Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Kultura »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Adam Bałdych w rozmowie z Jazz Forum: Magia muzyki

2022-01-18, Kultura

Za zgodą redakcji „Jazz Forum” prezentujemy wywiad z Adamem Bałdychem, jaki ukazał się w numerze 10-11/2021 tego pisma, który przeprowadził Andrzej Białkowski.

Adam Bałdych
Adam Bałdych Fot. Archiwum Jazz Club Pod Filarami

Jednym z tematów była m.in. płyta Adama Bałdycha „Poetry”, nagrana dla niemieckiej wytwórni ACT z udziałem m.in. Marka Konarskiego i włoskiego trębacza Paola Fresu. Jest to już dziesiąta nagrana przez naszego wybitnego skrzypka i kompozytora płyta dla niemieckiej firmy ACT Music. 

Gorzowska premiera tej płyty nastąpi 23 kwietnia br. w gorzowskim teatrze w ramach Gorzów Jazz Celebrations – 40 lat + 2 Jazzowych Filarów. Dodam, że Adam zaprosił Marka po raz drugi na swoją kolejną płytę. W grudniu ubiegłego roku weszli do studia nagraniowego, tym razem Polskiego Radia i dokonali nagrania związanego z muzyką Henryka Wieniawskiego

Bogusław Dziekański

* * *

JAZZ FORUM: Gdy rozpoczynałeś współpracę z ACT Music, byłeś artystą jeszcze młodym. Opowiedz o swoich fascynacjach muzycznych w tym okresie.

ADAM BAŁDYCH: Był to etap przemiany. Grałem na skrzypcach elektrycznych i czerpałem z muzyki elektronicznej, odcinając się od akustycznej tradycji tego instrumentu. Zespół, z którym koncertowałem, był mocno osadzony w tradycji jazz-rockowej. Ale część mnie podążała już ku innej estetyce, zacząłem fascynować się ulotnością i potęgą ciszy, ideą muzycznych obrazów, a także folklorem, który był dla mnie przestrzenią magiczną. W tym okresie odbyłem podróż do Nowego Jorku. Chciałem poznać tamtejszą scenę jazzową, spotkać się z muzykami, a przede wszystkim skonfrontować z nimi to, co już potrafiłem jako skrzypek. Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że była to jedna z najważniejszych podróży w mojej artystycznej karierze. Przyniosła mi nieskończoną liczbę impulsów do pracy nad sobą, nad własnym językiem muzycznym, nad poszukiwaniem korzeni mojej muzycznej wrażliwości, a dla artysty improwizującego to sprawa kluczowa. Mniej więcej w tym czasie nagrałem płytę inspirowaną sławną powieścią Hermanna Hessego „Wilk stepowy”. Nazywała się „Magical Theatre” i myślę, że mówi ona najwięcej o moich doświadczeniach, rozterkach i niepokojach tożsamościowych oraz artystycznych fascynacjach z tego okresu.

JF: Czy to właśnie ta płyta trafiła do rąk Leszka Możdżera, a za jego pośrednictwem do Siggiego Locha i otworzyła ci drogę do ACT Music?

AB: To była ta płyta. Leszka Możdżera poznałem we Wrocławiu w czasie próby przed koncertem. Znalazłem się tam na jego zaproszenie do wspólnego projektu w Operze Wrocławskiej podczas Festiwalu Muzyki Filmowej. Występowaliśmy w trio z Larsem Danielssonem i było to niezwykłe i niezapomniane przeżycie.

Myślę, że to w tym okresie Możdżer i jego menedżerka Sylwia Kicka przekazali moją płytę „Magical Theatre” Siggiemu Lochowi. Wiem też, że nie wszystko, co na niej było, przypadło Siggiemu do gustu. Jedną część płyty zdecydowanie odrzucał, ale drugą, głębszą i bardziej artystyczną, wyraźnie się zafascynował, przynajmniej na tyle, że postanowił posłuchać mnie na żywo i przyjrzeć się dalszym etapom mojej artystycznej drogi.

Okazję do spotkania stworzył JazzFest w Berlinie, gdzie występowałem wspólnie z Maciejem Kocińskim (saksofon), Krzysztofem Dysem (fortepian), Andrzejem Święsem (kontrabas) i Daną Hawkinsem (perkusja). Koncert odbył się w sławnym berlińskim klubie Quasimodo i spotkał się z żywiołowym przyjęciem publiczności. Przyjaźnie zareagowali też przybyli na koncert dziennikarze. Być może pod wpływem tego, ale nie mam tu pewności, po koncercie Siggi Loch zaprosił mnie na spotkanie, w czasie którego rozmawialiśmy bardzo konkretnie o mojej przyszłości i ewentualnej współpracy z wytwórnią ACT.

