Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2025

Oby nikt nie dożył chwili, by nam kolbą w drzwi walili

2015-09-17, Prosto z miasta

- Wspomnienia z lat spędzonych na Syberii nigdy nie zostaną wymazane z pamięci – mówi pochodząca z Lwowa mieszkanka Gorzowa Romana Wawrzkiewicz, która na syberyjskim zesłaniu spędziła sześć lat.

medium_news_header_9371.jpg

Związek Sybiraków w Polsce powstał w 1928 roku, choć wcześniej działał Niezależny Akademicki Związek Sybiraków skupiający młodych ludzi urodzonych na Syberii, a także Zrzeszenie Sybiraków utworzone przez żołnierzy 5 Dywizji Syberyjskiej. Jednymi z inicjatorów powołania związku byli polscy zesłańcy, którzy wykorzystując rewolucję w Rosji w 1905 roku wzniecali strajki i walki w Królestwie Polskim. Legitymację z numer 1 otrzymał marszałek Józef Piłsudski.

Depolonizacja kresów wschodnich

- I kiedy związek powstawał w okresie międzywojennym wszystkim wydawało się, że będzie organizacją, skupiającą się jedynie na upamiętnieniu zesłańców – opowiada historyk Jerzy Dutkiewicz. – Nikt w tamtych latach nie przypuszczał, że najgorsze jest dopiero przed Polakami. Że począwszy od 1939 roku do 1956 roku na Syberię zostanie wywiezionych, według różnych danych, około półtora miliona naszych rodaków, z których tylko niewiele ponad 400 tysięcy powróciło do ojczyzny – podkreśla.

Najbardziej zapamiętane zostały trzy masowe deportacje - 10 lutego, 13 kwietnia i 20 czerwca 1940 roku. Objęły one m.in. osadników wojskowych, oficerów Wojska Polskiego, policjantów, strażników więziennych, żandarmów, pracowników wywiadu, cywilnych kolonistów, obszarników i fabrykantów oraz wysokich urzędników polskiego aparatu państwowego, represjonowanych i przebywających w obozach jeńców wojennych, a nawet pracowników służby leśnej. W połowie 1941 roku miała miejsce czwarta deportacja. W sumie, jak wyliczyli historycy w trakcie tylko tych czterech wywózek na Syberię zesłano ok. 1,2 mln mieszkańców wschodnich terenów Polski. Głównym celem deportacji była depolonizacja kresów wschodnich oraz sowietyzacja ludności zamieszkująca tamte tereny. Punktem zwrotnym okazała się napaść Niemców na ZSRR w 1941 roku co zmusiło Józefa Stalina do szukania nowych sojuszników. Jednym z nich okazała się Polska, a na bazie podpisanego układu gen. Władysława Sikorskiego z ambasadorem ZSRR w Londynie Iwanem Majskim przywrócono stosunki dyplomatyczne pomiędzy obydwoma krajami, z czasem zaczęto formować armię gen. Władysława Andersa, a zasilali ją głównie zesłańcy. W 1943 roku powstała też armia gen. Zygmunta Berlinga.

- Z armią Andersa ZSRR opuściło 115 tysięcy Polaków, z armią Berlinga ok. 30 tysięcy. Ponadto w latach 1945-47 do kraju powróciło 270 tysięcy naszych rodaków, a już po śmierci Stalina kolejne 20 tysięcy. W sumie ocalonych było ponad 430 tysięcy – wylicza Jerzy Dutkiewicz i przypomina, że po drugiej wojnie z powodów politycznych reaktywacja Związku Sybiraków była niemożliwa. Doszło do niej dopiero pod koniec 1988 roku.

- Wiadomo, w oficjalnej świadomości Polaków tematu wywózek na Syberię nie było a Związek Radziecki był największym  przyjacielem Polski – przypomina. – I, niestety, nie kręcono filmów, nie powstawały dzieła literackie, próżno było szukać jakichkolwiek informacji w podręcznikach historii. Jak już to rozmawiano o tym w domu, ale w taki sposób, żeby przypadkiem głos nie rozniósł się poza próg. Dopiero u schyłku upadku komunizmu można było powrócić oficjalnie do tematyki sybirackiej. I dopiero w ostatnim 25-leciu w naszym kraju powstały liczne dowody pamięci, w tym pomniki upamiętniające tragiczny los tysięcy Polaków – zaznacza Jerzy Dutkiewicz.

