2013-11-09, Kultura
Terence Blanchard zagrał w Filharmonii Gorzowskiej i zagrał w otoczeniu młodych muzyków, którzy znakomicie zrozumieli jego myślenie o muzyce, ale też chyba o filozofii podejścia do sztuki. Bo wzruszająca coda całego koncertu była tego najlepszym dowodem
To był od dawna awizowany koncert, kolejny pod szyldem „Jazz i orkiestra”. Ale stał się czymś niezwykłym za sprawą wszystkich muzyków zarówno jazzmanów, jak i orkiestry oraz samego maestro Andrzeja Borzyma Juniora, który wszystko w piękną całość zespolił. Było wydarzenie.
O Terence Blanchardzie pisać inaczej, niż znakomity trębacz nie wypada. I sam fakt, że za sprawą Michała Wróblewskiego oraz innych, którzy mu w tym przedsięwzięciu pomogli, zagrał w Gorzowie, to już wielkie słowa uznana się należą.
Koncert zaczął się od utworu Michała Wróblewskiego ze „Suity na jazz i orkiestrę”. I już od początku było słychać, że nieuporządkowani jazzmani, za których z reguły ma się tych muzyków, słuchają siebie, ale i dyrygenta, który nad całością ma panować. I już ta pierwsza kompozycja pokazała, że wszyscy wspięli się na dość dużą wysokość, że nie ma tu nieuporządkowanych dźwięków, niepotrzebnej brawury, że ktoś przemyślał całość. I w tej pierwszej kompozycji Michała Wróblewskiego zabrzmiała śliczna solóweczka autora, kompletnie zresztą niezauważona przez słuchaczy, ale zabrzmiała także druga, perkusyjna Pawła Dobrowolskiego, który grał specjalnymi pałkami, miękkimi, które powodują, że instrument brzmi inaczej, niż kiedy się gra zwykłymi. I to był przedsmak, bo takich drobiażdżków cudnej urody było więcej.
A potem wszedł Terence Blanchard na scenę i było już więcej niż dobrze. Zabrzmiało kilka różnych kompozycji, bo i Michała Wróblewskiego, i kilka tematów muzycznych z „Taksówkarza” czy „Chinatown” w aranżach głównego gościa, jak i samych kompozycji Trence’a Blancharda.
Poza pierwszymi solówkami, były też takie perełeczki, jak w motywie do „Chinatown” niezwykły dialog pomiędzy trąbką a wiolonczelą, coś zwyczajnie zachwycającego. Potem była coda, długa, bo rozciągnięta na dwa utwory Terence’a Blancharda z jego płyty „Requiem”, muzyka napisana po straszliwej tragedii, jaka w 2005 roku nawiedziła jego rodzinny Nowy Orlean, po huraganie Katrina. Rodzina muzyka straciła wszystko. On tam pojechał i powstała przejmująca muzyka. I ona zabrzmiała na koniec koncertu. Dodatkowo koncertowi towarzyszył przekaz medialny. Oglądaliśmy obrazy z Nowego Orleanu, jak muzyk tak wchodzi, do domu matki, i emocje się potęgowały. I już potem, po tej codzie o bisach mowy być nie mogło. I nie było.
Co warto zapamiętać: przede wszystkim fantastyczną muzykę, znakomitych jazzmanów, którzy choć młodzi, rozumiej na czym rzecz polega z graniem na instrumentach. I tu wielkie słowa uznania dla perkusisty, wspomnianego już Pawła Dobrowolskiego, który kolejny raz udowodnił, że perkusja to nie bębny, w które należy walić z mocą olbrzymią, tylko instrument, który może zachwycić tonowaniem dźwięku, barwą różnych przeszkadzajów, jak choćby dzwonki zbyrcoki, jakie górale wieszają owocom lub krowom na szyjach, jakiś gongów i tym podobnych, stosowanych przez perkusjonistów. Słówko się należy kontrabasiście Michałowi Jarosowi, który tym razem lekko został przysłonięty przez smyczki FG.
No i w końcu sama orkiestra – nieco okrojona, prowadzona przez Andrzeja Borzyma Juniora, co to już było świetnym wydarzeniem, pokazała, że i gra z jazzmanami nie jest dla niej czymś niemożliwym.
Czego nie warto pamiętać, ano tego, że kiedy były partie forte, czyli głośnie orkiestry słychać nie było. No i nie warto pamiętać też i tego, że kiedy Terence Blanchart wyszedł po raz pierwszy na scenę, to zapanowało jakieś dziwne pomieszanie dźwięków, pogłos sprawił, że trąbką brzmiała nienaturalnie. Na szczęście akustyk poradził sobie z pogłosem i jakoś poszło. Bo potem już było wszystko dobrze.
No i maleńka łyżka dziegciu – na przyszłość chyba należałoby się zastanowić nad migawkami obrazkowymi towarzyszącymi poszczególnym kompozycjom, bo fragmenty filmów i migawki z Nowego Orleanu tuż po katastrofie rozpraszały i to nie tylko piszącą te słowa.
Ale warto i trzeba napisać o tym, co się wydarzyło. O duecie w „Chinatown” była już mowa. Natomiast słówko o orkiestrze FG, brzmiała cudnie, zwłaszcza w partiach piano i a mezzofore, natomiast w forte jej nie było słychać. – To trudna sala dla tej muzyki jest – mówią specjaliści.
Renata Ochwat
- Województwo lubuskie to region, z którego jesteśmy dumni, w którym warto żyć. Chcemy pokazać, jak wiele nas łączy – mówił marszałek Marcin Jabłoński otwierając Święto Województwa Lubuskiego w Gorzowie.