2012-06-16, Mija dzień
Gdy pisałem te słowa, do rozpoczęcia meczu Polska - Czechy, a więc testu prawdy dla obu rywali, pozostawało około 12 godzin. Bo w tym momencie, ich konfrontacja na Stadionie Miejskim we Wrocławiu, była meczem o wszystko: o kontynuację marzeń, uwielbienie kibiców, wieczną sławę, wielkie pieniądze, a przede wszystkim, o podtrzymanie atmosfery wielkiego święta podczas trwania tej wspaniałej imprezy.
To ostatnie, jest w tym momencie może nawet najważniejsze. Bo czy wyobrażacie sobie Państwo, co by się stało, gdyby biało-czerwoni przegrali dzisiejszy mecz i odpadli z dalszej rywalizacji?
Jest więcej niż pewne, że diametralnie zmieniłby się świat wokół nas. Zniknęłoby to morze biało-czerwonych chorągiewek, transparentów i flag, zdobiących setki tysięcy samochodów i różnych innych obiektów w całym kraju. Zniknąłby także ten odświętny nastrój podniecenia i oczekiwania na kolejne mocne uderzenia Roberta Lewandowskiego, Kuby Błaszczykowskiego, Łukasza Piszczka i ich kolegów. Większość rozmów rodaków, dziś jeszcze rozpoczynających się zwykle pytaniem o skład i szanse zespołu ,,Franza'' Smudy, skoncentrowałoby się znów na trudnych zagadnieniach życia codziennego. A tych przecież nie brakuje. Jak zauważył, nie bez sarkazmu, kilka dni temu były premier Leszek Miller, sukces piłkarzy jest dziś potrzebny Donaldowi Tuskowi bardziej niż Edwardowi Gierkowi w połowie lat siedemdziesiątych...
Odświętna atmosfera imprezy może więc być mocno zagrożona. Zwłacza, że wczoraj wielki zawód sprawili swym wspaniałym kibicom piłkarze współgospodarza Euro 2012, Ukrainy. W meczu z reprezentacją Francji, wyglądali momentami niczym ,,dzieci we mgle'', jak konie pociągowe przy rumakach! Ich as atutowy Andrij Szewczenko próżno szukał wsparcia u partnerów, dziwnie ociężałych, mało zwrotnych, bez refleksu. Oglądając w akcji team Olega Błochina, miałem nieodparte wrażenie, że po pięknym zwycięstwie w meczu ze Szwedami, fetowali je przez dwa dni, a przez trzeci leczyli kaca... Bo trudno przecież uwierzyć, że ich bojowego ducha stępiły pioruny i błyskawice w trakcie godzinnej nawałnicy, jaka przetoczyła się nad stadionem w Doniecku.
Akustyczno-wizualnych wrażeń nie brakowało także w drugim wczorajszym meczu, rozgrywanym w Kijowie. Widowisko trzymało w napięciu od pierwszego do końcowego gwizdka holenderskiego sędziego Bjoerna Kuipersa. Na celny cios Anglików po niezwykle efektownej główce Andy'ego Carrolla, Szwedzi odpowiedzieli krótko po przerwie dwoma trafieniami. Ich autorem nie był jednak ich as atutowy Zlatan Ibrahimović, tylko... stoper Olof Mellberg (współudział przy drugim golu miał angielski obrońca Glen Johnson). A potem na boisko wszedł 23-letni Theo Walcott z Arsenalu, uznawany kilka lat temu za cudowne dziecko angielskiego futbolu i pokazał swój kunszt! Najpierw niesygnalizowanym strzałem z 22 metrów zupełnie zaskoczył szwedzkiego bramkarza Andreasa Isakssona. A w kolejnej akcji, ośmieszył wręcz obronę Wikingów. Po jego błyskawicznym slalomie, piłkę otrzymał drugi młodzian w teamie Anglików, 21-letni Danny Welbeck z Manchesteru United, i stojąc tyłem do bramki, bez przyjęcia posłał ją ,,piętką'' do siatki, pieczętując triumf Wyspiarzy. I teraz to oni oraz Francuzi są głównymi pretendentami do awansu z grupy D.
Polscy kibice są już jednak myślami i całym sercem przy dzisiejszym sportowym boju we Wrocławiu, bo przecież to więcej niż mecz. Jak napisał w swym dziele życia James Jones, można przejść ,,stąd do wieczności''...
Już 2 maja, w Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, Gorzów ponownie zamieni się w morze biało-czerwonych barw.