Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2025

396 lat katedralnej wieży i jej nieszczęść

2017-07-10, Prosto z miasta

Był to najbardziej spektakularny pożar od 112 lat. Abstrahując od tragicznego pod wieloma względami wymiaru nieszczęścia, pożar katedralnej wieży był także widowiskiem i to widowiskiem medialnym.

medium_news_header_18917.jpg
Katedra na sztychu Meriana z lat 40. XVII w., widok od strony Bramy Santockiej.

Od chwili pojawienia się nad wieżą pierwszych kłębów dymów walka z żywiołem śledzona była przez coraz większy tłum gorzowian, a za pośrednictwem kamer telewizyjnych zmagania te przez całą noc śledziła cała Polska; co najmniej 2 telewizje ogólnopolskie relacjonowały pożar na żywo, już w kilka minut po alarmie pierwsze zdjęcia zawisły w internecie, potem pojawiły się tam amatorskie filmy, a na koniec „Lubuska” sfotografowała wszystko przy pomocy drona.

W ciągu ostatniego choćby ćwierćwiecza w mieście odnotowano wiele groźnych pożarów, choćby ten z 2007, kiedy ktoś podpalił dawną halę „Gomadu” przy ul. Mickiewicza, ale żaden  z nich nie budził takich emocji. Pod względem spektakularnym sobotni pożar można porównać z wydarzeniem sprzed dokładnie 112 lat, kiedy  w ciągu 1 godziny miasto straciło swój jedyny most na Warcie. Było to właśnie 1 lipca, w przeddzień kolejnej rocznicy założenia miasta, także w sobotę, jedynie kilka godzin wcześniej. No i pogoda była diametralnie  inna, od wielu dni panowały rekordowe upały, w końcu czerwca temperatura powietrza dochodziła do 30 stopni w cieniu.

1lipca, 112 lat temu

Nieszczęście – można powiedzieć – wisiało w powietrzu, wystarczyła więc iskra, która padła w sobotę, 1 lipca 1905 r. ok. godz. 10.30, wprost na drewniany, wysuszony na wiór most. Sobota była dniem targowym, do miasta ściągnęły więc tłumy z okolicy,  na dodatek, upalny dzień zachęcał do zwózki siana. Ruch na moście trwał do ostatniej chwili, nawet wtedy, gdy pod spodem już się tliło. Ostatnim pojazdem, który przejechał starym mostem była fura z sianem dla hotelu „Vater”, którą z trudem ściągnięto na brzeg.

Jako pierwszy ogień dostrzegł ze swego balkonu właściciel apteki „Kronen-Apotheke”, która mieściła się na Zawarciu, naprzeciw wylotu mostu, telefonicznie zaalarmował on straż pożarną, sam zaś z domownikami i przechodniami rzucił się do gaszenia. Alarm został wszczęty o 10.40, pierwszy wóz z wężem gaśniczym zjawił się siedem minut później, ale strażacy byli bezsilni wobec morza ognia, które ogarnęło Wartę. Z pomocą pospieszył parowiec „Bromberg”, który 300 metrów poniżej mostu ładował u Steinbacha węgiel. Dzielny szyper zdołał przepłynąć ze swym łatwopalnym ładunkiem pod płonącym mostem i wziął na pokład strażaków z wężami, dzięki czemu można było gasić most z obu brzegów. Na niewiele to się zdało, bo cały 80-metrowy most stał już w płomieniach. Ok. 11.15 wpadło do wody jedno przęsło, 8 minut później – część południowa, kwadrans później podobny los spotkał północny fragment mostu, zaś 20 metrowa konstrukcja mostowych belek zatrzymała się 20 metrów poniżej przeprawy. Strażacy zdołali uratować jedynie południowy przyczółek mostu.

Pożar mostu w 1905 r. Z prawej widać eleganckich gapiów na bulwarze, panie nie zapomniały o parasolkach...

