Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

Dyrektor Mirosław Marcinkiewicz: pewność i zaufanie, czyli jak w banku!

2013-11-25, Prosto z miasta

medium_news_header_5695.jpg

Mirosław Marcinkiewicz przemówił! Ostatni raz czytałem w gazecie jego wypowiedzi, gdy plątał się w zeznaniach przed gorzowskim sądem karnym, który sądził aferę Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Gorzowie Wlkp., w którym to funduszu był przewodniczącym Rady Nadzorczej. Rada jakoś nie najlepiej nadzorowała, bo w tej sprawie zapadły wyroki skazujące. Wówczas Mirosław Marcinkiewicz (nie mylić z Kazimierzem Marcinkiewiczem, byłym premierem – jego bratem) zasłaniał się niepamięcią, posługiwał się przed sądem protokołem ze swego przesłuchania w prokuraturze, którego nie miał prawa posiadać, ale też nie potrafił powiedzieć, skąd go ma… Zmieniał zeznania, a pytany o przyczynę odpowiedział, że wcześniej zeznawał opacznie, bo się bał…. Kogo? Ano oczywiście Jana Majchrowskiego – byłego wojewody lubuskiego, czyli mnie.

Minęło kilkanaście lat i oto stał się cud! Mirosław Marcinkiewicz przestał się mnie bać! I pamięć też mu wróciła! Teraz pamięta wszystko, nawet to, czego nie było!

Mirosław Marcinkiewicz przemówił, bo przeczytał moje wspomnienia „na pewnym blogu” (przezornie nie wskazuje na jakim i gdzie), w których o nim jest tylko jedna (i to neutralna, albo zgoła przyjemna) wzmianka. Jest tam natomiast mowa o hochsztaplerach, niedobrych układach polityczno-biznesowych etc. Bardzo to wszystko oburzyło Mirosława Marcinkiewicza. Nie wiem dlaczego akurat jego. Przemówił więc i odniósł się, wylewając na mnie niewielki kubełek pomyj. Niewielki, w porównaniu z tym, do czego przywykłem, będąc kilkanaście lat temu pierwszym lubuskim wojewodą. Wówczas przywykłem także do tego, że im kto mniej sobą przedstawiał, tym bardziej mnie opluwał. Kompleksy tak się właśnie przejawiają…

Ale po kolei. Mirosław Marcinkiewicz zaczyna od tego, że „pracował ze mną” do czasu jak go zwolniłem, o co rzekomo nie ma do mnie żalu. (Nawiasem mówiąc zastanawiam się, po co w takim razie był wówczas ten głośny na całą Polskę histeryczny atak na mnie, te uchwały i protesty partyjne kierowane wprost do premiera, a podpisywane przez jego brata – Kazimierza, z których wynikało, że dyrektor generalny urzędu wojewódzkiego jest elementem struktury partyjnej, na czele której stoi jego własny brat. Gdy oglądam sobie to i podobne pisma, myślę że może należałoby je opublikować w jakimś podręczniku akademickim, jako przykład niezgodnego z prawem i etyką, niedopuszczalnego upartyjnienia cywilnych struktur administracji rządowej). Szkoda, że Mirosław Marcinkiewicz nie dodał, dlaczego został wówczas zwolniony – i to zresztą nie przeze mnie, bo nie ja byłem władny o tym decydować. Szkoda, że nie wspomniał w tym kontekście właśnie o sprawie Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Gorzowie. Może znów zapomniał? Jakoś wątpliwości w sprawie słuszności jego odwołania nie miał ani szef Służby Cywilnej Jan Pastwa, ani całe konsylium, które się w tej sprawie zebrało w MSWiA, ani późniejsza kontrola Departamentu Kontroli Kancelarii Premiera (wówczas Jerzego Buzka).

Mirosław Marcinkiewicz pisze, że podjął później pracę w Ministerstwie Łączności i że „zdobył nowe doświadczenia”, m.in. przy okazji przetargu na UMTS… Oj! Oj! Ja bym o tym na jego miejscu wolał raczej zapomnieć. (Ale cóż zrobić, skoro pamięć wróciła?) A nuż ktoś uzupełni sobie te informacje o jakieś materiały i liczne informacje prasowe z tamtego okresu i spyta, jak ta praca w Ministerstwie Łączności i przez kogo została załatwiona i jak to było dokładnie z tym przetargiem, który Mirosław Marcinkiewicz „przeprowadził”… Ja pamiętam.

Mirosław Marcinkiewicz omawiając moją rolę w tworzeniu struktur województwa lubuskiego, myli dosłownie wszystko ze wszystkim, albo zupełnie nie rozumie, o czym pisze: koncepcję reformy administracyjno-samorządowej kraju z roku 1998, miesza z działaniami miejscowych lobbystów, których cel był odwrotny od zamierzeń ówczesnych reformatorów i odkrywa, że ja w tych działaniach miejscowych grup nacisku nie uczestniczyłem. Mój Boże, toż to już nie odkrycie Ameryki, tylko - bo ja wiem, czego…. - Lubuskiego! Oczywiście, że nie uczestniczyłem, bo byłem takim działaniom przeciwny.

