2014-11-05, Sport
Tegoroczny sezon żużlowy już kilkanaście dni temu dobiegł końca. Był on bardzo udany dla gorzowskich zawodników, którzy zdominowali krajowe rozgrywki, byli też widoczni na arenach międzynarodowych.
Jak to w sporcie bywa, jedni mogli świętować sukcesy, inni ocierali łzy po porażkach. I jest to naturalne, problem zaczyna być jednak widoczny nie w sferze sportowej, lecz organizacyjno-finansowej. Koniunktura na polski żużel wyraźnie się przegrzała i trzeba natychmiast podstawić kilka kroplówek, jeżeli nie chcemy, żeby ten widowiskowy i popularny sport w naszym kraju wpadł w turbulencję, z której nie będzie już wyjścia.
Najbardziej popularne rozgrywki ligowe przeżywają kryzys. Świadczą o tym nie tylko często jednostronne mecze, jakich w tym sezonie było mnóstwo. W piłkarskiej Lidze Mistrzów również nie brakuje spotkań, w których padają hokejowe wyniki. Problem tkwi w czymś innym. Konkretnie w wysychającym źródełku finansowania żużla w naszym kraju. Niestety, nie wszyscy to w porę zrozumieli, czego efektem są bankructwa klubów. W zeszłym roku na finansowym zakręcie znalazły się Start Gniezno i Polonia Bydgoszcz. Obie spadły do I ligi i wprowadzając plan naprawczy próbują wyjść z kryzysowej sytuacji. Na razie wyleczyły się oczywiście z myśli o powrocie do krajowej elity i zapewne ten stan rzeczy potrwa jeszcze długo. Z błędów popełnionych przez gnieźnian i bydgoszczan żadnych wniosków nie wyciągnęły kolejne kluby, zwłaszcza Włókniarz Częstochowa i Wybrzeże Gdańsk. Władze polskiego żużla poszły im nawet na rękę, proponując tak zwane licencje nadzorowane. Nic to nie dało, gdyż działacze w tych ośrodkach podpisali kontrakty bez odpowiednich gwarancji finansowych i szybko okazało się, że wpadły w spiralę rosnących zadłużeń. Oba kluby w trakcie sezonu zaczęły oszczędzać na wszystkim co się dało, co miało negatywne odbicie na wizerunku najsilniejszej ligi świata, jak się reklamuje polską ekstraligę. Wybrzeże i Włókniarz, wykorzystując zniesienie kalkulowanej średniej meczowej, na wiele spotkań wysyłały juniorskie składy, co miało fatalny skutek w postaci nudnych meczów. Takie postępowanie spowodowało również odpływ wielu kibiców nie tylko w Gdańsku i Częstochowie, lecz w miastach, gdzie te zespoły się pokazywały.
Polski Związek Motorowy ostatecznie cofnął tym klubom licencje, co oznacza, że nie mogą one wystartować w żadnej lidze do chwili uregulowania zaległości. A są one spore, sięgające po wiele milionów złotych. Zapewne obie spółki nigdy z tych kłopotów nie wybrną, ale wykorzystają inne możliwości regulaminowe i zgłoszą się do drugiej ligi jako nowe stowarzyszenia. Wyrzucenie Włókniarza z ekstraligi oraz Wybrzeża z I ligi (gdańszczanie w sportowej rywalizacji spadli) powoduje, że trzeba teraz uzupełnić obie klasy rozgrywkowe. I tu pojawia się następny kłopot. Kto pojedzie w ekstralidze w przyszłym sezonie? Na razie mamy sześciu pewniaków, o ile oczywiście otrzymają oni licencje na nowy sezon. Mowa jest tu o drużynach, które zajęły pierwszych sześć miejsc w zakończonych rozgrywkach. Siódmą ma być triumfator I ligi, Marma Rzeszów, ale z ostatnich wypowiedzi byłej prezes i głównej sponsor klubu Marty Półtorak można wnioskować, że jeżeli nie zostaną uporządkowane pewne sprawy regulaminowe rzeszowianie mogę zrezygnować z jazdy w najwyższej klasie. Załóżmy jednak, że jest to tylko takie mówienie na pokaz i Marma dołączy do najlepszych. To i tak brakuje ósmego zespołu. Podobno za kilka dni ma być oficjalna informacja w tej sprawie. Tajemnicą nie jest, że do ekstraligi pcha się, o czym już pisałem, GKM Grudziądz, który nie zdołał nawet zakwalifikować się w sportowej walce do finału I ligi, ulegając w półfinale ekipie Orła Łódź.
