2015-02-06, Prosto z miasta
Ryszard Bronisz kocha Gorzów i jego historię. Z zawodu jest inżynierem-elektrykiem, ale zawsze najlepiej czuł się w roli organizatora życia gospodarczego.
Właśnie po 42 latach pracy przeszedł na emeryturę i wcale tego nie czuje. Nadal stara się być aktywny, mało śpi, bo szkoda mu na to czasu. Wystarczy kilka godzin i zawsze wstaje pełen sił i energii do działania.
- Przechodząc na emeryturę chciałem od ręki załatwić wszystkie zaległe sprawy, ale tak się jednak nie da – śmieje się. – Zacząłem od renowacji ogrodu i nawet teraz zimą, jak tylko nie pada deszcz idę popracować na kilka godzin. Mam teraz więcej czasu na moją jedną z wielu pasji, poznawanie historii Landsberga i Gorzowa. Napisałem biografię znanego kompozytora, aranżera i wydawcy muzycznego Hermanna Silwedela, który urodził się w XIX wieku w Wysokiej, a od 16 roku życia mieszkał i tworzył w Landsbergu. Tu też umarł jeszcze przed wojną. To taka ciekawostka – dodaje.
Z państwowego na własny rachunek
Ryszard Bronisz jest gorzowianinem – jak sam się nazywa – z krwi i kości. Studiował w Zielonej Górze, w dawnej Wyższej Szkole Inżynierskiej (obecnie Uniwersytet Zielonogórski). Potem skończył kilka kierunków podyplomowych. Ostatni w 2006 roku. Uważa, że człowiek powinien uczyć się całe życie. Ma satysfakcje, że w wieku 57 lat ukończył Europejską Wyższą Szkołę Prawa i Administracji w Warszawie ze specjalnością ,,restrukturyzacja, sanacja i upadłość firm europejskich”. Pracę zawodową rozpoczął w Eldomie. Tam kierował m.in. działem odbioru jakości. Po czterech latach trafił do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego, gdzie zajmował się usługami. Kolejny etap to Silwana i praca na stanowisku inżyniera ruchu, a w 1978 r. został kierownikiem wydziału handlu w Urzędzie Miasta. Dotrwał do stanu wojennego. Z magistratu przeszedł do WSS Społem i tam przez siedem lat był zastępcą dyrektora oraz szefem komórki innowacyjno-wdrożeniowej. Koordynował technologów, którzy pracowali nad nowymi produktami. W 1989 roku pomógł żonie Małgorzacie otworzyć sklep w centrum miasta ze sprzętem sportowym i zabawkami. Potem przez 11 lat wspomagał żonę w prowadzeniu tego interesu.
- ,,Róbta siatkie’’, usłyszeliśmy kiedyś z ust Lecha Wałęsy i to nas zmotywowało do pracy na własny rachunek – opowiada. – Mieliśmy doświadczenie z pracy na państwowym, żona miała przetarte szlaki w zdobywaniu tego towaru, a rynek był bardzo chłonny. Dostosowaliśmy się do potrzeb klientów i biznes szybko ruszył do przodu – przypomina.
Gorzowianie otrzymali dostęp do sprzętu sportowego najwyższej klasy. Najbardziej jednak zadowoleni z otwarcia sklepu o znanej chyba wszystkim gorzowianom nazwie ,,Gizela’’, byli wyczynowi sportowcy. Jak wspomina pan Ryszard, co chwilę zgłaszały się do niego kluby, żeby załatwić dla nich piłki, rakiety, koszulki renomowanych firm. I załatwiał. Jako były sportowiec (trenował lekkoatletykę) umiał poruszać się w tej branży. Korzystały na tym niektóre sekcje dawnego ZKS-u Stilon. Szczególnie piłki nożnej, siatkówki, pływania i tenisa ziemnego. Tej ostatniej sekcji prezesował przez kilka kadencji.
– Podpisując umowy z firmami na dostawę sprzętu zawsze starałem się wywalczyć coś dodatkowego na potrzeby naszych sportowców. I to się udawało. Pamiętam, jak siatkarze potrzebowali piłki Mikasa, a na rynku ich nie było. Razem z ówczesnym kierownikiem sekcji Stilonu Markiem Czubińskim ściągaliśmy je z innych krajów – wspomina.
Sklep dotrwał do końca stycznia 2013 roku. To wtedy pani Małgorzata podjęła decyzję o jego likwidacji i przejściu na emeryturę. Zadecydowała duża konkurencja ze sklepami sieciowymi oraz ciągły wzrost kosztów utrzymania.
