2025-11-11, Kultura
Niemal pusta scena, tylko postaci na niej przybierają różne osobowości. A to manekiny, a to baronowa Krzeszowska. Tylko Lalka, Rzecki i Wokulski cały czas są sobą.
Jeśli ktoś liczył na to, że „Lalka” według Bolesława Prusa w interpretacji Jacka Głomba będzie brykiem z lektury i zręcznym streszczeniem, to się głęboko pomylił. To wariacja na temat najgenialniejszej polskiej powieści. Reżyser wraz z dramaturżką Katarzyną Knychalską wyjęli z powieści wątek Lalki właśnie i na nim się skupili. Niemal nie istnieje tu kwestia społeczna XIX-wiecznej Warszawy z jej biedą i zacofaniem, brak też opowieści o roli nauki i jak nią można się zaczadzić.
Jest za to wielki akcent na Lalkę – płytką, próżną, doskonale znającą swoją cenę Izabelę Łęcką. Idealną przedstawicielkę próżniaczej klasy zubożałych i mocno zadłużonych u przemysłowców arystokratów. Arystokratów, którzy owszem, chętnie pożyczali od przemysłu pieniądze i to na wieczne nieoddanie, ale jak już podjąć kogoś obiadem albo pójść razem do teatru – o, co to, to nie.
Jest to też opowieść o sile miłości, uczuciu, które potrafi doprowadzić do największych uniesień, ale też i spalić na popiół, stać się przyczyną największych nieszczęść.
O tym jest ta opowieść wywiedziona przez Katarzynę Knychalską z „Lalki” Prusa. To migotliwa impresja na temat tego, spotkało tych dwoje – Izę Łęcką i Stasia Wokulskiego, jak o nim mówi Rzecki. Bo to Stary Subiekt jest główną osią, narratorem i komentatorem wydarzeń, jakie rozgrywają się na oczach widzów.
Jacek Głomb w tym spektaklu zastosował wszystkie swoje znaki – jest niemal pusta przestrzeń, scenografia maksymalne uproszczona, rekwizyty pełnią wiele ról. Jest także uproszczony kostium, kolisty ruch sceniczny. Do tego należy dołożyć światło, też kolejny aktor oraz muzykę. I tak powstała bardzo atrakcyjna opowieść właśnie o próżnej, płytkiej intrygantce, która zdaje sobie sprawę z tego, że musi omotać kupca z czerwonymi rękami, bo inaczej wraz ze swoim arystokratycznym tatusiem znajdzie się albo pod mostem na Wiśle, albo jako uboga i pogardzana rezydentka u jakichś bogatych, dalekich krewnych – hreczkosiejów. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, co to znaczy miłość totalna i do czego może ona doprowadzić.

Katarzyna Knychalska wyczytała w powieść wszech czasów to, co Prus w niej zapisał, a co, bywa, nie jest dostrzegane lub pomijane podczas szkolnej obróbki tejże lektury.
Jacek Głomb nadał temu bardzo atrakcyjną sceniczną oprawę. Teatr bowiem od dawna, a właściwie nigdy nie polegał na wiernym odwzorowywaniu. Teatr to sztuka interpretacji, magii, odczytywania tego, co jest głęboko odkryte i co nie zawsze na pierwszy rzut oka jest widoczne. Teatr to emocje, to sztuka interpretacji. Taki jest właśnie ten spektakl.
Budzi emocje, skłania do dyskusji, staje się przyczynkiem do sięgnięcia po oryginalny tekst. I to jest to, co czyni ten spektakl znakomitym. Bo znaczy, że sprawił to, po co się do teatru chodzi.

Do tego dołożyć trzeba bardzo dobre aktorstwo gorzowskich aktorów. I oto jest – dobry spektakl, a nie żadna szkolna czytanka, bryk czy inne streszczenie. Tych skrótów i streszczeń jest wszędzie pod dostatkiem. Tu jest magia, zaczarowanie, namysł i to, co też jest niezmiernie ważne, emocje właśnie.
Bo nie ma nic gorszego niż spektakl, z którego się wychodzi i nic… Bo nic nie zostaje, ani nic dobrego, ani nic złego. Ot takie tam wygłupy sceniczne.
„Lalka” Bolesława Prusa i Jacka Głomba taka nie jest.
Renata Ochwat
Zdjęcia: Paweł Kamrad
Bolesław Prus „Lalka”, adaptacja Katarzyna Knychalska, reżyseria Jacek Głomb, scenografia i kostiumy Małgorzata Bulanda, współpraca reżyserska, ruch sceniczny Marlena i Witold Jurewiczowie, muzyka Bartosz Straburzyński. Na scenie: Beata Chorążykiewicz, Dominik Jakubczak, Magdalena Kasperowicz, Mikołaj Kwiatkowski, Marta Karmowska, Karolina Miłkowska, Jan Mierzyński, Oliwer Witek, Mieszko Wierciński. Czas trwania spektaklu – 70 minut.

Niemal pusta scena, tylko postaci na niej przybierają różne osobowości. A to manekiny, a to baronowa Krzeszowska. Tylko Lalka, Rzecki i Wokulski cały czas są sobą.