2014-01-30, Prosto z miasta
Tak mówi Carla Müller, córka ostatniego właściciela willi Schroedera. Dziś siedziby Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta w Gorzowie. Przesympatyczna starsza pani bywa częstym gościem dawnej rodowej siedziby. Ma blisko, bo mieszka na stałe w malutkiej wsi pod Santokiem.
- Jestem głęboko wdzięczna temu rosyjskiemu oficerowi, który nie dopuścił do dewastacji naszego domu – powtarza za każdym razem Carla Müller, córka ostatniego właściciela przepięknej willi Gustawa Schroedera, gorzowskiego fabrykanta, światłego obywatela tego miasta, który willę postawił dla własnej rodziny, a jego potomkowie musieli uciekać z miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną bardzo mroźną zimą 1945 roku. Pani Carla ma na myśli generała Nikołaja Bierzarina, bo dzięki niemu przepiękna budowla ocalała w stanie nienaruszonym.
Opowieść o rodzinie
Muzeum jakiś czas temu otworzyło stałą ekspozycję poświęconą właścicielom, czyli tym, którzy budynek wznieśli. I tam, wśród różnych zdjęć, jest też fotografia, zresztą nie jedna, ślicznej dziewczynki, Carli Lehmann, dziś starszej pani. Można ją zobaczyć samą, albo w konfiguracji z rodzeństwem lub też z rodzicami. To oni właśnie doczekali do końca niemieckiego państwa w 1945 r. na tych ziemiach i to oni uciekali przed Armią Czerwoną z Gorzowa, wówczas Landsbergu. Jest zresztą takie zdjęcie, gdzie widać dziwny wóz, taki trochę drabiniasty, trochę jak z filmów fantasy. Tym wozem właśnie wyjeżdżali z Landsbergu.
– No tak, tym jechaliśmy na zachód – przyznaje pani Carla. A dyrektor Muzeum Dekerta, Wojciech Popek dodaje, że ten wóz to jeszcze długo był gotowy do drogi, bo a nuż, znów trzeba będzie gdzieś się przemieszczać. Rodzina szczęśliwie przeżyła, cała piątka rodzeństwa, co można zobaczyć na zdjęciach w muzeum, cieszy się dobrym życiem i czasami zagląda do Gorzowa. Pani Carla ma najbliżej, bo mieszka w Ludzisławicach, tuż koło Gorzowa. Zresztą w domu po Emilii Domańskiej, artystce tkaczce, która się wyprowadziła do Poznania. I jak sama mówi, już do Niemiec nie ma zamiaru wracać.
– Pani Carla bywa u nas, jak jest w Gorzowie, napije się z nami kawy, coś wspomni, my ją też wspomagamy, jeśli trzeba – mówi dyrektor Wojciech Popek i pokazuje kolejne zdjęcia wiążące się z rodziną Schroederów i Lehmannów. To stare dagerotypy, bądź ich nowe cyfrowe odczytania. Ale tak naprawdę, to ważne jest to, że pani Carla przyjeżdża do Muzeum Lubuskiego, dobrze się tu czuje i rozmawia z ludźmi, którzy niekoniecznie znają jej macierzysty język, czyli niemiecki. –To wspaniała sprawa móc tu przyjeżdżać i patrzeć, jak ktoś dba o mój dom, a jest on zadbany znakomicie – mówi uśmiechnięta i życzliwa wszystkim starsza pani.
Pół świata mojego jest
Jak się patrzy teraz na panią Carlę, wybitnie sympatyczną osobę, ubraną w sweter wydziergany na drutach i z włosami zawiązanymi w niedbały kucyk, albo kok, stojącą przy zdjęciach rodzinnych z tych czasów, kiedy nazywała się jeszcze Lehamann, to trudno uwierzyć, że to córka i wnuczka wielkich fabrykantów, bardzo zamożnych ludzi. Bo w niej nie ma nic, co każdy chciałby przypisać majątkowi. Oto zwyczajna pani w mocno średnim wieku, która zagląda do Muzeum Lubuskiego, kiedyś jej własnego domu. I czuje się jak u siebie, a to za sprawą dyrekcji muzeum i ludzi tam pracujących.
– Przecież nikt nie pamięta, a może i nie wie, że pani Carla, to doktor geodezji i naprawdę pół świata zjeździła na badaniach różnych. Dość wspomnieć, że pracowała dla wielkiej amerykańskiej firmy Texaco – tłumaczy dyrektor Wojciech Popek. I dodaje, że objechała pół świata i okolic. - A dziś, to najważniejsze, że jest z nami i nam opowiada swoją i naszą historię miasta i nas samych – mówi.
Klucze jeszcze pasują
Choć do muzeum najczęściej zagląda właśnie pani Carla, to sama placówka ma jeszcze bardzo dobre kontakty z pozostałym rodzeństwem. – To wszak oni podarowali muzeum śliczny komplet śniadaniowy, który zachwyca do dziś zwiedzających. Jak obchodziliśmy stulecie willi, to pan Mathias Lehmann, brat Carli podarował na pęk kluczy do willi. I co ciekawe, one nadal pasują do tych zamków, bo przecież nie są zmienione – opowiada dyrektor Wojciech Popek.
Dzięki kontaktom z Lehmannami w muzeum można oglądać wystawę malarstwa niemieckiego, wiosną ona się zmieni, bo obecna ekspozycja pojedzie do właściciela, czyli Mathiasa Lehmanna, a przyjdzie kolejna część jego zbioru. – Kontakty mamy naprawdę bardzo udane – mówi dyrektor Popek.
A wśród eksponatów po byłych właścicielach jest też mały lekko przybrudzony kotek. To zabawka, która należała także do Mathiasa Lehmanna i była furorą wystawy, jaką przed laty muzeum urządziło w Spichlerzu. Pokazano wówczas przedmioty, jakie należały do uciekinierów niemieckich, ale i Polaków, których na te tereny po II wojnie światowej przygnała historia. – Oj, to była bardzo ważna zabawka mego brata. Miał ją ze sobą podczas całej podróży w czasie ucieczki – mów pani Carla.
Kończy się wieczór w Muzeum Lubuskim. Pani Carla Müller uśmiecha się na pożegnanie i serdecznie zaprasza do siebie, do Ludzisławic. Bo zwyczajnie lubi ludzi i potrafi się z nimi dogadać, nawet jak nie znają języków.
Renata Ochwat
Na zdjęciu Carla Lehmann-Müller i ona sama jako dziecko
Za nami jedenasta edycja bardzo popularnej w Gorzowie akcji ekologicznej ,,Wymień Odpady na Kulturalne Wypady’’.