Aha, jest jeszcze odnaleziony przy okazji przebudowy placu schron, który miał być udostępniony do zwiedzania, jako atrakcja turystyczna. Plac jest pozbawiony przytulności i wdzięku, bo mimo wysiłków brakuje tego co zawsze nadaje przyjazny klimat – zieleni. Dominuje beton i różne inne sztuczności, sianie trawy nie przynosi oczekiwanych wyników, a zachowane drzewa wyglądają, jak obce w tym miejscu ciała.
Konieczna z wielu względów przebudowa i rozbudowa gorzowskich ulic spowodowała znaczny uszczerbek w gorzowskim drzewostanie. Najpierw Kostrzyńska, gdzie pod toporem padły stuletnie lipy, teraz „wylotówka” na Gdańsk, gdzie budowa drugiej nitki przetrzebiła piękne, stare drzewa. Trochę lepiej jest na Szczecińskiej, gdzie w miarę troskliwie potraktowano rosnące wzdłuż drogi stare drzewa i udało się ocalić spod piły naprawdę sporo spośród nich.
Teraz tematem dnia stała się wycinka drzew pod budowę hali sportowo-widowiskowej. Gorzowianie tęskniący od dawna za obiektem umożliwiającym oglądanie imprez sportowych czy artystycznych w przyzwoitych warunkach , zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że aby ją wybudować konieczna będzie siekierezada, tyle że co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. Skala wycinki wielu zaskoczyła, a obrazki z dronów umieszczone w sieci wyglądają zaiste przerażająco. No cóż stało się, Słowianka jest właścicielem tej konkretnej działki i skoro stała się inwestorem i przyszłym użytkownikiem hali to wszelkie wcześniejsze dyskusje o innej jej lokalizacji straciły jakikolwiek sens. Mnie przeraziło co innego, okazało się bowiem, że przy okazji oczyszczania z drzew terenu pod budowę hali z terenów otaczających Słowiankę, z parkingów, klombów i bulodromu wycięto sporo drzew i krzewów będących niewątpliwą ozdobę tego pięknego obiektu. Pod piłę poszły sadzone z pietyzmem jarzębiny wzdłuż ulicy Słowiańskiej, piękne kosodrzewiny przy zejściu z tej ulicy i wiele jeszcze innych drzew i krzewów. Nie jestem w stanie tego pojąć, co sprawiło że podjęto takie drastyczne działania. Przecież trzeba było sporo czasu, wysiłków i pracy wielu ludzi by wszystkie te zielone słowiankowe płuca nabrały charakteru i wyglądu. Już wcześniej degradacji uległ efektowny różanecznik założony pomiędzy lodowiskiem i basenami, gdzieś zniknęły rododendrony i magnolie, z bukowego żywopłotu okalającego bulodrom zostały nędzne szczątki. Wszystko to pokazuje, że stan zieleni na Słowiance przestał kogokolwiek obchodzić, a przecież piękna zielona oprawa Słowianki stanowiła jej niewątpliwy i zauważalny atut. Jakoś trudno mi się przyzwyczaić do nowego widoku Słowianki, to już nie tylko wyrwa w parku po masowej wycince, ale i bolesne karcze na parkingach i klombach. To przejaw prawdziwego barbarzyństwa. Czy i kiedy pojawią na wykarczowane miejsca nowe nasadzenia, ile czasu będzie potrzeba, aby nabrały one jakiegoś wyglądu.
Mm jakieś nieodparte wrażenie, że w naszym mieście niewielu jest ludzi, którym na sercu leży stan miejskiej zieleni. Dowodzi tego choćby fakt, że skutkiem aferki korupcyjnej i wielkiej awantury po bezmyślnej wycince drzewa na Chrobrego była … likwidacja stanowiska ogrodnika miejskiego w magistracie (sic!). Dziś mamy rozmaitych oficerów rowerowych, doradców i pełnomocników, a o tym by w ratuszu pojawiła się osoba, która zajęłaby się gorzowskimi roślinami, jakoś nikt nie pomyślał, choć staje się to coraz bardziej oczywiste. Towarzystwo Miłośników Gorzowa po odniesieniu wielu sukcesów w upiększaniu miasta jakoś osiadło na laurach i także nie zdradza oznak aktywności. Przy okazji wyborów ujawnili się przedstawiciele partii Zielonych wprowadzając swego posła do sejmu i koniec, nie widać ani ich, ani posła. W tej sytuacji jedyną sprawiedliwą w Gomorze, czy raczej w Gorzowie, jawi się Renata Ochwat, która przy każdej okazji protestuje przeciwko wszechobecnej betonozie, nie godzi się na kolejne absurdalne pomysły skutkujące znikającymi z naszego krajobrazu drzewami i innymi okazami flory. Jednak jej głos zbyt często okazuje się wołający na puszczy, ale jej natura wiecznej harcerki sprawia, że nie ustaje w wysiłkach, choć coraz bardziej przypomina jej ulubionego bohatera Don Kichota. I choć może brakuje jej formalnych kwalifikacji to wykazywany prze nią poziom empatii i stopień zaangażowania przywiódł mi pomysł – Renia na Miejskiego Ogrodnika.