JF: Czy decyzja o związaniu się z firmą ACT była dla ciebie prosta?

AB: Zdecydowanie nie i nie jest to z mojej strony próba „nadymania się” albo przesadnego podkreślania swojej roli. Zamierzam jedynie odnieść się w sposób realny do rozterek, które mi wówczas towarzyszyły. Pytanie, czy mam być w Nowym Jorku czy w Europie, mocno mnie wówczas pochłaniało, Zadał mi je zresztą sam Loch podczas rozmowy dotyczącej mojej współpracy z wytwórnią. Planowałem po serii występów w Europie powrót do Stanów Zjednoczonych, by grać koncerty z tamtejszymi muzykami.

W czasie mojego pierwszego pobytu w Nowym Jorku uczestniczyłem w wielu wyjątkowych projektach i otrzymywałem sporo zaproszeń do współpracy od gwiazd tamtejszej młodej sceny jazzowej. Wagi wielu z nich nie zawsze byłem w stanie w owym czasie docenić. Doświadczenie w tym zakresie pojawiło się nieco później. Dopomógł mi w tym m.in. Rafał Sarnecki, który znał tamtejszą scenę. Z drugiej strony ACT tworzy wspólnotę muzyczną, do której zawsze chciałem należeć, która uosabiała i nadal uosabia najlepsze tradycje europejskiej muzyki jazzowej. Propozycję, by stać się jej częścią, postanowiłem przyjąć i potraktować jak zobowiązanie, które okazało się dla mnie wielką muzyczną przygodą. Choć gdyby nie ACT, moja muzyczna droga mogłaby poprowadzić mnie w zupełnie innym kierunku.

JF: Kiedy oficjalnie podpisałeś umowę z wytwórnią?

AB: W październiku 2011 roku, a w lutym 2012 nagraliśmy „Imaginary Room”, moją pierwszą płytę dla tej wytwórni.

JF: Spotkała się z bardzo przychylnym przyjęciem zarówno krytyki, jak i publiczności. W czym upatrujesz tajemnicę sukcesu tej płyty?

AB: Tytuł płyty nawiązuje do kompozycji Room of Imagination, która znajdowała się już na mojej poprzedniej płycie „Magical Theatre”. Jednak posługiwanie się tym tropem, jako kluczem do interpretacji całego zawartego na niej materiału muzycznego, nie wydaje mi się właściwe. Takim tropem może być natomiast skład wykonawczy. Powiedziano mi, że mogę wykorzystać dowolnych artystów, którzy będą „pasować” do projektu, a wytwórnia postara się pomóc mi w ich pozyskaniu. Zacząłem więc, przeglądając okładki płyt wydanych przez ACT, układać w pamięci taki wymarzony skład, starając się przy tym, by znaleźli się w nim artyści bardzo zróżnicowani pod względem doświadczeń muzycznych.

Ostatecznie postanowiłem zaprosić Mariusa Neseta i Verneriego Pohjolę – instrumentalistów młodych, ale o statusach gwiazd, które zaczynały już błyszczeć na scenie europejskiej. Z drugiej strony wybrałem indywidualności o utrwalonej pozycji, jak Lars Danielsson, Morten Lund, Jacob Karlzon oraz Nils Landgren, który został zaproszony do wyprodukowania albumu i zagrał w dwóch utworach. Pod tak dobrany skład, studiując przy tym wykonawcze upodobania i preferencje poszczególnych artystów, napisałem zupełnie nową muzykę.

Ku mojej satysfakcji pomysł ten sprawdził się w trakcie nagrania. Wysiłek, który włożyłem w pracę nad kompozycjami, ułatwił komunikację w studio i pozwolił wykorzystać wiele dodatkowych przejawów twórczej energii, która przynosi dodatkowy blask kompozycjom.

JF: Czy warunki, które zaproponowała ci wytwórnia w czasie pracy nad pierwszą płytą, okazały się standardem, z którego mogłeś korzystać w czasie całego okresu współpracy?

AB: Na warunki współpracy, które mi zaoferowano, nigdy nie narzekałem. Są bardzo dobre, co nie oznacza jednak, że zwalniają one z czujności, a często też walki o własne projekty. To, co bardzo sobie cenię i co nie uległo zmianie w toku mojej współpracy z wytwórnią ACT, to fakt, że od początku mogłem mieć wpływ na ostateczny kształt realizowanych przeze mnie projektów.