Dalej Mirosław Marcinkiewicz imputuje mi, że jak jakiś megaloman przypisuję sobie w reformie administracyjnej rolę prof. Michała Kuleszy i min. Stępnia. Znów nieprawda. Nie chcę napisać „kłamstwo”, bo może Mirosław Marcinkiewicz nie zrozumiał tego, co przeczytał, albo przeczytał pobieżnie i nierozważnie skomentował. Nigdy nie należałem do bezkrytycznych entuzjastów tej reformy. Widziałem dużo znaków zapytania i nadal je widzę. Dyskutowałem o tym tak ze śp. Michałem Kuleszą, jak z Jerzym Stępniem. Nie tylko nie przypisuję sobie tu jakiejś szczególnej roli, ale nie życzę sobie, by mi taką rolę przypisywano! Natomiast w moim wywiadzie mówię o mojej roli w podziale kraju na OKRĘGI WYBORCZE w wyborach samorządowych. Czyżby Mirosław Marcinkiewicz nie wiedział, co to są okręgi wyborcze i mylił je z zasadniczym podziałem terytorialnym kraju?

Jako Delegat Rządu ds. Reformy Administracyjnej w Województwie Lubuskim (tak to się dokładnie nazywało) przygotowywałem (przy pomocy Zespołu, w skład którego wchodził nota bene także Mirosław Marcinkiewicz) szereg posunięć organizacyjnych, pozwalających tę reformę WDROŻYĆ (wdrożyć, to nie znaczy być „animatorem” – jak pisze M.M.), w tym wnioskowałem o umiejscowienie SIEDZIB określonych służb, inspekcji i straży do ministra, który wydał stosowne rozporządzenie (siedzib, a nie samych służb, jak znów błędnie pisze M.M.). Mirosław Marcinkiewicz natomiast twierdzi, że łamałem „kwintesencję demokracji”, bo oni sobie sami przecież wszystko już poustawiali, a minister i ja mieliśmy być po to tylko, żeby to „klepnąć”. Jeszcze twierdzi, że sami ustalili sobie „nowy podział kompetencji instytucji wojewódzkich”, bo pewnie nie wie, że podział kompetencji w tym zakresie określa już nawet nie minister, ale wprost ustawa, a tę uchwala Sejm, a nie dyrektor generalny urzędu z kolegami. Taki poziom wiedzy prezentowany przez kogoś, kto sprawował odpowiedzialną funkcję w administracji rządowej po prostu przeraża i żenuje!

I lepiej niech Mirosław Marcinkiewicz nie wyciera sobie przy tej okazji „buzi” zaprzyjaźnionymi ze mną osobami. Śp. Michał Kulesza wielokrotnie mówił mi, co sądzi o lokalnych watażkach, którym nie wystarczają struktury samorządowe i chcą przejąć kontrolę nad administracją rządową w terenie. Michał wspierał mnie w Lubuskim, dzwonił do mnie wielokrotnie i dał mi jedną dobrą radę, z której skorzystałem. Mówił przy tym bardzo konkretnie i dosadnie i zapewniam, że nazwisko „Marcinkiewicz” wtedy padało z jego ust. Zaś Jerzy Stępień, sprawując tę samą, co ja, funkcję Delegata Rządu (tyle, że w województwie mazowieckim), wnioskował (z powodzeniem) o umiejscowienie poza miastem-siedzibą wojewody znacznie większej liczby siedzib służb zespolonych, niż ja. W ten sposób np. siedziba Wojewódzkiego Komendanta Policji znalazła się w Radomiu, a nie w Warszawie. Niech się więc lepiej Mirosław Marcinkiewicz na Jerzego Stępnia nie powołuje, tym bardziej, że reakcje tego ostatniego na nazwisko „Marcinkiewicz”, w pewnym okresie były znacznie bardziej alergiczne niż moje. Wystarczy się brata spytać, o co chodziło…

I na koniec o pozostałych przeinaczeniach, bujdach i co najmniej nierzetelnościach, które odnaleźć można w tekście Mirosława Marcinkiewicza, tak poważnym, jak poważny jest jego tytuł: „Pierwszy wojewoda, który został z kotem” („Echo Gorzowa”, 22.11.2013 r.).

Nie wiem, co to jest (był?) Lubuski Fundusz Inwestycyjny i jaki ma ze mną związek. Trudno mi się do tego w ogóle odnieść. Pewnie właśnie o to M. Marcinkiewiczowi chodzi, żeby nie było wiadomo, o co chodzi. Na „geszeftach” się nie znam, wszak to nie ja „zdobywałem nowe doświadczenia” przy „przeprowadzaniu” przetargów, albo w Radzie Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska.

