2015-02-09, Prosto z miasta
- Kolekcjonerstwo i kronikarstwo to dwie moje największe pasje od dziesięcioleci – opowiada ze śmiechem dr Zbigniew Szafkowski, któremu aktywności społecznej mógłby pozazdrościć niejeden dużo młodszy emeryt.
Jak opowiada, kiedy był małym dzieckiem i mieszkał w czasie wojny na Wileńszczyźnie szybko zrozumiał, co to jest patriotyzm? Zakochał się wówczas w historii, zwłaszcza tej dotyczącej II Rzeczypospolitej.
- Dla wszystkich mieszkańców tamtych terenów największym polskim bohaterem był Józef Piłsudski – mówi. – Najlepszym tego dowodem było to, że w czasie przewrotu majowego w 1926 roku wileńskie pułki stanęły po stronie marszałka. W przeciwieństwie do tych z Wielkopolski czy Kujaw. I kiedy trochę podrosłem oddałem się fascynacji militarnej. Zacząłem zbierać białą broń, rzeźby, hełmy wojskowe, medale, ordery, odznaczenia, naszywki, plakietki. Na początku pamiątki te głównie pochodziły z okresu aktywności Piłsudskiego, ale potem rozszerzyłem moje zainteresowanie na czasy napoleońskie i kościuszkowskie – wyjaśnia.
Odczepione wagony
Zbigniew Szafkowski urodził się rok przed wybuchem drugiej wojny światowej w Iwiu, w miasteczku leżącym obecnie w obwodzie grodzieńskim na Białorusi. Z tamtego czasu nic nie pamiętam, bo kiedy we wrześniu 1939 roku jego ojciec został zmobilizowany i musiał stawić się w wojsku w dwunastym dniu wojny, zanim poszedł do armii wziął rodzinę i wywiózł do majątku ciotki znajdującego się na Wileńszczyźnie.
- I tam przetrwaliśmy całą okupację, dlatego moje najwcześniejsze dzieciństwo związane jest z dzisiejszą Litwą. Często na pytanie, skąd pochodzę, automatycznie odpowiadam, że z Wileńszczyzny – tłumaczy.
W październiku 1945 roku trzeba było opuścić jednak te strony, gdyż ziemie trafiły do ZSRR. Pan Zbigniew wspomina, że transporty z Litwy na poniemieckie tereny, które Polska dostała w wyniku wojennych rozstrzygnięć w większości były kierowane na Dolny Śląsk, w okolice Jeleniej Góry i Wałbrzycha. Rodzina Szafkowskich nie chciała tam jechać.
- Dojechaliśmy do Warszawy i tam ojciec przypadkowo spotkał w biurze repatriacyjnym kolegę z wojska. Chwilę porozmawiał i ten zgodził się za litr samogonu… odczepić dwa ostatnie wagony z naszego transportu i wylądowaliśmy na Kujawach, dokładnie w okolicach Nieszawy. Tam dostaliśmy kawałek gospodarstwa, a ja poszedłem do szkoły. Po dwóch latach przeprowadziliśmy się w rejon Bydgoszczy, a po kolejnych kilku latach ojciec wybudował dom pod Solcem Kujawskim. W Solcu kończyłem szkołę średnią, a po zdaniu matury wyjechałem do Poznania na studia – opowiada.
Złapał Pana Boga za nogi
Pan Zbigniew zawsze kochał sport, dlatego poszedł do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego, w 1973 roku przemianowanej na Akademię Wychowania Fizycznego. Gdy miał już dyplom magistra w ręku zaczął rozglądać się za pracą. Nie miał sprecyzowanego miejsca. Był gotowy wyjechać gdziekolwiek. Wybór padł na Barlinek, a było to w 1960 roku.
