2012-10-21, Kultura
W sobotę, 20 października, w Galerii Sztuki Najnowszej przez kilka godzin trwał maraton wchłaniania pełnej refleksji sztuki najnowszej.
Najpierw otwarta została wystawa Kingi Dunikowskiej „The more you know” - „Im więcej wiesz”.
Kinga Dunikowska (ur. 1974 r.), absolwentka kilku kierunków na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn i Münster zajmuje się rysunkiem, rzeźbą, instalacją, filmem artystycznym. Pracuje i mieszka w Berlinie i Krakowie. W swojej twórczości chętnie wykorzystuje język reklamy i rekwizyty kultury masowej. Ma na koncie wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych w prestiżowych galeriach w Polsce, Niemczech, we Francji, Puerto Rico.
Na wernisaż Dunikowskiej przyszło bardzo dużo ludzi, między innymi sporo członków rodziny artystki. Jej sztuka podoba się każdemu. Gdy operuje zdjęciami z żurnali, pokazującymi kreacje czołowych dyktatorów mody, obleczonymi na najlepszych modelkach, sfotografowanych przez najlepszych fotografów, to się każdemu podoba. Podobnie jak okładka niemal każdego kolorowego czasopisma. Niektórzy zatrzymują się na tym, inni idą dalej, zastanawiając się po co artystka to eksponuje. Dunikowska prowokuje pytanie: co z tego zostaje? Romuald Kutera, kurator Galerii Sztuki Najnowszej, stwierdził, że „stos makulatury albo coś na podpałkę”. A Dunikowska robi z tych fantastycznie kolorowych gazet co? Czasem ptaszki, a czasem... dla galerii w Gorzowie stworzyła coś a'la kwiatki, które przyczepiła do sztucznego drzewa. Jej krytycyzm wobec współczesności jest bardzo wyrafinowany, postrzeganie otaczającej rzeczywistości nacechowane bardzo subtelną ironią, całość tworzy wielopoziomowe interpretacyjnie dzieło. I to właśnie czyni jej sztukę cenną.
Drugą cześć wieczoru wypełnił jeden z najlepszych performerów: Zygmunt Piotrowski. I to było już trochę trudniejsze, toteż publiczność zaczęła się przerzedzać.
Zygmunt Piotrowski od roku 2009 posługuje się pseudonimem Noah Warsaw (nawiązuje do misji biblijnego Noego). Urodził się w 1947 roku w Zabrzu, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, o specjalności projektanta grafiki w pracowni prof. Henryka Tomaszewskiego. W latach 70. uczestniczył w ruchu kultury niezależnej, był współzałożycielem grupy Black Market International - występującej na całym świecie, międzynarodowej grupy artystów performance. Formułę performance rozszerzył do art foreground. W roku 2011 opublikował założenia teoretyczne nowej dyscypliny artystycznej: Groundwork. I taki właśnie napis witał gości na czarno-żółtej taśmie przed wejściem do Miejskiego Ośrodka Sztuki. A jego pokaz zaczął się tak:
Performer najpierw wyjął z czerwonej „pończoszki” kijek pomalowany w czarno-żółte pasy – jak przeszkody na drodze, na które powinni uważać kierowcy. Stanął boso z podwiniętymi nogawkami, kijek położył sobie pod łopatkami i zamocował w zgięciach łokci z przodu. Stał nieruchomo w kręgu światła, po pewnym czasie wykonał pół obrotu, po kolejnych minutach następne pół obrotu... skrzyżował stopy... przesunął się z centrum na obrzeże kręgu światła... przełożył kijek z pleców na klatkę piersiową... otworzył dłonie ku górze... obrysował kijkiem okrąg wokół siebie... obrysował falistą linią publiczność... stał ze spuszczoną głową... odszedł.
Trwało to 25 minut. Po tym performance odbyła się projekcja filmu, dokumentującego podobne zdarzenie – nocą, w dawnej fabryce Norblina w Warszawie, z wykorzystaniem filmu w tle, z wodą u stóp, z dziewczyną z kamerą. W tle na ceglanym murze, ale również na ciele performera przewijały się obrazy z filmu przygotowanego specjalnie na potrzeby tego performance przez Józefa Żuka- Piwkowskiego, pokazujące dokumentalne ujęcia ze zrujnowanej wojną Warszawy, z pól, z ulic miasta, szalejący helikopter... Film z performance trwał 35 minut.
Niektórzy widzowie niecierpliwili się, kilka osób wyszło, ale dla dużej części było to niecodzienne i niezwykłe przeżycie. Jeden z panów stwierdził: - Nie do końca rozumiem pana działania, ale muszę przyznać, że zmusza pan człowieka do myślenia. - Dla mnie to była medytacja – przyznała pewna pani. Inna stwierdziła: - Dla mnie to był sen.