Jak to się stało, kto był tak nieostrożny czy też co spowodowało tragedię, nigdy się nie dowiemy. Ogień ściągnął nie tylko strażaków, ale i tłumy gapiów, wśród nich było kilku fotografów, posiadających swe zakłady w centrum miasta. Jest to jedyny pożar mostu w dziejach miasta tak dokładnie udokumentowany. Fotografowie też musieli się uwijać, bowiem w ciągu godziny z mostu pozostały tylko zwęglone filary. Tłumy gapiów policja zepchnęła za szlabany kolejowe oraz na plac przed wspomnianą salą gimnastyczną nad Wartą. Były tam także zrozpaczone dzieci, które skończyły właśnie naukę w szkołach w mieście, a ogień odciął im drogę powrotną do domu.. Ów stres zrekompensowano im przyspieszonymi wakacjami.

„Spektakl” trwał tylko godzinę, ale gwałtownie zmienił życie w mieście, tysiące ludzi zostało odciętych od swych domów; wprawdzie natychmiast rzeka zaroiła od łodzi, statków i promów, ludziom udostępniono most kolejowy, w ciągu 3 dni zbudowano most pontonowy, a w ciągu 4 miesięcy – tymczasowy most drewniany (który stał 2 lata!) – dramat na długo zapadł w pamięci mieszkańców. Jedyne podobieństwo obu wydarzeń to miejsce i jego konsekwencje dla komunikacji w mieście. Nie można zapomnieć bowiem, że Gorzów zawsze leżał na skrzyżowaniu głównych szlaków północ-południe i wschód – zachód, z tym że przed wojną ważniejszy był  trakt z Berlina do Królewca, po wojnie – droga nr 3. Do 1968 r. to główne w mieście i regionie skrzyżowanie znajdowało się po wschodniej stronie katedry, później – po zachodniej. Pomyśleć tylko, jak by to wszystko wyglądało jeszcze kilkanaście lat temu, gdy nie było Mostu Lubuskiego i  obwodnicy S-3?  To wciąż jednak główne skrzyżowanie w mieście i jego zamknięcie upodabnia Gorzów do niewielkiej mieściny, gdzie byle procesja lub pochód paraliżuje całe inne życie. Gorzów można objechać, ale tramwaje stoją!

W lipcu, 106 lat temu

W pięć lat po pożarze mostu Gorzów przeżył inną tragiczną katastrofę, kiedy w czasie 12-godzinnej burzy, która rozpętała się upalnej nocy z niedzieli na poniedziałek, 23/24 lipca 1911 r., powodując kilka pożarów w mieście, pierwszy wybuchł w stolarni Gabberta przy Grobli 22, następnie stara stocznia Pauckscha i jakaś szopa na narzędzia. Po godz. 2.30 piorun uderzył w wieżę Białego Kościoła, zwanego wtedy Kościołem Zgody (Templum Concordiae), kwadrans później cały dach wieży stał w ogniu.

Wprawdzie strażacy byli w pobliżu, wszak remiza znajdowała się przy dzisiejszej ulicy Jagiełły, naprzeciw „Filarów”, brakowało jednak wody i uczestnicy akcji gaśniczej ograniczyć się musieli do ratowania dachu kościoła. Na szczęście o 4,30 spadł ulewny deszcz i uratował nawę świątyni.  Kościół stracił jednak zegar i wszystkie dzwony z 1863 r. Wieżę wyremontowano już w roku następnym, na nowe dzwony przyszło czekać aż do 1923 r.

Nie wiemy, czy tamten pożar był równie licznie śledzony przez mieszkańców, bo panowały zgoła odmienne warunki, nie wiemy też, czy dotarł tam na czas jakiś fotograf, bo jedyna znana widokówka, dokumentująca tragedię tego kościoła, bardziej przypomina rysunek niż zdjęcie. Podobne musiały być jednak odczucia towarzyszące obserwatorom obu pożarów, odczucie bezsilności.

Tak paliła się wieża Białego Kościoła w 1911 r.

Gdy nad kopułą wieży katedralnej pojawiły się pierwsze kłęby dymy, wydawało się, że gorzowscy strażacy w mig uporają się z zagrożeniem.  W miarę upływu czasu narastały przygnębienie  i przerażenie, osiągając apogeum około północy, gdy płomienie żywego ognia lizały miedziana kopułę, drwiąc sobie z silnych strumieni wody.  Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby podobny pożar wybuchł kilkadziesiąt lat temu, gdy technika strażacka była nie taka, i możliwości. Przecież nie zawsze gorzowscy strażacy dysponowali takimi drabinami i takimi motopompami, a nawet środkami chemicznymi.  