- Sytuacja była niecodzienna, gdyż jechałem akurat na zawody do Czechosłowacji, gdyż w tym czasie trenowałem lekkoatletykę, dokładnie biegi – kontynuuje. – I poprosiłem kolegę, żeby coś dla mnie znalazł. Mówiłem mu, że mogą być Mazury, Małopolska, Podkarpacie, Mazowsze. Po powrocie czekała na mnie kartka a tam było napisane, że dyrekcja technikum ekonomicznego w Barlinku jest gotowa zatrudnić mnie jako nauczyciela wychowania fizycznego. Ucieszyłem się, ale nie wiedziałem, gdzie leży ten Barlinek. Jak zobaczyłem, że daleko na zachód od Poznania, to mnie zamurowało, ale pojechałem. Po dwóch latach kolega ściągnął mnie do Choszczna i do 1975 roku byłem związany z regionem szczecińskim – dodaje.
W 1975 roku nieżyjący już prof. Bernard Woltmann zaproponował Zb. Szafkowskiemu przeprowadzkę do Gorzowa. Zapewnił, że po roku dostanie mieszkanie, ale postawił mu jeden warunek: musiał rozpocząć studia doktoranckie.
- Jak to usłyszałem myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi – śmieje się pan Zbigniew. Oczywiście natychmiast stawił się w Gorzowie. Od razu zajął się badaniem historii kultury fizycznej na terenach województwa szczecińskiego.
- Profesor Woltmann dał mi w tym względzie wolną rękę, ale… zabronił zajmowaniem się historią gorzowskiego sportu, bo to był jego ,,konik’’. Dlatego przez wiele lat wydawnictwa mojego autorstwa dotyczyły szczecińskiej kultury fizycznej – tłumaczy.
Kronikarz gorzowskiego sportu
Pisanie książek tam mu weszło w nałóg, że nawet po przejściu na emeryturę nie może usiedzieć spokojnie w fotelu. I pomimo różnych problemów ze zdrowiem, przejścia trzech ciężkich operacji nie oszczędza się nawet na minutę.
- Napisanie każdej książki to ogrom wysiłku i cierpliwości, minimum cztery miesiące intensywnej pracy – mówi. – Pisząc, skupiam się bardziej na monograficznym stylu prezentacji klubu, dyscypliny lub sportowca. Zawsze to mówiłem i będę powtarzał, że jestem kronikarzem. Nie pisarzem. Jeżeli opisuję jubileusz klubu czy karierę sportowca, chcę dać jak najwięcej wyników, wspomnień ludzi sportu i informacji prasowych. Nie jest to proste. W starych rocznikach gazet nie ma wiele o startach naszych sportowców nawet w mistrzowskich imprezach. Czasem brakuje wyników spotkań ligowych. Kluby też często ich nie posiadają – przyznaje.
Pan Zbigniew napisał dotychczas 40 książek, z czego 17 jest o gorzowskim sporcie. Najbardziej ceni te dotyczące naszych gwiazd sportowych. Po igrzyskach olimpijskich w Sydney napisał i wydał biografię mistrza olimpijskiego Tomasza Kucharskiego. Sporo radości sprawiła mu książka o Bogusławie Nowaku czy gorzowskim zdobywcy najwyższego szczytu świata Mount Everest – Tadeuszu Kudelskim, który niestety nie powrócił z wyprawy. Swoich biografii spod pióra pana Zbigniewa doczekali się też Maria Gontowicz-Szałas czy Włodzimierz Rój. Przy wyborze tematyki nie stosuje żadnego klucza. Bywa, że to kluby zgłaszają się do niego z propozycją wydania publikacji i zawsze odpowiada pozytywnie.
Wystarczył litr spirytusu
Książki dla niego to wielka pasja, ale jeszcze większą jest kolekcjonerstwo. Może dlatego, że w latach powojennych zdobywanie pamiątek nie stanowiło tak dużego problemu jak w tej chwili. Strychy i piwnice kamienic czy wiejskich domków były ,,bogato’’ wyposażone w różne wojskowe bibeloty.
– Za litr dobrego spirytusu można było nabyć tak ciekawe i wartościowe rzeczy, że dzisiaj jest to już nierealne – twierdzi.
Wraz z rozrostem kolekcji pan Zbigniew coraz wyżej zaczął stawiać kolekcjonerską poprzeczkę. I efektem tego jest bogaty zbiór dawnych orderów. Potrafi jednym tchem wymienić te najważniejsze. Ma pięć klas najwyższego wojennego orderu Virtuti Militari, ma wszystkie pięć klas orderu Polonia Restituta, do tego posiada order Orła Białego, pięć klas orderów Za Zasługi dla Rzeczpospolitej Polskiej. To tylko niewielka, ale najważniejsza część jego kolekcji, liczącej setki ekspozycji.