Po filmie miał być wykład. Autor stwierdził, że obecni mogą zadawać pytania, a jego wykładem będą odpowiedzi na te pytania. O co chodziło w tym performance? - To była inna rzeczywistość – odpowiedział najkrócej artysta. Nawiązywał do postaci Stalkera i Wiedźmina. Ten pierwszy był bohaterem filmu Andrieja Tarkowskiego z 1979 roku, nakręconego na podstawie książki science fiction braci Strugackich „Piknik na skraju drogi” o człowieku trudniącym się oprowadzaniem ludzi po Strefie. Strefa jest jakby samodzielnym, rozumnym bytem, który decyduje kto przeżyje w jej granicach, a kto nie. Drugi z bohaterów, Wiedźmin, to postać stworzona przez polskiego pisarza fantasy Andrzeja Sapkowskiego. Wiedźmini, zrzeszeni w tajemniczym bractwie, zajmowali się odpłatnym zabijaniem potworów zagrażających bezpieczeństwu ludzi. Obaj bohaterowie trafili do gier komputerowych, a więc do świata wirtualnego. I to właśnie była ta inna rzeczywistość. Z pozoru bezruch, nic się nie dzieje, nuda. - Reszta zależy od patrzącego, co w tym znajdzie – podkreślił artysta. I uważni obserwatorzy odnajdywali. Każdy coś innego, coś dla siebie, ale blisko. Zamiast akcji medytacja.
- Zwracam się do każdego odbiorcy – mówił Zygmunt Piotrowski. – Chcę dotknąć swoim ciałem odbiorcy, żeby przekaz nie był werbalny, żeby pracować w przestrzeni. Najważniejsze jest to, że ja ostatecznie muszę zniknąć, żeby ten, kto patrzy mógł stanąć w moim miejscu i zadać sobie pytania o siebie.
Oczywiście dotykanie ciała jest przenośnią, bo fizycznie do tego absolutnie nie dochodzi. Natomiast ciało stanowi medium.
- Zygmunt Piotrowski jest mistrzem jeśli chodzi o minimalizm swego ciała – dopowiedział Romuald Kutera, kurator galerii, kolega performera od lat. - On ma swój styl, a to w performance nie jest częste.
Jak zwykle wszystko zaczęło się od wrażliwości. W wywiadzie dla www.2b.art.pl w 2007 roku Zygmunt Piotrowski wspominał:
„Na drugim roku Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie wyszedłem któregoś ładnego południa za bramę w Krakowskie Przedmieście, tam jest przystanek autobusowy. I obróciwszy się dostrzegłem, jak chłopak próbuje wsiąść do autobusu, który się właśnie zatrzymał. Miał białą laskę, był niewidomy. Potknął się, upadł na schody, nikt z autobusu mu nie przyszedł z pomocą, ja też stałem trochę dalej, patrzyłem na to i nagle zrozumiałem, że bez sensu jest ta sytuacja, że ja tu właśnie z zajęć malarskich wychodzę, i że cały ten mój świat sztuk wizualnych jest zupełnie od czapy w stosunku do tego, co się dookoła dzieje. Jakbym wszedł w jego ciało w tym momencie, tak mnie zabolało, że on tam upadł. Od tego momentu już przestałem poważnie traktować nauki akademickie, starając się, po pierwsze, dochodzić do doświadczeń związanych z ciałem, a po drugie, szukać tej rzeczywistości, która jest ukryta, istnieje realnie, ale poza zmysłami, którymi się kierujemy, a okazuje się o wiele bardziej bolesna. I to we wszystkich możliwych aspektach dotkliwości”.
Ta zdolność empatii i głębokiej refleksji szczególnie dała znać o sobie, gdy zaistniała katastrofa w Czarnobylu, gdy film Tarkowskiego okazał się nie science fiction, ale zupełnie realną rzeczywistością. „To nie jest już kwestia interpretacji, oglądu – mówił w wywiadzie – tylko to jest fakt, że jesteśmy zanurzeni w pewnych światach równoległych, gdzie odbywają się zdarzenia, o których nigdy nie pomyślelibyśmy, że mają wpływ na nasze życie – a mają.
Artysta podkreślał jak ważna jest dla niego analiza znaku i praca z oddechem. Ciało, żyjący organizm człowieka – to najpiękniejsza sztuka, która ciągle jeszcze nie do końca została odkryta przez artystów.
Dorota Frątczak
Marszałek lubuski Marcin Jabłoński i prezydent miasta Jacek Wójcicki zaprosili Lubuszan do udziału w Święcie Województwa Lubuskiego, które odbędzie się w najbliższą sobotę, 10 maja w Gorzowie.