Ocalała w maju, 370 lat temu

Nie czas jeszcze, by dywagować na temat przyczyn katastrofy, czy konserwacja belek na wieży była niewłaściwa albo żadna, czy ktoś grzebał coś na wieży feralnego dnia, ani tym bardziej, czy w czasie akcji gaśniczej nie został popełniony jakiś błąd, w skutek którego internet zaroiłby się od jeszcze bardziej tragicznych zdjęć i wpisów, wszak jeszcze godzina-dwie walki z ogniem i kopuła z dzwonem mogłaby runąć na ziemię...

Poczucie zdziwienia czy frustracji może być większe, gdy się uświadomi, że katedra była świadkiem nie takich dramatów w mieście. Ot, choćby w 1647 r., gdy w skutek nieostrożności piekarza Michela Schadowa 2 maja w mieście wybuchł wielki pożar, który w mgnieniu oka ogarnął wszystkie cztery krańce miasta i w ciągu 2 popołudniowych godzin pochłonął prawie 50 domów, w tym ratusz i pastorówkę (plebanię), w centrum ocalał tylko Kościół Mariacki z nową wieżą oraz  pobliska szkoła, zapewne dlatego, że obie budowle były murowane. Podobnie mogło być prawie 300 lat później, na początku lutego 1945 r., gdy sowieckie „Brandkommando” podpalało domy w śródmieściu. I nie chodzi o to, czy płomienie tych kamienic były w stanie sięgnąć murów katedry, ale mógł się pojawić jakiś domorosły Neron czy inny Herostrates, ciekawy jak wygląda taka wieża w ogniu... A wtedy nie byłoby kim i czym gasić, a zresztą do chwili pojawienia się pierwszej polskiej ekipy obowiązywał zakaz gaszenia pożarów.

Frustracja dziś tym większa, że mamy kim i czym gasić, a byliśmy o krok od kompletnej tragedii. A przecież przez wieki murowana wieża uchodziła za miejsce wyjątkowo bezpieczne, a nawet – o paradoksie – za gwaranta bezpieczeństwa.

Rok 1621: zastał drewnianą, zostawił murowaną

Ale zacznijmy od początku, czyli 6 marca 1621, kiedy w sobotę po niedzieli Invocavit,  czyli wstępnej, „prześwietna Rada” zleciła majstrowi Clausowi Küntzelowi wyburzenie starej wieży Kościoła Mariackiego; zgodnie z porozumieniem, co widnieje w księdze zleceń anno 1621, otrzymał on za to 160 talarów w gotówce, 12 szefli żyta i drewno z rozbiórki [Altenholz] – zanotował kronikarz. Już z tej relacji wynika, że kościół miał już wcześniej wieżę, tyle że drewnianą.

Między bajki należy więc włożyć opowieści o militarnym przeznaczeniu wieży, jako ostatniego miejsca schronienia dla obrońców miasta. Bronić się można, ale jak przetrwać bez zapasów wody i pożywienia... Zresztą wieża w tym tak „militarnym” kształcie powstała w czasie, gdy żaden mur nie stanowił osłony przed ciężkimi działami.

Sam kościół w swym pierwotnym, najstarszym fragmencie powstał między 1257 a 1298 rokiem (podawana przez władze kościelne data konsekracji świątyni w 1303 r., nie znajduje potwierdzenia w żadnym znanym dokumencie, dotyczy zapewne innego  kościoła w innym, źle odczytanym miejscu), budowli towarzyszyła od pewnego momentu drewniana wieża, o czym świadczą wzmianki o dzwonach, które gdzieś musiały się znajdować, zaś najstarsze takie wzmianki pochodzą z pierwszej połowy XV w.

