2014-07-08, Prosto z miasta
To już kolejny raz, 26. będzie, Gorzów na chwilę znów stanie się absolutną stolicą Romów z Europy.
Przez te lata przez miasto przewinęło się masę różnych zespołów oraz zagościli wybitni przedstawiciele świata kultury czy polityki.
Gorzowska impreza bowiem jest jedynym na świecie romskim festiwalem, który trwa nieprzerwanie od ponad ćwierci wieku. A to wszystko za sprawą Edwarda Dębickiego, jego żony Ewy i w końcu syna Manuela. Bo jak mawia Edward Dębicki, trzeba cygańską kulturę pokazywać i dokumentować.
- Festiwal to nie jest skansen prezentujący tylko klasyczny folklor. Cygańska kultura się nieustannie zmienia, więc zmieniać się musi i sam festiwal – powtarza przy każdej okazji Edward Dębicki, pomysłodawca i jednocześnie dyrektor spotkania, bo Romane Dyvesa, to nic innego, jak w naszym, polskim języku – Cygańskie Spotkanie. I od samego początku konsekwentnie promuje bardzo różne zespoły. Są wśród nich takie, które kultywują typowy folklor, ale są też i takie, które grają rocka, a nawet jazz wymieszany z innymi gatunkami.
Na początku była trójka
Na pierwszym festiwalu wystąpiły tylko trzy zespoły, w tym jeden dość amatorski z Czech. To właśnie oni tańczyli boso. I choć było skromniutko, to jednak widzowie gorąco oklaskiwali imprezę i z ulgą się dowiedzieli, że kontynuacja będzie. Ale sam organizator nie przewidział, że pociągnie ją aż ponad ćwierć wieku.
Wtedy po raz pierwszy miał wystąpić rewelacyjny Kalyi Jag z Węgier (choć o tym nikt nie wiedział – bo Edward Dębicki dopiero otwierał imprezę) prowadzony przez Gustava Vargę, ale zespół przyjechał dzień po. Na szczęście potem jeszcze kilka razy wystąpił w Gorzowie i do dziś ma tu swoich wiernych fanów.
Na festiwalu zdarzały się i zabawne historie. Otóż na drugą edycję przyjechały z Bułgarii niespodziewanie dwie grupy o tej samej nazwie. Wcześniej zespół się podzielił i zresztą się pokłócił – o nazwę, tradycję, czy jeszcze coś innego. Oba odłamy uznały, że zaproszenie jest kierowane właśnie do nich. Istniała poważna obawa, że dojdzie do awantury. Tak się ostatecznie nie stało i na scenie wystąpiły połączone siły bułgarskich artystów, no i było czarownie. A mediatorem był oczywiście Edward Dębicki…
Podczas innego festiwalu Cyganie z Tweru pojawili się z samowarem. Było ognisko, lała się aromatyczna, mocna herbata. A pewien rosyjski Cygan zakochał się w gorzowiance i już prawie miało dojść do tradycyjnego porwania, aby małżeństwo zawrzeć, bo przecież miłość jest wielka, ale na szczęście wszystko się polubownie skończyło.
Na inny z kolei przyjechali Cyganie z Rumunii. Nic o nich nie było wiadomo, a oni sami, niezgodnie z obyczajem zresztą, nie bratali się z innymi. Trzymali się osobno i nawet sam Edward Dębicki nie bardzo umiał się z nimi porozumieć, choć bardzo się starał.
Grały gwiazdy
Jak tłumaczą Ewa i Edward Dębiccy, nie tylko Romowie kultywują swój folklor. Zachwyca on też i innych. Jako pierwszy spoza narodowości romskiej wystąpił Emilian Kamiński, który w repertuarze ma cygańskie ballady i romanse Romów z Rosji i Polski. Potem pojawiła się Edyta Geppert, zresztą gość specjalny kilku edycji tej imprezy. Artystka bowiem podbiła swego czasu opolski festiwal piosenką „Idź w swoją stronę” ze słowami Jonasza Kofty i muzyką Edwarda Dębickiego. A lider Terna towarzyszył jej na opolskiej scenie na akordeonie. Sama artystka wielokrotnie podkreślała, że występ w Gorzowie był dla niej czymś niezwykłym i ma to szczęście, że wystąpiła właśnie z Edwardem Dębickim. I jak sama mówi, pół-Węgierką jest, to blisko jej do romskich klimatów.
W Gorzowie wystąpił też charyzmatyczny artysta Andre Ochodlo, który prowadzi swój autorski teatr w Sopocie i ma w repertuarze cygańską i hiszpańską muzykę, Potem zaśpiewała Kayah. Pokazała się też Edyta Górniak, o której się mówi, że jest pół-Cyganką. Gościem specjalnym i to dwukrotnie była rewelacyjna Hiszpanka o cygańskich korzeniach Anna Maria Amahi. Jej zespół przywiózł ze sobą cały wielki karton wyśmienitego wina i muzycy chętnie częstowali innych uczestników festiwalu. Zresztą świetnie się bawili i żadną przeszkodą dla nich nie był fakt, że po polsku lub w innych językach niż rodzimy nie mówili ani słowa. Przywiózł ich Witek Łukaszewski, fan flamenco, no i fan tej imprezy też.