Rynek zamiast traktorów
W 2000 roku Ryszard Bronisz został prezesem Gorzowskiego Rynku Hurtowego i funkcję tę pełnił przez 12 lat. Przyznaje, że nigdy nie lubił stać w miejscu, dlatego postanowił wtedy sprawdzić się w nowej roli, choć długo zastanawiał się nad przyjęciem propozycji. Po pierwsze, musiał w takim przypadku zrezygnować z pomagania żonie przy prowadzeniu sklepu. Po drugie, spółka w pierwszych latach działalności miała ogromne problemy finansowe. Było to spowodowane głównie cofnięciem rządowej dotacji na rozwój rynku, przez co firma znalazła się na skraju bankructwa. Chciał się sprawdzić i udało się. Władze spółki przyjęły plan naprawczy i doprowadziły do zawarcia układu sądowego z wierzycielami. Po kilku latach „zaciskania pasa” jako pierwsza firma w województwie GRH pozytywnie zrealizował zawarty układ. Jak przypomina pan Ryszard, spółka spłaciła wierzycieli i zaciągnięte w bankach kredyty. W sumie ponad 1,5 miliona dolarów. Z czasem rynek na tyle się rozwinął, że zaczął przynosić dochody. Niewielkie, ale zawsze. Ponadto dzięki GRH udało się zagospodarować część placu po dawnym Ursusie. Za pieniądze spółki teren ten miał gospodarza.
- Jeszcze przed powstaniem Nova Park, gdyby nie było GRH, ten teren byłby całkowicie zniszczony. Tam było strach chodzić – przypomina. – Wybudowanie galerii z jednej strony pozwoliło zagospodarować powierzchnię od mostu do ul. Mechanicznej. Z drugiej zmusiło GRH do większej aktywności. Spółka zainwestowała w infrastrukturę. Położono nową sieć kanalizacji sanitarnej i deszczowej, powstały nowe drogi komunikacyjne. Żeby jednak dalej rozwijać spółkę należy poszukiwać nowych pomysłów biznesowych, niekoniecznie związanych tylko z handlem. Trzymanie się jednej branży grozi krachem. Trzeba dywersyfikować przychody. Rynek hurtowy powoli się kurczy. Brakuje nowych dużych producentów rolnych. Diametralnie zmniejszyła się ilość odbiorców na rynku: stołówek, sklepów, internatów, a oferowane produkty przez markety czy dyskonty często są w cenie towarów hurtowych. Wcześniej czy później producenci będą musieli przejść na rynek detaliczny - uważa.
W czerwcu 2012 roku nie przedłużono z nim umowy na pełnienie funkcji prezesa, ale pozostał jeszcze w GRH do emerytury jako asystent zarządu. Był również wiceprzewodniczącym rady nadzorczej i uczestniczył w pozytywnie zakończonej sanacji Gospodarczego Banku Spółdzielczego oraz przez trzy kadencje przewodniczącym rady nadzorczej Słowianki.
Nowy basen tak, ale…
O gorzowskim kompleksie rekreacyjno-sportowym opowiada w superlatywach. Uważa, że decyzja o jego wybudowaniu była ze wszech miar słuszna i dzisiaj niewiele osób jest odmiennego zdania. Problemem jest natomiast wynik finansowy prowadzonych działań. W pierwszych latach Słowianki straty bilansowe w stu procentach właściciel rekompensował poprzez wnoszenie aportu. Teraz strata bilansowa powoduje zmniejszenie jej wartości. Nie trzeba być biegłym księgowym, aby zauważyć, że obecna wartość spółki zmalała. Słowianka jest podmiotem prawa handlowego i każdy zarząd musi działać w interesie spółki, której stuprocentowym udziałowcem jest miasto. Podstawowym zadaniem zarządu musi być zapewnienie bieżącej płynności finansowej spółki.
Ryszard Bronisz nie jest jednak przekonany do pomysłu budowania przy Słowiance hotelu, czy dodatkowej pływalni. Jego zdaniem Słowianka nie posiada odpowiednich zdolności finansowych, wszystkie dotychczasowe lata przyniosły straty, w najbliższych latach potrzebny będzie duży remont obecnego obiektu, a do tego w mieście jest nadmiar bazy hotelowej. Postawienie następnego jest obciążone zbyt dużym ryzykiem handlowym. Co do dodatkowego basenu, a może bardziej tylko samej 25 metrowej pływalni, to nad tym można i warto się zastanowić, jeżeli jest to korzystne z finansowego punktu widzenia.