Zesłana? Nie, przebywała…

W Gorzowie powołanie koła miało miejsce 15.10.1989 roku i pierwszą panią prezes została Anna Makowska-Cieleń. Warto w tym miejscu przypomnieć jednak, że do zebrania założycielskiego doszło dziesięć miesięcy wcześniej w sali Biura Wystaw Artystycznych. Na spotkanie przybyło ponad 700 Sybiraków, a na czele tymczasowego zarządu stanął nieżyjący już Jan Mironowicz.

- Cieszyliśmy się ogromnie, że możemy reaktywować organizację, ale były to naprawdę trudne chwile na ogarnięcie wszystkiego – wspomina prezes Anna Makowska-Cieleń. – Oczekiwania ludzi były duże, wiadomo przez ponad 40 lat wszystko było zakazane, a my nie mieliśmy nawet własnej siedziby. Pracowałam wtedy w Gorzowskim Towarzystwie Kultury i gościnnie udostępniłam to miejsce. Największy kłopot był z ustaleniem członkostwa. Nie wszyscy mieli odpowiednie dokumenty, wielu nawet nie potrafiło dobrze pisać a musieli wypełniać karty. Kto nie miał dokumentów musiał przyprowadzić dwoje świadków. A kiedy już udało się pozałatwiać formalne sprawy pojawiły się wielkie nadzieje, których nikt jednak nie mógł spełnić. Przynamniej od razu – zaznacza.

Pani Anna Makowska-Cieleń również sporo opowiada o swoich przeżyciach syberyjskich. Wywieziona została z rodziną z Wołynia do Kostromsko Oblasti w okolicach Uralu. W sumie spędziła sześć lat, z czego ostatni okres przypadł na pobyt w kołchozie… Swoboda. Powód był jeden. Ojciec pani Anny i stryj byli piłsudczykami i obaj otrzymali przed wojną ziemię od naczelnego wodza.

- Sama podróż na Syberię trwała sześć tygodni i była dla wielu deportowanych ostatnią w życiu. Początkowo, a trwało to kilka miesięcy, nawet nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Pamiętam tylko, że mieszkałyśmy w ziemiankach. Potem umiejscowiono nas w barakach razem z rodzinami rosyjskimi. Wie pan co było najgorsze, że po powrocie do kraju wszystkim nam wydawało się, iż gehenna jest za nami. Nic z tych rzeczy. Sybiracy byli pod pełną kontrolą władz. Pamiętam, że jak kiedyś chciałam pojechać w ramach wymiany uczelnianej na kilka miesięcy do Danii wezwano mnie do dziekanatu i zasugerowano, żebym poprawiła jedno słowo w życiorysie. Zamiast ,,zesłana’’ miało być ,,przebywałam’’. Poddałam się i zmieniłam to słówko, od którego mogła zależeć cała moja późniejsza kariera nauczycielska – przypomina i jednocześnie tłumaczy, dlaczego w 1946 roku trafiła z rodziną w okolice Gorzowa, konkretnie do Starego Kurowa. Otóż jej ojciec w 1943 roku zasilił szeregi 1. Armii Wojska Polskiego i przeszedł cały szlak bojowy od Lenino do Berlina. Niestety, cztery miesiące po wojnie zmarł i został pochowany na gorzowskim cmentarzu wojennym.

Nędza i głód – to się pamięta

Drugim prezesem był nieżyjący już Kazimierz Tumiłowicz, zaś od trzech kadencji kołu przewodzi Maria Dratwińska, która została wywieziona z rodziną w 1950 roku jako zaledwie półtoraroczne dziecko. Tylko dlatego, że jej ojciec powrócił z Anglii, gdzie się znalazł po zawierusze wojennej. Zresztą dla niego nie była to pierwszyzna. Już w 1939 roku został wywieziony. Potem trafił do armii gen. Andersa i walczył na frontach całej Europy, w tym pod Monte Cassino.  

- Mieszkaliśmy wtedy w okolicach białoruskiego dzisiaj Grodna – wspomina Maria Dratwińska. – I kiedy ojciec wrócił dostaliśmy ofertę nie do odrzucenia. Musieliśmy pozbyć się polskiego obywatelstwa. Rodzice nie zgodzili się i zostaliśmy wywiezieni na pięć lat do Czeremchowa. Z pierwszych lat niewiele pamiętam, byłam za mała, ale najbardziej utkwiły mi długie, białe i mroźne zimy. Ale i latem było biało, bo wszędzie rosły czeremchy. Traumatycznym przeżyciem był dla mnie pożar naszego baraku. A już niecodzienny był powrót do Polski. Staliśmy na dworcu i moja dużo starsza siostra zakomunikowała rodzicom, że zostaje, bo się zakochała i wzięła potajemnie ślub. Była awantura, mama wzięła moją ulubioną lalkę i zaczęła nią okładać siostrę aż zniszczyła główkę tej lalce. Bardzo to przeżyłam – dodaje.