Kroniki miejskie nie są kompletne, nie znamy opisu budowy nowej wieży, ale już dawni historycy miasta ustalili, że jeszcze w 1621 roku wieża kościoła została podwyższona i nadbudowana ośmioboczną nastawę zwieńczoną barokowym hełmem, zaś w latarni umieszczono dzwony zegarowe: stary ćwierćgodzinny z 1498 r. i nowo odlany, godzinny, właśnie z 1621 r.

W tym kształcie wieżę utrwalił Matthäus Merian starszy (1593-1650), słynny miedziorytnik i wydawca, na sztychu  z panoramą Gorzowa, naszkicowany  jeszcze przed pożarem miasta z 1647 r. Wieża na rysunku wydaje się podobna do dzisiejszej, nie wiemy jednak czy równie wysoka. Przyjmuje się od lat, że wieża ma 52 m wysokości, nie wiadomo tylko kto i kiedy dokonał takiego pomiaru i które punkty uznał za skrajne; skądinąd wiemy, że kiedyś do kościoła wchodziło się po schodach, a widniejące na południowej ścianie ślady wiertła ogniowego znajdowały się na wysokości męskiej piersi, teraz ledwie sięgają kolan, a do katedry trzeba zejść po kilku zewnętrznych i wewnętrznych schodkach; to nie świątynia się zapada, tylko okoliczny teren podnosił się na skutek kolejnych przez wieki pożarów domów, rozbiórek, niwelacji. Tymczasem F. Henning, autor monografii miasta z 1857,  opisując instalację odgromnika na wieży w 1825 r., podał, iż ma ona aż  203 stopy wysokości, czyli 63,711 m... Czyżby skarlała?

Czuwanie na wieży, przy dzwonie

Może to niewiarygodne, ale przed 1945 r. wieża należała do miasta. W czasach gdy gmina miejska i parafia, zarówno leksykalnie jak i formalnie znaczyła to samo, fakt własności miejskiego wszak kościoła nie stanowił żadnego problemu. W II poł. XIX w. nastąpiło rozdzielenie gminy politycznej i kościelnej,  a w 1867 miasto przejęło całkowite utrzymanie wieży i dzwonów, które stanowiły odtąd element systemu przeciwpożarowego. Swoistemu pragmatyzmowi władzy ludowej należy przypisać fakt, iż po wojnie wieża została oddana kościołowi; władza zapewne wolała pozbyć się wieży niż bić w dzwony na Boże Ciało...

Wróćmy jednak do XIX-wiecznej ochrony przeciwpożarowej, która oparta była na dyżurach strażników na wieży ratusza, została ona jednak rozebrana w sierpniu 1825, a wtedy dyżury strażników przeniesiono na wieżę Kościoła Mariackiego; na dwóch kondygnacjach wieży urządzono nawet mieszkanie dla strażnika  i dzwonnika, była zresztą posada zastrzeżona  dla inwalidów wojennych.  Ostatnim lokatorem wieży był Albert Hachmeister (1853-1917), posterunek na wieży zniesiono 9 kwietnia 1910 r. a dotychczasowy strażnik został woźnym w szkole przy dzisiejszej ul. Konstytucji 3 Maja 203, gdzie się przeprowadził.

Obowiązkiem strażnika było wypatrywanie pożarów lub przyjmowanie zgłoszeń od mieszkańców, którzy mogli z nim kontaktować się przy pomocy rury głosowej przy schodach, i alarmowanie obywateli przy pomocy dzwonu ogniowego; jedno uderzenie oznaczało pożar w śródmieściu, dwa – na Przedmieściu Santockim, trzy – na Przedmieściu Młyńskim, cztery – na Zawarciu, przed 1894 kody te zmieniono następująco: jedno uderzenie – w śródmieściu, dwa – na Nowym Mieście, w nowszych częściach miasta i na Santockim Przedmieściu, trzy – za Wartą, cztery – na Przedmieściu Młyńskim i Frydrychowie, na początku XX w. wprowadzono też kod pięciu uderzeń w przypadku pożaru na Nowym Mieście między Drzymały a Dzieci Wrzesińskich. Posterunek ten funkcjonował nawet, gdy w mieście zainstalowano, nie później niż w 1894 r., elektryczne sygnalizatory, które uruchamiało się przyciskiem po zbiciu szybki, znajdowały się one w 17 miejscach, ponadto ustalono 21 punktów alarmowych u abonentów telefonicznych, którzy posiadali nocą bezpośrednie połączenie z radcą miejskim Groß’em, zwierzchnikiem straży pożarnej, a także 11 miejsc wyposażonych w rogi mgielne i trąbki alarmowe.