Oczywiście każdy kolejny projekt poprzedzany był rozmową z Siggim Lochem i ludźmi z wytwórni, którzy dzielili się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak wygląda i w jakim kierunku podąża moja kariera, oraz szczegółowymi uwagami dotyczącymi projektu. Wszystkie te rozmowy uważam za ważne, ponieważ zawsze były życzliwą wymianą zdań o tym, co robię, i nie ingerowały w wolność twórczą. Często starano się konfrontować moje argumenty z dobrodziejstwami innej perspektywy, która pozwala poszerzyć doświadczenia i poszukiwać rozwiązań w obszarach, które zwyczajowo pomijamy.

Mogę tu przytoczyć przykład sporu, który toczyłem wiele lat i który dotyczył angażowania do projektów muzyków pochodzących z Polski. Często uświadamiano mi przy tej okazji, że z punktu widzenia mojej kariery na rynku europejskim korzystniej jest pracować z muzykami europejskimi, choć nikt nie kwestionował przy tym osiągnięć muzyków pochodzących z Polski. Ostatecznie jednak moje artystyczne i tożsamościowe argumenty wzięły górę, ale płyty z polskimi muzykami pojawiły się w moim dorobku jako ostatnie.

JF: Mówisz, że wytwórnia wspiera dialog i poszukiwanie porozumienia, a czy wspiera też nawiązywanie bezpośrednich kontaktów pomiędzy artystami, które przekładają się później na wspólne projekty?

AB: Myślę, że to jedna ze strategicznych form działania, stosowana we wspólnocie ACT. Mogę tu przytoczyć sporo przykładów własnych. Chociażby moje pierwsze spotkanie z Yaronem Hermanem, które miało miejsce w Filharmonii Berlińskiej. Koncert zorganizowała wytwórnia, ale inicjatywa artystyczna w całości oddana została nam. Spotkaliśmy się przed koncertem, przynieśliśmy własne kompozycje, a później zagraliśmy je na scenie i poczuliśmy się znakomicie, bo publiczność zareagowała nadzwyczajnym zrozumieniem naszych intencji. Po koncercie zapytałem Yarona, czy nie chciałby nagrać ze mną całej płyty, a gdy się zgodził, zaproponowałem ten projekt wytwórni. Okazało się, że nasz pomysł znakomicie wtapia się w jej najbliższe zamierzenia.

Mogę tu także przytoczyć historię mojej artystycznej przygody z Helgem Lienem. Nie był on człowiekiem wytwórni, ale Siggi Loch cenił jego muzykę i gdy poprosiłem go, by polecił mi nagrania, które warto przesłuchać, zaproponował mi m.in. właśnie tego artystę. W ślad za tym postanowiłem skontaktować się z Helgem i zorganizowałem próbę w Oslo. W czasie wspólnej pracy okazało się, że rozumiemy się znakomicie, i postanowiliśmy nagrać wspólny album, który będzie konkretyzował naszą wizję budowania mostów pomiędzy kulturami. Listę podobnych przykładów mógłbym kontynuować jeszcze bardzo długo.

JF: Z tego, co mówisz, wynika, że jesteś nomadą, który lubi przemierzać różne muzyczne światy i nawiązywać muzyczne przyjaźnie, a narzędziem, którego używasz, są skrzypce. Czy z tych podróży przywiozłeś jakieś doświadczenia, które są dla ciebie szczególnie cenne?

AB: Bardzo podoba mi się twoja nomadyczna metafora, bo tak w istocie jest. Przemierzanie i oswajanie nowych światów, nowych wrażliwości, nowych sposobów tworzenia i przeżywania muzyki jest integralną częścią DNA każdego muzyka improwizującego. Oczywiście pamięć utrwala przy tym doświadczenia, które zostają z nami na długo.

Do takich doświadczeń, które mocno mnie odmieniły, zaliczam pracę w berlińskim studiu nagrań nad moim pierwszym albumem dla ACT „Imaginary Room”. Pracowałem z muzykami, którzy byli moimi idolami, których dorobek znałem i podziwiałem. Jednocześnie musiałem być liderem grupy, którego zadaniem jest maksymalne wykorzystanie potencjału wszystkich dla osiągnięcia efektu, którego oczekiwałem. Nie byłem do tego przygotowany, zadanie początkowo mnie oszołomiło, ale musiałem wznieść się ponad swoje naturalne siły, a presja chwili ma w sobie moc uskrzydlającą. Później przez wiele tygodni regenerowałem się, ale miałem przekonanie, że nauczyłem się czegoś niezwykle przydatnego, że oswoiłem „tajemną moc”, która zostanie ze mną na długo.