Jako wojewoda, mieszkanie służbowe miałem w Ośrodku Doskonalenia Kadr Urzędu Wojewódzkiego, który znajdował się w pałacu w Rogach, tam gdzie już od lat znajdował się służbowy apartament wojewody. Z czego niby mam się tłumaczyć? Że nie mieszkałem pod mostem? Albo, że nie wynająłem mieszkania za sumę wyższą niż moja pensja wojewody, bo taką „super ofertę” (jedyną zresztą) podsunięto mi w urzędzie wojewódzkim za dyrektorowania Mirosława Marcinkiewicza. Pewnie chodziło o to, żebym - nie mając gdzie mieszkać - wrócił do Warszawy i zostawił województwo w „godnych rękach”…. Ja tego pałacu w Rogach, który jest wart miliony, ukraść nikomu nie pozwoliłem. Pewnie niektórych bardzo bolało, że im wtedy pokrzyżowałem gotowe plany. A co się z tym pałacem stało po moim odejściu? A kto, kiedy i za czyjego premierostwa kupił go od Skarbu Państwa? I przede wszystkim ZA ILE? Ja wiem dokładnie. Mirosław Marcinkiewicz też wie… Mam kontynuować?

Do zbrodni z kotem – już nie wiem, który raz – przyznaję się. Zbrodnia polegała na tym, że bezdomnego, zdychającego kota najpierw przygarnąłem, a po wywieszeniu ogłoszenia, oddałem pracownicy urzędu wojewódzkiego, która go wzięła. Rozumiem, że za szlachetniejsze zachowanie Mirosław Marcinkiewicz uznałby rozłupanie kotu łba kamieniem. No, cóż… nie darmo się mówi, że stosunek do zwierząt jest miarą kultury człowieka.

Co do powitania w pierwszym dniu mojego wojewodowania, to pamiętam nie tylko sól i chleb, ale i ogromny bukiet róż, który wręczył mi wraz z serdecznym pocałunkiem w policzek sam Mirosław Marcinkiewicz. Tak całować potrafił chyba tylko J. Iskariota. A może te róże też kazałem sobie kupić i wręczyć? Albo to było ze strachu przede mną? (Nawiasem mówiąc z treści enuncjacji Mirosława Marcinkiewicza wynika, że łączy w jedno dwa zupełnie różne wydarzenia: mój pierwszy przyjazd do Gorzowa jako Delegata Rządu i aż o cztery miesiące późniejszy – już jako wojewody. Jednak nie najlepiej z tą pamięcią u Mirosława Marcinkiewicza…).

Cóż jeszcze w tym kubełku z pomyjami? Aha! „Ośmieszanie Urzędu / słynny przyjazd do pracy w piżamie!” Czy Mirosławowi Marcinkiewiczowi nie wstyd wypisywać takie brednie?! Przecież gdyby coś takiego miało miejsce, nie tylko trąbiłyby o tym wszystkie możliwe media (zwłaszcza, jeśli byłoby to „słynne” wydarzenie), ale nie omieszkano by donieść na mnie gdzie trzeba i natychmiast zostałbym wyrzucony z funkcji wojewody (zresztą w takim wypadku całkowicie słusznie). Takich wymysłów nie ma nawet wśród podpisanych, lub choćby anonimowych, donosów na mnie, z którymi miałem okazję zapoznać się kilka lat temu w Archiwum Akt Jawnych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Ale widać, że gdy brak jest przeciwko mnie argumentów, sięga się po insynuacje, a jak braknie insynuacji, to się po prostu zmyśla. Trzeba było napisać, że przyjeżdżałem do urzędu na golasa. Po co się ograniczać do piżamy?

Mirosław Marcinkiewicz podpisał swój tekst dwoma tylko tytułami („Radny Sejmiku Województwa Lubuskiego” i „Były Dyrektor Generalny Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego”). Widać, że jest człowiekiem skromnym. O tym, że jest teraz dyrektorem centralnego oddziału Banku PKO BP S.A. w Gorzowie Wlkp. - przemilczał. Szkoda, to byłaby świetna reklama dla PKO. Lepsza niż zaangażowanie Szymona Majewskiego. Dyrektor gorzowskiej centrali Banku PKO BP S.A., poprzez rzetelność i powagę swojego tekstu wzbudza bowiem to, co w bankowości jest najważniejsze – pewność i zaufanie. Iluż ludzi mogłoby sobie wówczas pomyśleć: „Jaki Dyrektor – taki Bank”? Zarządowi Banku PKO BP S.A. i Radzie Nadzorczej, składam więc gratulacje, że zafundowała sobie (zresztą też za premierostwa Kazimierza Marcinkiewicza) taką wizytówkę w województwie lubuskim.

                                                

dr hab. Jan Majchrowski - pierwszy wojewoda lubuski            

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x