Jak grom z jasnego nieba

Z tego centralnego usytuowania wieży w miejskim systemie przeciwpożarowym mogło wynikać przeświadczenie, że wszędzie może się palić, tylko nie... na wieży. A przecie była ona bardziej narażona na ogień niż inne obiekty w mieście, m.in. dlatego, iż użytkownicy i lokatorzy wieży musieli na co dzień posługiwać się otwartym ogniem, choćby do oświetlania wnętrza. Nie znamy jednak ani jednego przypadku zaprószenia z tego powodu ognia. Znacznie groźniejsze było zagrożenie od piorunów, które  najwyższa w mieście wieża ściągała niczym magnes (chroniąc pośrednio przed tym inne obiekty).

Pierwszy taki przypadek miał miejsce 27 czerwca 1652 r. w samo południe, niczym „grom z jasnego” piorun zniszczył, a przy najmniej mocno uszkodził wieżę Kościoła Mariackiego. Następny podobny przypadek miał miejsce w święto Wniebowstąpienia, 17 maja 1708, podczas straszliwej burzy; piorun zniszczył dach i poszycie wieży Kościoła Mariackiego; przedziurawił też dzwon z 1498 r. i uszkodził jego ucho. Kolejny raz piorun zniszczył hełm wieży w 1763 r., z odbudową zwlekano do 1780, gdy piorun ponownie uszkodziły Kościół Mariacki i jego wieżę, w czasie odbudowy 31 lipca 1781 w głowicy wieży umieszczono list z informacjami do potomnych, odnaleziony podczas remontu w 1825 r. Już w 1782 piorun znowu wzniecił pożar na wieży, ale ogień ugaszono, podobnie w 1798 i 1805 r.; choć od 1825 r. wieża chroniona była piorunochronem przypadki uderzenia pioruna w wieżę  odnotowano jeszcze w 1855, 21.04.1880 i 14.05.1899.

Wieża do pozłoty

XVII-wieczna wieża zapewne wiele razy była naprawiana, nie wszystkie takie zdarzenia zostały odnotowane. Pierwszy poważny remont wieży przeprowadzono w latach 1823-1825. Już w 1823 r. na jej restaurację wydano 632 tal., prace ukończono w sierpniu 1825 r. założeniem piorunochronu. Niejaki Vorrmann z Berlina pokrył oba najwyższe dachy wieży zieloną blachą cynkową, a Johann Vielstig, miejscowy mosiężnik i radca miejski, pozłocił krzyż, chorągiewkę pogodową i głowicę. To wtedy właśnie odnaleziono tam pismo z 1781 r., dołączono do niego nowy dokument i razem umieszczono ponownie w głowicy. Prace te wraz instalacją odgromnika kosztowały kolejne 900 tal.

Po raz kolejny na dach wieży wspiął się 9 sierpnia 1856 r. cieśla Friedrich Enderlein, by naprawić  zniszczony w 1855 r. przez piorun cyferblat zegara. Majster umieścił na wieży dwie nowe tarcze zegarowe, odlane z żelaza w Berlinie, nowe tarcze korzystnie różniły się od starych, gdyż teraz każdy mógł zobaczyć godzinę, którą wybijał zegar. To nie jest ten sam zegar, który istnieje dziś, ale mogły to być te same tarcze, które tak ucierpiały podczas ostatniego pożaru. Nie miejsce tu jednak by opisywać historie katedralnych zegarów.

Pierwszy po wojnie gruntowny remont wieży wykonano w l. 1991-1993, ostatni – miał miejsce 10 lat temu, w 2006-2007 i kosztował 1,86 ml PLN, z czego 60% pochodziło ze środków unijnych, 10% – państwowych, 15% – miejskich. Przełożono wtedy dachówki, wymieniono blachy poszycia, uzupełniono cegły, urządzono platformę widokową na najwyższej kondygnacji wieży ze schodami dębowymi firmy „Drawex”, zainstalowano też iluminację. Teraz to wszystko trzeba zrobić odnowa, a nawet więcej.

