2016-11-02, Sport
W koszykarskiej ekstraklasie kobiet mamy już sześć rozegranych kolejek i jest to dobry moment do dokonania pierwszego podsumowania.
W poprzednim sezonie zainteresowanie występami gorzowskich akademiczek malało wraz z kolejnym ich meczem. I nie chodziło tu wcale o często przegrywane spotkania, ale nudę wiejącą z parkietu. Czasami tak się zdarza, że budując drużynę nie zawsze trafi się na dobre transfery. Zwłaszcza przy mocno ograniczonym budżecie. Problemem drużyny była gra ofensywna. Brakowało zawodniczek, które byłyby systematyczne w tym co robią i nagle okazało się, że zdobycie 50 punktów w meczu staje się dla gorzowianek barierą nie do przebycia. Na szczęście to jest już za nami. Sztab szkoleniowy szybko wyciągnął wnioski z popełnionych błędów, sięgnął po koszykarki gwarantujące powrót do widowiskowej gry (Courtney Hurt, Stephanie Talbot, Nicole Seekamp, Paulina Misiek), a przede wszystkim szybkiej, opartej na kontratakach. Efekt, średnia po sześciu kolejkach to 75 punktów zdobywanych w każdym spotkaniu. Tylko Wisła Can Pack Kraków i Ślęza Wrocław są minimalnie lepsze w tej klasyfikacji.
Oczywiście dobra gra ofensywna musi odbywać się czasami kosztem gry obronnej, ale nie w przypadku akademiczek, które na razie bronią na poziomie 65 punktów w meczu. Wynik ten byłby zapewne lepszy, gdyby nie gorszy dzień w Ostrowie (straciły tam 77 punktów) czy wyraźnie ,,odpuszczona’’ końcówka w spotkaniu z Widzewem Łódź (73 punkty). Z drugiej strony nie można mieć do zawodniczek pretensji o słabszy dzień czy brak koncentracji przez 40 minut, bo w sporcie nie da się grać na najwyższych obrotach non stop. Czasami takie rozprężenie przychodzi samoczynnie. A o potencjale obronnym naszej drużyny świadczy fakt, że takie potęgi jak CCC Polkowice czy Energia Toruń nie potrafiły w Gorzowie przekroczyć progu 50 punktów.
- Muszę przyznać, że rozmiary zwycięstwa na przykład z Energą (76:50) były dla mnie szokiem, ale kiedy w jednym spotkaniu, przy bardzo wysokiej środkowej u rywalek, zbiera się 66 piłek spod obu tablic, to musi to zaprocentować dobrym końcowym rezultatem – uważa trener Dariusz Maciejewski.
Radość zmąca jednak brak odpowiednio długiej ławki rezerwowych. Kiedy podczas spotkania z Energą już w pierwszej kwarcie ze względu na uraz parkiet musiała opuścić Paulina Misiek okazało się, że brakuje wartościowych koszykarek na rotację.
- W pewnej chwili czułyśmy się tak zmęczone, że patrzyłyśmy sobie w oczy z nadzieją, że może jednak tych sił wystarczy – przyznała Katarzyna Dźwigalska i zaraz dodała, że jednak zmęczenie można pokonać ambicją, wolą walki oraz chęciami.
- Gramy szybko, ale z drugiej strony potrafimy znajdować się na boisku, nie ma samolubności w grze, dzięki czemu potrafimy otwierać pozycje rzutowe i w takiej sytuacji każda z nas może się odnaleźć. Kwestią jest tylko forma strzelecka. Cieszę się, że ostatnio idzie mi naprawdę nieźle i chciałabym utrzymać taką dyspozycję do końca sezonu – podkreśliła nasza kapitan, która w ostatnich dwóch meczach była jedną z czołowych snajperek.
Skuteczna, efektowna, czasami nawet lekko szalona gra już zaprocentowała powrotem kibiców do hali przy ul. Chopina, a przede wszystkim ich dużą aktywnością w oglądaniu spotkań. Nie siedzą jak w teatrze, żywiołowo uczestniczą w emocjach promieniujących z parkietu praktycznie od pierwszej akcji. Potrafią, jak kiedyś, ostro zaprotestować, jak ich zdaniem sędziowie nie zawsze podejmą właściwą decyzję, ale wszystko oczywiście w granicach sportowej kultury.
- Dla mnie ten powrót kibiców to spory sukces, pokazujący, że jako drużyna idziemy we właściwym kierunku i możemy zawsze liczyć na poparcie ze strony licznego grona sympatyków. Ostatnio w hali jest jak za najlepszych czasów – cieszy się nasz szkoleniowiec.
Po sześciu kolejkach InvestInTheWest AZS AJP ma na koncie pięć zwycięstw i jedną porażkę. W tabeli plasuje się na drugiej pozycji, ale nikt z tego powodu nie zaciera mocno rąk, bo - jak zwraca uwagę trener Maciejewski – kobieca ekstraklasa jest tak wyrównana, że każdy może wygrać praktycznie z każdym. Najtrudniejsze mecze jeszcze przed gorzowiankami. Choćby dwa najbliższe, w niedzielę w Sosnowcu i w następną sobotę w Siedlcach.
- Przez 26 lat bycia trenerem przeżyłem różne chwile i wielokrotnie zdarzało się, że po serii znakomitych występów przychodził słabszy dzień, niespodziewana porażka i nikt już nie pamiętał o poprzednich występach – opowiada. – Jedziemy teraz do Sosnowca, gdzie o punkty jest bardzo trudno. Zagłębie ostatnio grało na wyjazdach i będzie chciało na swoim parkiecie wreszcie wygrać, bo w tabeli jest dosyć nisko, a potencjał ma spory – zaznacza.
Trener Dariusz Maciejewski przyznaje, że nie jest jeszcze pewny, czy jego drużyna na tyle już okrzepła i zgrała się, żeby spokojnie można było oglądać jej poczynania na wyjazdach. Szczególnie u rywali niżej notowanych, gdzie każdorazowo chciałoby się zwycięstwa.
- Mecze na wyjazdach są dużo trudniejsze niż te domowe, o czym przekonaliśmy się w Ostrowie. Swoją drogą dzisiaj tak sobie myślę, że czasami porażki mogą przynieść wiele pożytku, jak się wyciągnie mądre wnioski. Po tej przegranej zmieniliśmy system treningów i okazało się, że trafiliśmy, czego dowodem były ostatnie trzy spotkania. Kluczem do wygrywania na wyjazdach jest szczelna obrona i maksymalna koncentracja. Nikt nam punktów nie da, musimy wyszarpać je sami, jeżeli chcemy pozostać w czołówce – kończy.
Na razie nikt nie stawia przed zespołem wielkich planów, ale niewykluczone, że jeżeli nadal będzie on dostarczał tylu emocji i miłych niespodzianek to trzeba będzie zweryfikować założone cele. Warunkiem będzie jednak wzmocnienie drużyny, bo inne ekipy też jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa w obszarze transferów. Wzmocnienie oznacza sięgnięcie głębiej do kasy sponsorów. Ale chyba warto, jeżeli rzeczywiście takie możliwości się pojawią, bo dobry wynik w tym sezonie może zaprocentować na kolejne lata.
Robert Borowy
Fot. Bogusław Sacharczuk
Szczypiorniści Stali Gorzów rozpoczęli rozgrywki w Lidze Centralnej wyjazdowym meczem w Ciechanowie.