- Największą radość sprawiła mi jednak replika orderu Virtuti Militari, który otrzymał książę Józef Poniatowski w 1792 roku z rąk swojego stryja Stanisława Augusta Poniatowskiego za zwycięską bitwę z Rosjanami pod Zieleńcami – dodaje.
Do tego dochodzą polskie, francuskie i niemieckie szable z początku XX wieku. Kiedyś miał ponad 50 sztuk, dzisiaj ma ich… 16, ale – jak uspokaja wszystko zostało w rodzinie. Szable czy inne eksponaty białej broni zmieniają tylko właściciela.
- Cieszę się, że moi dwaj synowie oraz wnuk i wnuczka przejęli ode mnie zainteresowania i kolekcjonują różne rzeczy, w tym białą broń. Jeden z synów interesuje się poza tym pamiątkami olimpijskimi i ma dosyć fajną kolekcję różnych medali i odznak – zaznacza.
Zachęca młodzież
Kolekcjonerstwo dla pana Zbigniewa to nie tylko pasja. Dużo radości sprawiają mu wystawy, jakie może organizować w szkołach czy w domach kultury. I, jak opowiada, młodzież nie tylko chętnie ogląda eksponaty, ale przede wszystkim słucha opowieści historycznych z nimi związanych. Doktor Szafkowski najczęściej opowiada o czasach legionów i marszałku Piłsudskim.
- Ten okres zawsze mnie fascynował, ale interesuję się także czasami napoleońskimi czy okresem szwedzkich potopów. Obojętny nie pozostaję na czasy Piastów oraz na drugą wojnę światową, w trakcie której już byłem na świecie. Mam wszystkie książki Karola Bunscha, polskiego pisarza historycznego, porucznika piechoty Wojska Polskiego, który zasłynął m.in. serią powieści o czasach piastowskich. Innym ulubionym pisarzem jest Antoni Gołubiew, autor m.in. czterotomowej powieści historycznej ,,Bolesław Chrobry’’ – przypomina.
Zdaniem Zbigniewa Szafkowskiego kolekcjonerstwo czy w ogóle historia coraz mniej interesuje ludzi. Dlaczego? Weźmy dzisiejszy sport, który został tak mocno skomercjalizowany, że tak naprawdę niewiele osób autentycznie interesuje się nim. Na stadionach i w halach pojawiają się głównie kibice, dla których dane wydarzenie jest krótkotrwałą rozrywką.
- Nie tyczy się to tylko sportu, ale kolekcjonerstwa także – mówi . – Dzisiaj młodzież żyje z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Wystarczą im komputery, smartfony, fajne ciuchy, dobra muzyka. Żeby zagłębić się w przeszłość, poznać korzenie miasta, w którym się żyje, klubu, któremu się kibicuje czy historię swoich przodków, trzeba być naprawdę pasjonatem. Ja jednak, póki jeszcze mogę, zachęcam do kolekcjonerstwa w każdej postaci. Kiedyś modne było zbieranie znaczków pocztowych. Nosiło to w sobie również element edukacyjny, bo takie dzieci lepiej się uczyły, szybciej poznawały świat, historię, wiele potrafiły powiedzieć na temat przyrody czy biologii. Bo mając kolekcję zwierząt czy roślin były bardziej wnikliwe, chciały jak najwięcej dowiedzieć się o tym, co widziały na obrazkach – uważa.
Dla początkujących Zbigniew Szafkowski ma radę, żeby zacząć zbierać rzeczy tańsze, nie wymagające dużych nakładów finansowych. Mogą to być na przykład okolicznościowe monety, pocztówki, plakietki, odznaki. Najważniejsze, żeby znaleźć hobby, które da zadowolenie na lata.
Robert Borowy
Pierwszy pochód majowy w powojennym Gorzowie odbył się w 1946, ostatni w 1988 roku. Przez te lata spontaniczne przejścia przez miasto ubarwiał albo Szymon Gięty, albo demokratyczna opozycja.