„Ave Maria” z nieba do ziemi

Właśnie w 2007 r. po raz pierwszy od dziesięcioleci dotarto do dzwonu „Ave Maria”, potwierdzając jakby jego istnienie. Być może właśnie ta pewność, że na samym szczycie kryje się najdroższy skarb katedry, zdeterminowała strażaków do walki o ocalenie kopuły wieży.

Nazwa dzwonu pochodzi od inskrypcji umieszczonej na jego szyi, tamże też data odlewu: Ave maria gracia plena dominus tecum a.d. MCCCCXCVIII [= 1498], litery A i Ω, słabo czytelny medalion z wizerunkiem prawdopodobnie Madonny z Dzieckiem, ponadto znaki odlewnika, do dziś niezidentyfikowanego. Nie wiadomo więc przez kogo i dla kogo został odlany, w nieznanym czasie dotarł do Gorzowa, a 15 lipca 1526 został zawieszony na wieży kościelnej, wtedy jeszcze drewnianej, jako dzwon zegarowy, wybijający kwadranse.  Jak już wspomniałem, w 1621 r. zawisł on na nowej wieży kościelnej, także jako dzwon zegarowy, obok nowego dzwonu. 

Historia gorzowskich dzwonów, w tym dzwonów mariackich, ich losów, nieszczęść, wojennych rekwizycji, to odrębne opowiadanie. Nie sposób pominąć jednak właśnie dzwonu z 1621 r., które inskrypcja zawierała obok daty Anno 1621, nieczytelnych znaków odlewniczych i medalionów z masek także nazwiska 2 burmistrzów i 6 rajców, całej ówczesnej Rady, fundatorów dzwonu i wieży; to jakby spiżowa metryka katedralnej dzwonnicy.

Oba dzwony przetrwały liczne pożary i inne nieszczęścia, a także głośną i spektakularną rekwizycję wojenną w 1917 r. Dziś byłyby to najcenniejsze w mieście zabytki sztuki ludwisarskiej, ten drugi, młodszy – może miejscowej, bo jego odlanie można przypisać landsberskiego ludwisarzowi Ottonowi Albrechtowi; niestety, przeżył kajzera, nie przetrwał Hitlera i został skonfiskowany na mocy zarządzenia Hermanna Göringa z 15.03.1940 r.

Pozostał ten mniejszy, zawieszony wysoko, w latarni, w niedostępnej do niedawna części wieży, może w 1940 uszanowano jego wiekowość, a może znajdował się zbyt wysoko, nawet jak dla Göringa.  W 1889 r. został podłączony do obecnego zegara, ale przed laty zamilkł. Dla wielu jakby nie istniał, wg opracowania ks. Czesława Kokota z 1952 r, gdy w roku 1945 objęliśmy kościół w posiadanie, nie było też najstarszego dzwonu z 1498 r.  Był, ale zapewne milczał.

Teraz, z powodu rozbiórki hełmu, zostanie ściągnięty na ziemię, dokładnie obejrzany, oceniony, pomierzony, w miarę potrzeb naprawiony i ew. zakonserwowany.  Będzie też można zweryfikować dane podane przez  Reißmanna w 1937, że ma 60 cm średnicy i  waży ok. 135 kg.

I wielkopolskie PS

Kilkudniowe przekazy telewizyjne i inne komunikat medialne unaocznił absurdalność urzędowej nazwy Gorzowa.  Powtarzano niczym mantrę i odmieniano przez różne przypadki nieszczęsny Gorzów Wielkopolski, co brzmiało niemal tak samo jak Maków Podhalański czy Sokołów Małopolski albo inny wygwizdów (warto zauważyć, że nawet słynna Pipidówka Bałuckiego nie miała przymiotnika...). Nim przymiotnik Wielkopolskim lub Wielkopolskiego przewinął się na pasku, człowiek umierał z niecierpliwienia, pali się  jeszcze, czy już nie...

Jerzy Zysnarski

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x