Warto też wspomnieć kilka występów Rai. To z kolei Cyganka z Norwegii, która podbiła zwłaszcza męskie serca. Bo podczas jednego z jej koncertów jakiś fan przez cały występ krzyczał rozdzierająco - Raya - kocham cię.
Zagościł także rewelacyjny zespół z Serbii. Cała, zresztą spora, grupa najpierw dała żywiołowy, porywający i zmuszający do tańca koncert, a potem znakomicie się bawiła na widowni, co i rusz przypominając o sobie gromkimi okrzykami - Syrbia. No i gorzowianie też zachwyceni krzyczeli – Syrbia!
O nomadyzmie romskim
Od początku bardzo ważnym składnikiem festiwali były sesje cyganologiczne. To właśnie w Gorzowie, mieszkająca w Szwecji, Anna O’Niell sformułowała swoją rewolucyjną tezę o współczesnym nomadyzmie romskim. Nieżyjący już wybitny cygański językoznawca Leksa Manusz z Moskwy przedstawiał tu w Gorzowie swoje przemyślenia i dowody na to, że języki romskie mają jeden rdzeń i każdy Cygan na świecie znający rodzimy język dogada się ze swoim współziomkiem. Mówił o tym także inny wybitny romski moskiewski językoznawca Lew Czerenkow (też już niestety nieżyjący). Gościem innego festiwalu był Jan Vania de Gila-Kochanowski z Paryża, trochę czarodziej, trochę uczony. Bywał i bywa u nas Adam Bartosz z tarnowskiego Muzeum Okręgowego, twórca największej w Polsce kolekcji sztuki romskiej i dowodów dnia życia codziennego Cyganów. Przyjeżdżał przez lata Paweł Lewkowicz z Krakowa, który rozprowadzał unikatowe wydania romskich gazetek i płyt. Wspomagał wówczas zresztą, jak mógł, biednych Romów z Rumunii, którzy pojawili się w Gorzowie, jak i w innych miastach kraju, i żebrali na życie. Nie pozwalał ich przeganiać, czy odnosić się do nich pogardliwie. Zrobił wówczas akcję – podzielmy się z Romami i zebrał dla nich trochę grosza. Festiwalowi goście i nie tylko oni na jego apel sypnęli pieniądzem.
Także przez lata przyjeżdżała Krystyna Wiercińska z Legnicy - Polka od lat z sukcesami zaangażowana w wyrównywanie szans edukacyjnych i cywilizacyjnych romskich dzieci. Bywał u nas w Gorzowie Jerry Bergman, Żyd z Tarnowa, mieszkający dziś w Kopenhadze (bo po 1968 r., po owym fatalnym marcu miejsca dla niego zabrakło, dziś fantastyczny fotoreporter największych agencji, mistrz po prostu).
Gościem specjalnym, bardzo wyczekiwanym, honorowym oraz honorowanym był Jerzy Ficowski, odkrywca talentu Bronisławy Wajs-Papuszy, autor rewelacyjnej książki „Cyganie na polskich drogach”. Potem zagościła jego żona, Bieta Ficowska, która w przejmujących słowach wspominała męża oraz jego zainteresowanie romskim światem. Bo trzeba wiedzieć, że Jerzy Ficowski jeździł w taborze Wajsów-Dębickich-Krzyżanowskich. Trzeba także pamiętać o Karin Wolff z Frankfurtu nad Odrą, tłumaczce i przyjaciółce gorzowskich Romów. To ona przełożyła między innymi wiersze Papuszy czy Edwarda Dębickiego na niemiecki. Od lat bywa na festiwalach i dobrze się bawi.
A i premier tu był
Trzeba dodać, że na festiwalu pojawiały się też i znaczące w skali państwa osoby. Dość przypomnieć, że był takim gościem ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz. Mundurowi z Biura Ochrony Rządu przeczesali amfiteatr, sprawdzali wchodzących. Festiwal zaczął się bez minuty nawet spóźnienia. Bo należy tu dodać, że spóźnianie jest w obyczaju Terna od zawsze. Premier miał zostać tylko 15 minut. Ale był ponad godzinę, bo tak mu się podobało. Przez lata przyjeżdżał i nadal bywa Michał Jagiełło, najpierw wiceminister kultury, a potem dyrektor Biblioteki Narodowej, dobry duch imprezy i osobisty przyjaciel Edwarda Dębickiego.
