2012-06-23, Mija dzień
Ci, którzy liczyli na sensację w drugim meczu ćwierćfinałowym Euro 2012, srodze się zawiedli. Wprawdzie po godzinie gry wynik meczu Niemców z Grekami był wciąż remisowy (1:1), gdy jednak machina Joachima Loewa włączyła czwarty bieg, nie pozostawiła już nikomu złudzeń, kto rządzi na placu gry i dlaczego zalicza się ją do dwóch głównych faworytów całych mistrzostw.
Blisko 40 tysięcy widzów zasiadających wczoraj na trybunach gdańskiego stadionu, przypominającego swym kształtem i kolorystyką bryłę bursztynu, nie mogło się nudzić. Bo choć na pierwszą bramkę w tym meczu przyszło im czekać blisko 40 minut, gorących spięć w polu karnym Graków było co niemiara. Warte podkreślenia, że w stosunku do spotkań grupowych, drużyna zza Odry została gruntownie przemeblowana, co jednak nie obniżyło jej wartości. Wręcz przeciwnie! Jej gra zyskała na szybkości i dynamice, którą wnieśli przede wszystkim 21-letni Andre Schuerrle i 23-letni Marco Reus, sprawnie wysyłani co chwilę w bój przez niezrównanego Mesuta Oezila.
To świadczy najlepiej, że rezerwuar selekcjonera Niemiec jest praktycznie nieogrniczony, a przed każdym kolejnym meczem musi on mieć przysłowiowy ,,kolorowy zawrót głowy'', gdy zastanawia się, na kogo tym razem postawić...
Odwrotne problemy miał selekcjoner greckiej drużyny, Portugalczyk Fernando Santos. Zwłaszcza, że w wyniku otrzymanych wcześniej żółtych kartek, wypadł mu ze składu wielki bojownik Georgios Karagounis, mający zwykle wielki wpływ na postawę młodszych kolegów. Wcześniej, przykra kontuzja wyeliminowała z turnieju doświadczonego stopera Avraama Papadopoulosa, co zdezorganizowało grę defensywy. Widać to było od pierwszego gwizdka, a już zwłaszcza w dwóch ostatnich kwadransach meczu. Pod naciskiem niemieckiego walca, zespół z Hellady został wręcz wdeptany w ziemię, co najlepiej ilustrowały smutne twarze jego wiernych fanów. Szkoda mi zwłaszcza bardzo popularnej kiedyś piosenkarki Eleni, która jeszcze wczoraj rano tak wierzyła w greckiego ducha walki. Po sensacyjnym zwycięstwie nad Rosjanami, greckie media zakomunikowały narodowi: ,,Żyjemy wbrew wszystkim!''. Wczoraj, niestety, życie biało-niebieskiej drużyny dobiegło końca. Przynajmniej w tym turnieju...
Dziś trzeci ćwierćfinał, już na Ukrainie, gdzie do walki staną broniący tytułu Hiszpanie, a naprzeciwko nich Francuzi. Dwie wielkie drużyny, mające w dorobku tytuły mistrzów świata, choć w teamie trójkolorowych próżno już szukać bohaterów z pamiętnego roku 1998. Są jednak ich młodzi następcy, z których największe nadzieje kibiców znad Sekwany, Loary i Rodanu budzą Karim Benzema z Realu Madryt, Samir Nasri z Manchesteru City, Jeremy Menez z Paris Saint-Germain, Yann M'Vila ze Stade Rennais i trochę od nich starszy Franck Ribery z Bayernu Monachium.
Ja już wcześniej postawiłem jednak na Hiszpanów, choć przeciwko nim są nawet statystyki. Jeszcze nigdy bowiem nie pokonali Francuzów na turniejach o mistrzostwo świata bądź Europy, a także nie było w historii futbolu przypadku, by jedna drużyna wygrała trzy turnieje tego typu z rzędu. Iberowie są w stanie przełamać ten stan, choć w ich grze rzuca sie w oczy brak rasowych napastników, zdolnych wesprzeć wracającego do formy, lecz wciąż chimerycznego Fernando Torresa z londyńskiej Chelsea. Mają jednak najlepszą na świecie linię środkową, dość solidną defensywę i przede wszystkim niezrównanego Ikera Casillasa, bez wątpienia najlepszego golkipera globu lat dwutysięcznych.
Już 2 maja, w Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, Gorzów ponownie zamieni się w morze biało-czerwonych barw.