Ostatecznie siostra pani Marii, która już nie żyje, pozostała w Azji. Rodzice nigdy już do niej nie pojechali, pani Maria kilka razy ją odwiedziła. Do dzisiaj żyją tam dwie jej siostrzenice.

Historie opowiadane przez Sybiraków są różne. Pani Romana Wawrzkiewicz została wywieziona z matką do Pawłodaru (dzisiejszy Kazachstan) w wieku trzech lat.

- Z pierwszego okresu niewiele pamiętam, ale z czasem zaczęłam dorastać i rozumieć pewne sprawy. Najbardziej w pamięci utkwiła mi nędza i głód. Kiedy miałam siedem lat mama prywatnie zaczęła przerabiać ze mną program pierwszej klasy szkoły. Znała się na tym, gdyż była z wykształcenia nauczycielką. Zawsze uczyłam się przy piecyku, żeby nie zmarznąć. Niewiele to dawało, gdyż często chorowałam. Chyba wszystkie możliwe choroby przeszłam i dobrze, że mama pracowała jako sanitariuszka w szpitalu. Pamiętam jak miałam tyfus i dano mi do zjedzenia kapuśniak. Mama od razu zareagowała i potem wyjaśniła mi, że gdybym zjadła tę zupę to mogłabym umrzeć. W 1945 roku zostałyśmy zwolnione i od razu przyjechałyśmy do Gorzowa. Mama uczyła tu łaciny, zmarła przed 36 laty. Nigdy nie pojechałam do Pawłodaru, bo chciałam uciec od tamtych czasów, ale nie mogę… - przyznała.

Z kolei Jerzy Rzeczycki urodził się na zesłaniu. Jego starszy brat, siostra, ojciec i mama zostali wywiezieni podczas I masowej deportacji 10 lutego 1940 roku do Świerdłowska na Uralu. Powód: ojciec był gajowym. I tak przebywali tam przez sześć lat. Pan Jerzy urodził się we wrześniu 1945 roku i w sumie spędził na granicy europejsko-azjatyckiej dziewięć miesięcy.

- Po zwolnieniu przyjechaliśmy do Gorzowa. Ze względu na wiek nic nie pamiętam, całą wiedzę opieram na opowiadać rodziców i rodzeństwa. Najciężej było z jedzeniem. Panował tam wielki głód. Wiem też, że była propozycja wyjazdu do Anglii, ale ojciec był wielkim patriotą i niech chciał tracić szansy powrotu kiedyś do Polski. Zresztą wiara, nadzieja powrotu do domu trzymała wszystkich na wygnaniu. Szkoda, że nie każdy doczekał – ściszył głos.

Razem z Rosjanami

Henryk Jarmołowicz miał 3,5 roku, kiedy w 1941 roku wpadli do mieszkania sowieci i pod groźbą karabinów kazali się pakować i natychmiast ładować do wywózki. Ojca pana Henryka w tym momencie w domu nie było, ale zgarnęli go po drodze i tak na pięć lat wszyscy wylądowali w Barnaułu blisko mongolskiej granicy.

- Jak potem dowiedziałem się od innych zesłańców, którzy przebywali w różnych rejonach ZSRR, to nas traktowano nawet po ludzku – opowiada. – Nie rozdzielano rodzin, dając każdej kawałek miejsca w baraku. Z czasem pozwolono nam otwierać nawet prowizoryczne polskie szkoły. Najgorzej było z jedzeniem. Pamiętam, że w znajdujących się tam licznych obozach było mnóstwo pozamykanych Rosjan. Niesamowicie gorące była pory letnie. Trwały one krótko, ale upały były nie do zniesienia. Zimy zaś srogie. Starsi pracowali głównie w cegielni. Potem ojciec trafił do polskiego wojska, ale zginął pod Smoleńskiem, a my powróciliśmy do Polski – dodaje.

Pan Henryk w wolnych chwilach z zamiłowaniem pisze wiersze. Do szuflady. Ma ich w dorobku ponad dwieście, ale dopiero niedawno zdecydował się napisać wiersz o ,,tamtych’’ czasach. Inspiracją były obecne wydarzenia na Ukrainie.

