2020-08-17, Sport
Trzy pytania do Kariny Cyfki, nowo kreowanej indywidualnej mistrzyni Polski w szachach
- Od szesnastu lat uczestniczy pani w finałach indywidualnych mistrzostw Polski. Czy jadąc teraz do Ostrowa na finałową batalię miała pani gdzieś z tylu głowy myśl, że nigdy wcześniej nie udało się jeszcze zdobyć złotego medalu i pora powalczyć o niego?
- Wiadomo, że jak gra się już po raz kolejny z tymi samymi często zawodniczkami, to nastawienie do takiego turnieju sprowadza się do zagrania z nimi jak najlepszych partii. Po większości rywalek wiedziałam, czego mogę się spodziewać, one znały także moje lepsze i gorsze strony. Na starcie pojawiła się ponadto grupa juniorek wkraczająca w wiek seniorek, o których ostatnio było głośno ze względu na liczne sukcesy, w tym międzynarodowe. Mój cel w sumie zawsze jest taki sam. Gdziekolwiek jestem chcę zagrać dobry turniej. Po cichu liczyłam, że w Ostrowie zdołam się przełamać i wywalczę upragniony złoty medal, którego jeszcze w kolekcji nie miałam. Przy czym nie znam słowa ,,muszę’’. Zawsze wychodzę z założenia, że końcowy wynik jest podsumowaniem tego co zaprezentuję. Wiedziałam, że jak zagram dobre zawody, to będą wysoko sklasyfikowana.
- W sumie rozegranych zostało dziewięć rund, ale już po sześciu wydawało się, że mistrzostwo Polski trafi do Klaudii Kulon. Jak to się stało, że zdołała pani dogonić rywalkę i potem pokonać ją w dogrywce?
- Szachy to też emocjonujący sport. Pamiętam, że jak Klaudia miała nade mną półtorej punktu przewagi, a do końca mistrzostw pozostawały zaledwie trzy rundy, to udzieliłam krótkiego wywiadu. Na pytanie, czy zdołam jeszcze dogonić rywalkę, odpowiedziałam że Klaudia gra fenomenalny turniej, ale ja nie mówię jeszcze ,,stop’’. Przyznam, że liczyłam na jej potknięcie i na dobry finisz z mojej strony. I tak też się stało. Ona zwolniła, ja przyśpieszyłam i na koniec miałyśmy ten sam dorobek punktowy. Dogrywka, składająca się z dwóch krótkich partii, była dla mnie bardzo trudna. Po pierwsze musiałam ją wygrać, po drugie pierwszą partię zaczynałam czarnymi. Przyjęłam taktykę, żeby tej pierwszej partii nie przegrać, a spróbować wtedy wygrać białymi. W sumie wygrałam obie, choć muszę przyznać, że obie popełniłyśmy sporo błędów i przez to były to naprawdę dramatyczne chwile. O mojej wygranej zadecydowała chyba zimna krew i wyższa precyzja w końcówkach obu partii. I choć drugą wystarczyło mi zremisować, to jednak od początku nastawiłam się na grę na zwycięstwo. Z doświadczenie wiem, że jak grasz na remis, to najczęściej przegrywasz.
- Lada chwila zostanie pani szczęśliwą mamą i wielu kibiców zapewne zastawia się, jak przetrwała pani dziewięciodniowy maraton obciążony dużą dawką emocji sportowych, ale i wysiłku fizycznego, bo codziennie musiała pani rozgrywać wielogodzinne partie, będąc przecież w ósmym miesiącu ciąży?
- Szczerze mówiąc bardzo się obawiałam tych mistrzostw z tego właśnie powodu, czy wytrzymam fizycznie i psychicznie. Niektóre mecze w moim przypadku trwały ponad pięć godzin. Oczywiście zanim podjęła decyzję o starcie w zawodach wszystko dokładnie skonsultowałam z lekarzem, a na co dzień podczas mistrzostw wspierała i pomagała mi mama. Natomiast oceniając teraz cały ten wysiłek, to muszę przyznać, że o dziwo, dobrze go zniosłam. Młody mi zbytnio nie dokuczał, noce miałam spokojne, samopoczucie cały czas było dobre. Dlatego cieszę się, że całe mistrzostwa przebrnęłam dobrze, a że do tego przyszedł sukces sportowy szczęście jest podwójne.
RB
Weronika Steblecka pozostaje na swój dziewiąty sezon w gorzowskim AZS AJP!