2013-11-03, Kultura
Tadeusz Baird i Witold Lutosławski – to ich kompozycje zabrzmiały i zaczarowały publiczność na, nietypowo, czwartkowym koncercie. I niech żałują ci, którzy nie mogli, lub też nie chcieli się wybrać tego chłodnego wieczoru do Filharmonii Gorzowskiej.
Na początek uwaga. Jeśli kompozycje Witolda Lutosławskiego można gdzieś w Polsce i nie tylko usłyszeć w miarę często, no może nie tak często, jak muzykę Głuchego Geniusza z Wiednia czy Fryderyka Chopina, to utwory Tadeusza Bairda nie. Trzeba okazji, wydarzenia jakiegoś, aby tak się stało. Dlatego też ten wieczór w wypełnionej lekko ponad połowę sali FG należy uznać za wydarzenie. Bo melomani mieli rzadką okazję usłyszeć aż dwie kompozycje tego nader ciekawego twórcy i to w zbitce z muzyką właśnie Witolda Lutosławskiego, którego rok z tytułu okrągłej daty jego urodzin właśnie dobiega końca.
Wieczór otworzył śliczny „Koncert fortepianowy” Tadeusza Bairda z Beatą Bilińską w roli solistki za klawiaturą fortepianu. To uwodząca słuchaczy kompozycja, która epatuje zmiennością nastroju, trudnymi fragmentami na fortepianie zagranymi w mistrzowski sposób. I właśnie ona wprowadzała słuchaczy do kolejnej perełki na czwartkowym afiszu, czyli do „Wariacji na temat Pagniniego na fortepian i orkiestrę” Witolda Lutosławskiego. Wariacje, a właściwie wariacja dotyczyła tylko jednego kaprysu, ale za to jakiego, 24 a-moll Nicollo Paganiniego. To jeden z najsłynniejszych tematów muzycznych, choć tylko kaprysem, ulotnością i drobiażdżkiem jest. Ale jakżesz zachwycającym. Tę wariację grać można na dwa sposoby, czyli tylko na dwa fortepiany, lub też na jeden, ale z pełną orkiestrą. No i właśnie tę drugą możliwość zaserwowała FG w czwartkowy wieczór. Połączonymi siłami naszej orkiestry i orkiestry z Frankfurtu nad Odrą dyrygowała maestra prof. Monika Wolińska, przy fortepianie Beata Bilińska. I znów był pełen zachwyt, jak pięknie był rozgrywany główny temat, jak pięknie układały się dźwięki. Bo kaprys grany przez orkiestrę to kilka części, w których temat wiodący drobiażdżku – kaprysu wraca i ciągle zachwyca. No i tylko maleńka łyżka dziegciu w tym bukiecie zachwytu. W finałowej części, zwanej codą, nie było słychać fortepianu. Stało się to coś, co czasami się dzieje. Orkiestra grająca forte – tak jest zresztą zapisane w partyturze i tak ma być – zupełnie przykryła fortepian. A przecież tam są takie trudne do zagrania fragmenty, takie perełki, że zwyczajnie szkoda. Ale bywa tak, że jak muzykom się dobrze gra, to nawet najlepszy dyrygent świata nie jest w stanie poskromić ich emocji. I tak się stało podczas czwartkowego wieczoru. Orkiestra przykryła solistkę. Trzeba mieć nadzieję, że w przyszłości się to nie zdarzy.
No i druga część koncertu. Otworzyła ją suita w dawnym stylu – zatytułowana „Colas Breugnon na orkiestrę smyczkową z fletem” Tadeusza Bairda. Zaczyna się to pięknie, od introdukcji na flet, w tym konkretnym wykonaniu zabłysnęła, zresztą nie pierwszy raz, pierwsza flecistka FG Rita D’Arcangelo. Potem dochodzą kolejne instrumenty. Kompozycja tak się układa, że słychać też polską nutę, tę spod gór wysokich. W następnej części jest prześliczny fragment grany tylko przez altówki – trochę niższy dźwięk niż skrzypce. No i następne, czarowne części, zresztą przepięknie zagrane przez muzyków FG. I barwa się mieni, i nastrój też. A kiedy się całość kończy, to meloman ma do kompozytora żal, że już…, że już koniec. Akurat w „Colas Breugnon” nie ma wielkich forte, jest raczej piano. I to też świetnie wygrane przez muzyków z FG, nieco tylko wspomożonych przez orkiestrę brandenburską, zachwycało.
Ostatnią składową czwartkowego afisza była śliczna „Mała suita na orkiestrę symfoniczną” Witolda Lutosławskiego. I to jest, w każdym razie w czwartkowym wieczorze był, mały majstersztyk. Bo znów kilkuczęściowy utwór, wariacja na temat motywów ludowych, mniej i bardziej znanych zabrzmiał bardzo dobrze. Były śliczne cieniowane nastroje, był balans pomiędzy piano a forte, było wejście instrumentów różnych, bo i dęte były, we właściwym czasie i miejscu. A jak się weźmie pod uwagę, że na scenie grały połączone orkiestry z Gorzowa i Frankfurtu, które za dużo czasu na wspólne próby nie miały, to tylko docenić i pochwalić trzeba.
Wszystko, z jednym maleńkim wyjątkiem zabrzmiało pięknie (o wyjątkach nie należy pamiętać, każdemu się to zdarza).I kolejny już raz w tym sezonie dzięki pani prof. Monice Wolińskiej i pani dyrektor Małgorzacie Perze, która oddała w ręce Maestry sferę programu, melomani wyszli z FG zauroczeni. I przekonani, że wielkie polskie nazwiska, Tadeusz Baird i Witold Lutosławski to nie tylko dodekafonia czy też inne wynalazki, które potrafią odstręczyć, ale to też przepiękna muzyka jest. I taką właśnie ten koncert był. Bo byli mistrzowie – wielcy, i świetnie zagrani. Przez głównie naszą orkiestrę – orkiestrę FG.
I tytułem zapowiedzi. 8 listopada w FG kolejna odsłona cyklu „Jazz i orkiestra” Tym razem Terence Blanchard – trąbka i muzycy związani z Michałem Wróblewskim, gorzowskim pianistą jazzowym. A za pulpitem dyrygenckim… trudno uwierzyć, sam Andrzej Borzym Junior. Na afiszu muzyka filmowa Blancharda. No przegapić raczej trudno.
roch
- Województwo lubuskie to region, z którego jesteśmy dumni, w którym warto żyć. Chcemy pokazać, jak wiele nas łączy – mówił marszałek Marcin Jabłoński otwierając Święto Województwa Lubuskiego w Gorzowie.