Grudziądzanie ostatni raz w ekstralidze startowali w 1999 roku. To w sporcie naprawdę szmat czasu i taki powrót po 15 latach tylnymi drzwiami może okazać się jedną wielką katastrofą. Zwłaszcza, że GKM nie zbudował w tym czasie medialnej marki, nie posiada nawet stadionu, który dorównywałby swoim poziomem chociaż do takiego, jaki Stal miała w latach 70. Trudno też przypuszczać, żeby działacze zdołali zebrać wielomilionowy budżet, w sytuacji, kiedy 66 procent budżetu stanowią miejskie dotacje. A i tak mając nawet spore pieniądze, będą oni potrzebowali trochę czasu na zbudowanie solidnego zespołu. Nie oszukujmy się, ale przepaść pomiędzy ekstraligą i I ligą jest widoczna gołym okiem. Mogliśmy przekonać się o tym choćby w trakcie gorzowskiego finału mistrzostw Polski par klubowych, w którym wystąpiły trzy pary z niższej klasy rozgrywkowej. Ich reprezentanci, poza może Sebastianem Ułamkiem, prezentowali na ogół archaiczny styl jazdy i nawet, jak tylko kilku z nich trafi do ekstraligi, to nie zdołają z dnia na dzień dostosować się do wymagań stawianych na tym poziomie. Dzisiejszy żużel to nie tylko pełna sakwa pieniędzy i dobry sprzęt. Żeby odnaleźć się w gronie najlepszych potrzeba wiele pracy, dużo startów na ekstraligowych torach, poznanie prawdziwej atmosfery na trybunach i przyzwyczajenie się do ogromnej presji.
Pod względem infrastruktury stadionowej na pewno na starty w ekstralidze szybciej zasługują takie ośrodki jak Rybnik czy Ostrów, ale przecież sam stadion… nie pojedzie. W obu tych miastach nie ma nawet zaczątków dobrej drużyny, choć ci drudzy sięgają podobno po trenera Marka Cieślaka, co już jest połową sukcesu. Zresztą w żadnym innym ośrodku I i II ligi nie ma jeszcze wylanych fundamentów pod budowę czegoś silnego. Co w takim razie? W ciągu miesiąca czy dwóch nie można nagle odbudować czegoś co niszczono przez lata. Ale można powziąć decyzje, które pozwolą na pewne zmiany w dłuższej perspektywie czasu. Jeżeli, co mówi prezes PZMot. Andrzej Witkowski, nie są planowane żadne istotne zmiany regulaminowe (choćby powrót do KSM), to jedyną szansą na próbę uzdrowienia sytuacji jest doprowadzenie do podpisywania realnych kontraktów przez kluby. W ciągu 2-3 lat powinno to pozwolić na znaczące obniżenie budżetów, które w tej chwili są tworzone ponad możliwości finansowe dyscypliny. Obniżenie płac z połączeniu z odważną decyzją o powiększeniu ekstraligi nawet do 12 drużyn (na przykład w perspektywie dwóch sezonów) zachęci słabsze ośrodki do rozwoju nie tylko infrastruktury stadionowej, ale przede wszystkim do prac nad systematyczną budową przyzwoitych drużyn. Przy istotnym powiększeniu ekstraligi i wprowadzeniu ograniczeń np. w postaci KSM lub mniejszej liczby obcokrajowców, najwyższa klasa rozgrywkach obniży swój poziom, ale stanie się przez to bardziej dostępna niż teraz i rozwojowa. Jeżeli natomiast dalej będziemy żyć na zasadzie, że tylko potentaci mogą w niej startować, to w najbliższych latach nikt nie przybędzie, natomiast zaczną ubywać kolejne kluby. I co, za 2-3 lata będziemy rozgrywać w najsilniejszej lidze świata czwórmecze?...
Robert Borowy
PS. Niedawno usłyszałem opinię, że lada chwila żużel w Polsce upadnie. Nie byłbym takim pesymistą, raczej szybciej…uzdrowi się poprzez bankructwo. Tylko dlaczego tak długo czekamy na tę normalność? Po co dajemy jeszcze drenować klubowe budżety, składające się przecież często z publicznych pieniędzy?
Znakomicie zaprezentowali się młodzi lekkoatleci AZS AWF Gorzów podczas mistrzostw Polski U-23 w Krakowie.