- Taki obiekt mógłby powstać za miejskie pieniądze w innym punkcie miasta. Na przykład na Górczynie, może Manhattanie. Chodzi o to, żeby w ramach tej samej spółki pozyskać nowych klientów. Takich, którzy nie chodzą na Słowiankę, bo mają daleko, nie lubią tłumów ale chętnie by przychodzili na basen znajdujący się w ich otoczeniu – uważa.
Miłośnik turystyki i bonzai
Pan Ryszard ponad wszystko kocha Gorzów. Marzy o tym, żeby wreszcie zaczęło coś się zmieniać na korzyść. Cieszy się, że następuje zmiana pokoleniowa, bo wierzy, iż młodsi zaproponują świeższe pomysły.
- Pierwszym kierunkiem nowego otwarcia rozwoju miasta powinno być powołanie uczelni – twierdzi. – Bez niej nic ciekawego przed następne lata nie zrobimy. Szkoda, że w ostatnich latach brakowało jednomyślności, bo straciliśmy niepotrzebnie czas. Musimy również pogodzić się z tym, że nie będzie nas stać przez kolejne lata na takie inwestycje jak filharmonia czy znajdujący się obok niej wielki garaż zwany parkingiem. Musimy odbudowywać miasto małymi kroczkami. I porywać się tylko na realne rzeczy, takie z sensem, a nie montować fontanny w rzece czy stawiać palmy na bulwarze. Budujmy rzeczy użyteczne a nie inwestujmy w gadżety – namawia.
Największą życiową pasją pana Ryszarda są podróże i drzewka bonsai. O nich mógłby opowiadać bardzo długo. Zwiedził mnóstwo ciekawych miejsc na globie. Często pchał się w rejony rzadko odwiedzane przez turystów. Może niedługo znów wybierze się w podróż. Marzy o wyjeździe na Kubę, póki żyje... Fidel Castro.
W przydomowym ogródku ma około 70 drzewek bonsai (w wolnym tłumaczeniu: roślina w misce). Kiedyś było ich ponad 100, ale część zniszczyły mu koty sąsiadów. Zawsze lubił kontakt z przyrodą. Podczas jednej z wizyt w lesie zauważył malutkiego, ale wyoranego dęba. Wziął do domu i – jak opowiada – amatorskim sposobem go pielęgnował. Potem pojawiły się kolejne drzewka. Dopiero po kilku latach zaczął dogłębniej interesować się miniaturkami roślin. Wiedzę czerpał głównie z literatury. Kiedyś nawiązał kontakt z ludźmi mającymi duże doświadczenie w hodowaniu małych drzewek. Bazuje na rodzimych odmianach. Unika kupowania importowanych tzw. marketowych pseudobonsai.
- Moje drzewka są o różnym poziomie jakości. – tłumaczy. – Jedne dopiero w przyszłości będą miały zalety bonsai, inne są już wystawowe, a jeszcze inne w okresie tzw. spoczynku. Nad tymi ostatnimi trzeba popracować rok, dwa, żeby przywrócić je do pełni życia – mówi z pasją.
Ma satysfakcję z faktu przypomnienia mieszkańcom Gorzowa „renety landsberskiej” poprzez umożliwienie zakupu kilku tysięcy drzewek i posadzenie w każdym przedszkolu w Gorzowie i Zielonej Górze przynajmniej po jednym drzewku. Nowatorskim pomysłem było utworzenie w Zespole Szkół Ogrodniczych w Zieleńcu sadu z 250 drzewkami renety landsberskiej.
Pan Ryszard uwielbia spędzać czas z wnukami. Ma ich czwórkę. Najstarszy Mateusz ma 11 lat, bliźniacy Alicja i Łukasz po 9 lat, a najmłodszy Franciszek 2 latka. Syn pana Ryszarda – Maciej jest lekarzem neurochirurgiem pracującym w naszym szpitalu. Córka Joanna po ukończeniu w Niemczech studiów z zakresu prawa gospodarczego mieszka i pracuje w Berlinie.
- Czuję się spełniony. Uważam, że niczego w życiu nie przegapiłem – mówi.
Robert Borowy
Pierwszy pochód majowy w powojennym Gorzowie odbył się w 1946, ostatni w 1988 roku. Przez te lata spontaniczne przejścia przez miasto ubarwiał albo Szymon Gięty, albo demokratyczna opozycja.