Cennym doświadczeniem, które zapamiętałem, był też cykl koncertów z Yaronem Hermanem, który jest niezwykle silną i ekspansywną osobowością. Dialog, który prowadziliśmy na scenie, często zamieniał się w rywalizację, a nawet otwarty konflikt, i obaj musieliśmy nauczyć się wykorzystywania tej energii w twórczy sposób. Nie było to zadaniem łatwym, ale warto było je podjąć, ponieważ artystyczny efekt okazał się bardziej niż satysfakcjonujący.

Równie mocno utrwaliły mi się w pamięci doświadczenia współpracy z muzykami z Norwegii, którzy bardzo sobie cenią własną niezależność i którym trudno powiedzieć cokolwiek w sposób bezpośredni, ponieważ traktują to jak atak na własną osobę. Nauczyło mnie to umiejętności „miękkiego” poszukiwania porozumienia, bez którego trudno wyobrazić sobie dziś realizację jakichkolwiek projektów muzycznych, zwłaszcza z udziałem artystów z różnych krajów.

JF: Współpracując z muzykami europejskimi, nagrałeś dla ACT dziesięć albumów. Który z nich jest ci szczególnie bliski?

AB: To dla mnie bardzo trudne pytanie. Nie potrafię beznamiętnie przestawiać albumów na półce i ustawiać je w szereg. Każdy z nich zawiera jakąś część mojej wrażliwości, jakieś emocje i spotkania z ludźmi, które bardzo sobie cenię. Poza tym w ciągu tych dziesięciu lat moja muzyka się zmieniała. Nigdy nie byłem przywiązany do jednego brzemienia, jednej estetyki czy artystycznej konwencji. Lubię eksperymentować i poszukiwać odpowiedzi na pytania, które mnie fascynują.

W pierwszej kolejności powinienem tu wymienić płytę z Yaronem Hermanem. Głównie z tego powodu, że była ona tworzona w zasadzie bez jednej próby w studiu i była bardzo wyczerpująca emocjonalnie. Jednak rezultat okazał się zaskakująco dobry. Wchodząc do studia, nie wiedzieliśmy, co osiągniemy. Dręczyły nas niepewność i zagubienie, ale tylko do momentu, gdy zaczęliśmy grać pierwsze dźwięki. Fundamentem, do którego się odwołaliśmy, były nasze korzenie i wrażliwość. Muzyka, która zaczęła się materializować, uskrzydliła nas.

Pamiętam, że mocno poczułem wtedy i uświadomiłem sobie, że ważne są nie tylko dźwięki, ale także to, co jest pomiędzy nimi, że czasami trzeba człowieka dźwiękiem przytłoczyć, aby cisza była bardziej wymowna. Było to przeżycie, które miało istotny wpływ na to, co robiłem później.

Ważną dla mnie płytą jest także „Sacrum Profanum”, choć z zupełnie innych powodów niż płyta z Yaronem Hermanem. Myślę, że to najbardziej konceptualny i przemyślany album w moim dotychczasowym dorobku. Mam tu na myśli wszystkie jego warstwy, zarówno formalne, jaki i brzmieniowe. Jestem z niego bardzo dumny, także dlatego, że musiałem walczyć z wytwórnią o to, by zgodziła się go zarejestrować i wydać. Miałem oczywiście świadomość, że materiał nie do końca wpisuje się w jej profil, ale z mojego punktu widzenia powrót do korzeni związanych z muzyką poważną był czymś bardzo ważnym. Chciałem dać jasny sygnał, w jakim kierunku podążać będzie ewolucja mojej artystycznej kariery.

JF: Przejdźmy teraz do twojego najnowszego albumu „Poetry”. To płyta bardzo wyrafinowana, niemal filozoficzna, jeszcze bardziej esencjonalna niż „Clouds”. Jakie okoliczności towarzyszyły powstaniu materiału, który został na niej zarejestrowany?

AB: To płyta bardzo osobista i refleksyjna. Powiązana z naszym wspólnym tu i teraz. Niesie w sobie codzienne emocje i wzruszenia, ale także ślady ważnych dla mnie przeżyć i doświadczeń osobistych związanych z narodzinami syna. Dużo w domu rozmawiamy o sztuce, moja żona Kari Sál tworzy wyjątkową muzykę, która niejednokrotnie miała wpływ na moją twórczość. Materiał na „Poetry” pisałem w czasach pandemii. Miałem na pracę nad kompozycjami więcej czasu, niż ma to miejsce zazwyczaj. Jest to też płyta, o której wiele myślałem jako o całości, starając się znaleźć miejsce w strukturze dla każdej oddzielnej kompozycji, tak jak ma to miejsce w przypadku form klasycznych. Spójność była tu więc elementem planu, choć czy się to udało – najlepiej ocenią słuchacze.