Imprezę swoją obecnością zaszczyciła także ambasador Indii, pani Shashi U. Tripathi. Od lat bowiem Indie dumne są z tego, że Romowie na cały świat rozeszli się właśnie z kraju nad Gangesem i w ich kulturze oraz języku do dziś łatwo rozpoznawalne są pierwiastki zarówno języka właśnie, jak i kultury tego wielkiego państwa w Azji.
Stałymi gośćmi są lokalni luminarze życia politycznego i samorządowego. Zawsze w amfiteatrze są przedstawiciele prezydenta miasta, bywa czasami, że i on sam. Także są wysłannicy kolejnych marszałków województwa i wojewody lubuskiego. Bywają wysocy urzędnicy różnych ministerstw.
Ale też i zwykli ludzie – fani z Polski, jak Danuta Miądlikowska – tłumaczka z angielskiego, zakręcona na punkcie folkloru, prywatnie mama Jowity Miądlikowskiej-Budnik – aktorki z „Placu Zbawiciela” małżeństwa Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego, która zresztą wcieliła się w rolę Papuszy w filmie w reżyserii tego samego tandemu. Poza tym są też miłośnicy tej kultury z Niemiec, Danii, Szwecji czy Holandii. Bo często nawet na długo przed festiwalem Ewa Dębicka odbiera telefony z całej Europy z pytaniem o rezerwację biletów.
Romscy luminarze
Nie wolno pominąć milczeniem tego, że przyjeżdżali i przyjeżdżają także luminarze romskiego świata. Gościł u nas kilkakrotnie Rajko Diurić z Serbii, prezydent Romani Union, Cygańskiego Światowego Parlamentu, czyli najwyższych romskich władz respektowanych przez wszystkie rządy na świecie oraz Organizację Narodów Zjednoczonych. Bywał wielokrotnie Stanisław Stankiewicz z Białegostoku, wiceprezydent Romani Union, bywa Adam Andrasz, Europejski Rzecznik Praw Cyganów, także członek Romani Union, gościł i gości Tadeusz Gabor z Limanowej, bywa Roman Kwiatkowski z Oświęcimia, szef ważnej romskiej organizacji. Bywała Tamara Demeter z Moskwy, tancerka, ale także działaczka na rzecz romskich praw, co w Rosji jest trudną sprawą.
Nietaktem byłoby pominąć wielokrotną obecność księdza Stanisława Opockiego, duszpasterza Cyganów, którego trwające już ponad 20 lat związki z tą społecznością zaczęły się od zaczepki romskiego dziecka, które kiedyś do księdza powiedziało takie słowa - Pan ksiądz, daj cukierka.
Wymyślił to Edward Dębicki
Nietaktem byłoby nie napisać, że pomysłodawcą, ojcem chrzestnym, organizatorem, jednym słowem, mózgiem całości, jest Edward Dębicki, Honorowy Obywatel Miasta, nagrodzony wieloma innymi odznaczeniami i honorami, Cygan (sam tak o sobie mówi), który uparł się, że pójdzie do szkoły muzycznej, i który w ten sposób zatrzymał rodzinny tabor Krzyżanowskich-Wajsów-Dębickich w mieście nad Wartą na dość długo przed przymusowym osiedleniem taborów właśnie. Od początku pomaga mu w organizacji imprezy żona Ewa. Ostatnio do rodzinnego teamu dołączył ich syn Manuel, promujący sztukę Romów najmłodszego pokolenia i dobrze mu to wychodzi. Zresztą sam wzbogacił brzmienie Terna o kongi, na których gra. Bo jeśli chodzi o akordeon – ukochany instrument ojca – to na razie jeszcze jest w terminie, co sam przyznaje.
Organizatorzy romskiego centrum świata – bo tak można festiwal nazwać – nie przypuszczali, że impreza tak się spodoba i na trwałe wpisze się w pejzaż kulturalny miasta. Bo Romane Dyvesa żyją pełnią życia dwa lub trzy dni, a potem zaczyna się ciężka walka o organizację następnej edycji. Na pytanie, jak z tym dają radę, Edward Dębicki nieodmiennie odpowiada – Jak nie ja, to kto.
A wierna publiczność, która przyjeżdża z całej Polski i pół Europy, bardzo ten trud ceni. Bo gdzież w innym miejscu można zobaczyć symboliczne tabory, które znowu się zjechały, aby cieszyć fanów jedynej takiej kultury, tej, która na tradycyjnym korzeniu ciągle tworzy coś nowego.
I znów zafurkoczą cygańskie suknie, a na widowni rozlegnie się tradycyjne - Bachtałe Romane, co tłumaczy się – Witajcie Cyganie. I może nie wspominajmy za głośno Papuszy, bo jak się o Poetce mówi, to zawsze pada deszcz. A Edward Dębicki za każdym razem tak to tłumaczy – No tak, ciotka siedzi w niebie, żal jej, że z nami być nie może i płacze. Stąd ten deszcz.
Renata Ochwat
W Gorzowie rusza akcja „Kierunek na ratunek”, której celem jest przeciwdziałanie brakowi ratowników wodnych.