2021-12-26, Sport
W dwunastej kolejce Basket Ligi Kobiet gorzowskie koszykarki sprawili wielką radość swoim kibicom, pokonując mistrzynie Polski z Gdyni 62:59.
Każdy klub ma w swojej historii mecze, o których wspomina się latami. Niekoniecznie muszą to być spotkania o najwyższą stawkę, czasami wystarczy, że ich przebieg zostaje zapamiętany na długi czas. Tak było dzisiaj, w drugi dzień świąt bożonarodzeniowych. Pierwszy raz kibice gorzowskiego basketu mogli odejść do świątecznego stołu i zajrzeć do hali przy ul. Chopina. Zapewne na długo w pamięci pozostanie im ta wizyta.
Kiedy większość z przybyłych do hali widzów zasiadła już na swoich miejscach i dowiedziała się, w jakim składzie zagrają podopieczne trenera Dariusza Maciejewskiego mogła poczuć rozczarowanie. – Żeby tylko nie było pogromu – było słychać tu i owdzie, bo nikt, kto choć trochę zna potencjał gdyńskiej drużyny nie dawał szans naszej ekipie, pozbawionej tak naprawdę czterech podstawowych zawodniczek. O tym, że nie będzie Stelli Johnson i Anny Makurat wiedzieliśmy od pewnego czasu. Niestety, ponownie ze składu ze względu na kolejną kontuzję wypadła druga z naszych rozgrywających Dominika Owczarzak, a już ciosem było to, że po urazie odniesionym we Wrocławiu do pełni sił nie powróciła jeszcze Borislava Hristova, druga koszykarka pod względem średniej zdobywanych punktów w meczu w całej lidze.
Przy takiej skali absencji cudów nie należało się spodziewać. Niemniej każdy liczył na ambitną walkę akademiczek i od pierwszej akcji ta walka była. Nasze objęły prowadzenie 2:0 po trafieniu Courtney Hurt, rywalki szybko wyrównały po rzucie Megan Gustafsson, ale gorzowianki uparcie broniły się i co chwilę zaskakiwały mistrzynie ciekawymi akcjami, po których trafiały do kosza. W piątej minucie nadal prowadziły 8:6. Dopiero w tym momencie lekko ,,pękły’’, gdynianki zaczęły przejmować inicjatywę i pierwszą kwartę wygrały 18:14.
Drugie dziesięć minut początkowo ponownie przebiegało pod lekkim dyktandem miejscowych, które w pewnej chwili przegrywały tylko jednym punktem (20:21). Mistrzynie kraju, prowadzone pierwszy raz przez byłą świetną koszykarkę Jelenę Skerovic, widząc że to nie przelewki wzięły się jednak ostro do pracy. Po serii celnych rzutów dosyć szybko uciekły aż na trzynaście punktów (37:24). Tuż przed przerwą Stephanie Jones trafiła za trzy i do szatni zespoły udały się przy prowadzeniu Arki 37:27.
Na początku drugiej połowy ta przewaga urosła już do piętnastu punktów (42:27) i wydawało się, że ambitnie walczące gospodynie nie wytrzymają ostatecznie tej twardej walki z silniejszym kadrowo rywalem. Trener Dariusz Maciejewski uznał jednak, że skoro jego dziewczyny nie mają nic do stracenia, to trzeba zaryzykować. Od 22 minuty akademiczki postawiły betonowy mur pod własnym koszem, zmuszając przeciwniczki do rzucania z dalszej odległości, często z nieprzygotowanych pozycji. Przez 18 minut koszykarki Arki zdołały zdobyć zaledwie 17 punktów, a więc mniej niż jedno oczko na minutę gry, co w baskecie jest wyjątkowo niskim wynikiem. Gorzowianki zaś, nie mając zbyt wiele atutów w ataku, próbowały jednak często sprytem, indywidualnymi wejściami pod kosz ciułać te punkty i tak powoli, krok po kroku, niwelowały straty. Jeszcze w trzeciej kwarcie przełamały rywalki, obejmując niespełna półtorej minuty przed jej końcem prowadzenie 48:47. Ostatecznie po tej kwarcie Arka powróciła na prowadzenie, ale tylko 49:48.
Ostatnia kwarta przypominała walkę dwóch słaniających się już bokserów wagi ciężkiej, w której to precyzji i finezji było niewiele, ale mocnych ciosów wyjątkowo dużo. To, że obie drużyny w sumie zdobyły w tym fragmencie meczu zaledwie 24 punkty, to efekt bardzo twardej i szczelnej gry defensywnej. A i sędziowie pozwalali na nieco więcej niż zawsze i czasami zawodniczki ostro się traktowały.
O zwycięstwie akademiczek w dużej części zadecydowali… kibice. Należy im się podwójny szacunek. Po pierwsze za to, że przyszli, choć nie wszyscy, bo są tacy, którzy wolą protestować. Po drugie, potężny doping ze strony tych co byli, niosący chyba się przez kilka ulic w sąsiedztwie hali, tak zmotywował nasze dziewczyny, że te choć chwilami już padały na parkiet ze zmęczenia, niektóre oddychały ,,rękawami'' potrafiły jednak zachować energię w najważniejszych akcjach. Szczególnie obronnych, bo w ataku było dużo ciężko.
Arka miała jeszcze szansę doprowadzić do dogrywki, po tym jak Wiktoria Keller nie trafiła dwóch rzutów osobistych. Majac zaledwie sześć sekund świetnie rozegrały one akcję i wyprowadziły na czystą pozycję rzutową Romane Bernies, ale ta spudłowała, choć wcześniej trzykrotnie trafiła zza linii 6,75 m.
Zwycięstwo jednak jak najbardziej należało się gorzowiankom, które pokazały, że nic nie może je załamać. Czekamy teraz na powrót do zdrowia chociaż dwóch zawodniczek, bo w obecnym składzie ciężko będzie dalej grać. Trzeba mieć końskie zdrowie, żeby wytrzymać taką walkę przez 40 minut w mocno okrojonym składzie. Tak naprawdę w sześcioosobowym, bo Julita Michniewicz pojawiła się na parcie na 70 sekund.
Robert Borowy
PSI Enea: Hurt 24, Jones 15, Tichonenko 10, Keller 10, Matkowska 3, Dźwigalska i Michniewicz.
Magdalena Kloska to pierwszy transfer PolskaStrefaInwestycji Enea AJP Gorzów na sezon 2025/2026.