JF: Tytuł albumu wiąże się z jakąś tajemniczą historią. Zechcesz nam ją opowiedzieć?

AB: Historia nie jest szczególnie tajemnicza, ale bardzo dla mnie miła i opowiada o magii muzyki. W trakcie komponowania umożliwiam czasami wysłuchanie niektórych fragmentów osobom, do których mam zaufanie – rodzinie i przyjaciołom. Tak było też w trakcie pracy nad ostatnim albumem. Usłyszałem opinię, że jestem poetą skrzypiec, a moja muzyka ma siłę zmieniania i kreowania świata. Zacząłem się zastanawiać – do jakiego świata chciałbym zaprosić dziś swoich odbiorców? Czy ma to być introwertyczny świat, w którym można się tylko przyglądać? Czy jest to świat, który zaprasza do dialogu i porozumienia? Dużo o tym myślałem, komponując, i miało to istotny wpływ na budowanie brzmienia. Zdecydowałem też, że „Poetry” będzie odpowiednią nazwą dla albumu.

JF: Poetry to też osiowa dla albumu kompozycja, w której prowadzisz muzyczny dialog z Paolo Fresu. Zastanawiałem się nawet, czy to jest dialog instrumentów czy dialog dusz, który instrumenty starają się jedynie naśladować.

AB: Paolo poznałem kilka lat temu na Sardynii. Skorzystałem z zaproszenia do wzięcia udziału w organizowanym przez niego festiwalu. Miałem wtedy możliwość wysłuchania jego koncertu i byłem prawdziwie zauroczony. Gdy zacząłem pracę nad nowym albumem, zrozumiałem, że powinienem zaprosić do współpracy właśnie jego. Pierwszą kompozycją, którą mu posłałem, była akurat Poetry. Paolo nagrał swoją partię w domu niemal natychmiast, ale ja chciałem zachować magię spotkania i klimat studia położonego na wsi, wśród gór na południu Polski. I jestem pewny, że to był dobry pomysł.

JF: Na płycie masz jeszcze jednego partnera – znakomitego polskiego saksofonistę Marka Konarskiego. Czy nie napotkałeś oporu wytwórni, proponując jego udział w projekcie?

AB: Marek Konarski, niezależnie od tego, że jest wybitnym saksofonistą, podobnie jak ja, pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego. Łączy nas wiele wspólnych doświadczeń i przeżyć. Obaj związani jesteśmy z klubem „Pod Filarami” oraz życiem klubowym naszego rodzinnego miasta. Na scenie spotkaliśmy się wspólnie po raz pierwszy w czasie promocji książki poświęconej Bogusławowi Dziekańskiemu „Jedzie Pan Jazz” i od razu zwróciłem uwagę, że znakomicie się rozumiemy. Postanowiłem więc zaprosić go do pracy nad płytą i znów sprawdziła się stara prawda, że jeżeli artyści mają za sobą wspólne doświadczenia, to ich muzyka będzie o ten wymiar wzbogacona. Myślę, że w tym przypadku właśnie tak się stało i słychać to we współbrzmieniu naszych instrumentów.

JF: Słuchając płyty, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że starasz się nią podsumować swoją dziesięcioletnią współpracę z wytwórnią ACT. Są w niej wyraźne nawiązania i odniesienia do poprzednich płyt, tworzące klamry. Czy kryją się za tym jakieś dodatkowe motywacje?

AB: Twoje intuicje są słuszne. Nieprzypadkowo zastosowałem instrumentację z pierwszego albumu „Imaginary Room”, chcąc klamrą zamknąć ważny, 10-letni etap mojej twórczości i współpracy z ACT. To rzeczywiście płyta, którą starałem się podsumować moje wcześniejsze projekty i brzmienie, które stworzyłem dla tej wytwórni. Taką właśnie płytę obiecałem Siggiemu Lochowi i starałem się z tej obietnicy wywiązać. Odniesienia do moich poprzednich albumów są tu liczne i aż nadto czytelne, choć starałem się je wyrazić językiem, którym posługuję się dziś. Nie chciałbym jednak, żebyśmy je wymieniali, pozbawiając miłośników mojej muzyki przyjemności poszukiwania własnych skojarzeń.

Rozmawiał: Andrzej Białkowski

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x