2013-02-23, Mija dzień
Właśnie trwa przetarg na prowadzenie miejskich szaletów. Warunek: ma być miło, czysto i pachnąco, z mydłem i papierem toaletowym na okrągło. Co przecież wcale nie jest rzeczą prosta i łatwą, z uwagi na panoszące się chamstwo i złodziejstwo. Ciekawe więc jak przyszli gospodarze miejskich przybytków fizjologicznej ulgi sobie z tym poradzą.
Nie na tym jednak polega największy problem naszego miasta i jego mieszkańców. Podstawowy szkopuł w tym, że w prawie 130-tysięcznym mieście mamy ich ledwie pięć i zamiast ich przybywać, to raczej ubywa, jak chociażby pod sławetną fontanną na Starym Rynku. W mieście, które zabiega, aby mieszkańcy i przejezdni choć na trochę w nim przystanęli. Ale jak tu przystanąć, kiedy sikać się chce a tu nie ma gdzie? Są przecież całe kwartały miasta, gdzie nie ma ku temu żadnej cywilizowanej możliwości. A nawet jak się zdarzy się jakiś lokal ogólnodostępny z toaletą w środku, to człowiek z ulicy, czyli klient bez konsumpcji na miejscu, nie jest mile w nim widziany, choćby płacił żywą monetą.
Po prostu brakuje nam publicznych szaletów w mieście i tyle. Jakoś nie słychać jednak o pomysłach i planach w tym zakresie. Wstydliwy to problem, ale nad nim także warto się pochylić. Nie każdy przecież wszędzie sikać może.
deja
Podczas gdy na scenach Międzynarodowego Festiwalu Folk Farbor trwały występy, taneczna energia i barwy Senegalu dotarły także tam, gdzie nie każdy mógł wybrać się na festiwal.