Oby Nikt

Oby nikt nie dożył chwili,

By nam kolbą w drzwi walili,

Potem co się wedrą z trzaskiem,

I ze snu nas wyrwą wrzaskiem.

x

Taki los nas już spotykał,

Wielu w kraju on dotykał,

Ten okupant nieźle grabił,

I nie jedno życie zabił.

x

Ładowali nas naprędce,

Do wagonów co bydlęce,

I to nie są żadne bajki,

Wieźli ludzi, w głąb swej tajgi.

x

Kto nie poznał tam, tej doli,

I nie przeżył dni w niewoli,

Nie zrozumie i nie pojmie,

Co wróg z ludźmi czyni w wojnie.

x

Ludzi wielu to przeżyło,

Na swej skórze doświadczyło,

Świat na ten czas im się walił,

Traumę im do dziś zostawił.

x

By nie wpadło nam w przyszłości,

Że wróg siłą przyjdzie w gości,

By nikt strawy nie kosztował,

Co wróg kiedyś nam serwował.

x

Bacz, by zbrojnie nam nie wleźli,

Barbarzyństwa znów nie nieśli,

Co czynili to nam nieraz,

Mogą zrobić to i teraz.

x

Czy pamięć ocaleje?...

Gorzowscy Sybiracy, których z każdym rokiem jest coraz mniej (obecnie 381) na każdym kroku apelują do młodszych pokoleń, żeby dbali o pamięć i odwiedzali miejsca, gdzie znajdują się pomniki i tablice pamiątkowe. Jak zauważa wiceprezes gorzowskiego koła Ewa Rawa wiele działań inspirowanych i przygotowywanych przez koło jest kierowanych właśnie do gorzowskiej młodzieży, która chętnie daje się przekonać do działań. To dobrze, bo pozwala mieć nadzieję, że jak odejdą ostatni Sybiracy pamięć o nich nie wymrze z dnia na dzień. Mocno w to wierzy Maria Dratwińska, która zwraca uwagę, że młodzież autentycznie interesuje się losami swoich babć i dziadków. Z zapartym tchem słuchają opowieści, poznają szczegóły. Mniej optymistycznie do pielęgnacji pamięci podchodzi Anna Makowska-Cieleń, ale cieszy się, iż po latach całkowitego zakazu mówienia o wywózkach udało się ocalić pamięć.

- Nie wiem, co będzie za kolejne 25 lat, ale obawiam się, że pamięć o Sybirakach pozostanie już tylko we wspomnieniach naszych dzieci. Związek może już wówczas nie będzie istniał, ale najważniejsze, że potrafiliśmy dość wyraziście utrwalić nasze przeżycia w różnych formach i to pozostanie – kończy Anna Makowska-Cieleń.

Jarosław Palicki, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej w Gorzowie, jest zdania, że pamięć o Sybirakach musi być pielęgnowana nie tylko ze względu na żyjące jeszcze najmłodsze pokolenie zesłańców, ale także ze względów historycznych. Obecna młodzież ma jeszcze szansę skorzystać z okazji i dowiedzieć się z bezpośrednich relacji, jak wyglądało życie na dalekim wschodzie. Temu służą m.in. przygotowywane wystawy. Jedna z nich pn. ,,Polacy na Syberii’’ cieszy się dużym zainteresowaniem.

- Wystawa jest już nieco wyeksploatowana, ale dlatego, że jest najchętniej wypożyczana przez różne placówki, nie tylko szkolne – cieszy się Janusz Palicki. – Poza tym corocznie w listopadzie odbywają się tzw. tygodnie patriotyczne, w trakcie których instytuty historyczne wychodzą ze szkolnych, bibliotecznych i muzealnych murów, chcąc być bliżej zwykłych mieszkańców. Mam nadzieję, że niedługo trafimy z takimi wystawami do zwykłych miejsc publicznych, a nawet do świątyń współczesnej konsumpcji, jakimi bez wątpienia są galerie handlowe. Być może znajdą się tacy, którzy będą mieli wątpliwości, czy to dobry pomysł, ale uważam, że jeżeli przyniesie to efekt w postaci tego, że ktoś na chwilę zwolni, a może nawet zatrzyma się i spojrzy na wystawę, to już będzie sukces. Bo musimy zrobić wszystko, żeby nie wymazać naszej bolesnej historii z czasów, kiedy ginęli nasi przodkowie – kończy.

Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x