2024-11-20, Prosto z miasta
To już osiem lat, jak nie ma z nami Krzysztofa Hołyńskiego, jednego z najbardziej lubianych sportowych spikerów w historii Gorzowa.
Krzysztof Hołyński pochodził z Sulechowa. Urodził się tam 26 kwietnia 1952 roku. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie ukończył dziennikarstwo i politologię. Jako dziennikarz pracował i współpracował z wieloma lokalnymi i ogólnopolskimi gazetami. Najbardziej jednak dał się poznać jako doskonały spiker, komentator, sprawozdawca sportowy. Potrafił stworzyć na zawodach wspaniałą atmosferę, komentował nie tylko żużel, ale inne dyscypliny, świetnie czuł się np. przy kolarstwie.
Jego wspaniałą karierę przerwał udar, do którego doszło 11 stycznia 2007 roku. Od tamtej pory walczył o powrót do zdrowia. Niestety, 20 listopada 2016 roku Krzysztof odszedł od nas na zawsze…
Poniżej prezentujemy felieton red. Renaty Ochwat napisany nazajutrz po tej smutnej informacji.
* * *
Krzysztof Hołyński nie żyje. Nie chciałam i nie chcę uwierzyć, że legendarny spiker i świetny kolega przeniósł się na Niebieskie Łąki…. Już tak szybko.
Wróciłam z pracy, otworzyłam Internet, a tu masz… Taka informacja. Co prawda, Krzysztof Hołyński przeszedł kilka lat temu ciężki wylew, ale jakoś się pozbierał. Dzięki pomocy różnych środowisk udało się zebrać pieniądze na intensywną rehabilitację. Po niej Krzyś pojawiał się w wielu miejscach. Oczywiście z ograniczeniem ruchu i prawie nic nie mówiący, ale jednak był. Wydawało się, że jeszcze długo tak będzie. Jednak nieubłagane Boginie Parki zbyt szybko się o niego upomniały.
Przed oczami stanęły mi sytuacje, w których spotykałam Krzyśka. O jego legendarnej spikerce na stadionach żużlowych, ale i nie tylko żużlowych wiedzą wszyscy, którzy na takowych bywali. Krzyś popełniał zabawne lapsusy, które stadion z sympatią niemal chóralnie poprawiał, wiedzą kibice i kronikarze sportu. Ostatnio na jednym z meczów spiker przypomniał stały motyw Krzysiowej spikerki – A teraz wszystkie dziewczyny piszczą! I pisk był, i to taki, że Krzyś byłby dumny.
Mało kto natomiast wiedział i pamięta, że Krzyś był także poetą. I to chyba całkiem niezłym, bo zdarzyły mu się nagrody za wiersze. Największe zaskoczenie przeżyli lata temu bywalcy konkursu im. Zdzisława Morawskiego. Bo kiedy jury ogłosiło, że jedną z nagród za wiersze dostaje właśnie Krzysztof Hołyński, wszyscy wytrzeszczyli mocno oczy. A wiersze były dobre, nawet bardzo. A ja wpisałam się wówczas bardzo niechlubnie w akurat historię tego konkursu, ponieważ w relacji prasowej zrobiłam błąd ortograficzny w nazwisku. Krzyś nie tylko nie miał pretensji, ale długo żartował z tego błędu. Inni mi tego nie wybaczyli do dziś. Ja sama sobie zresztą też nie.
Innego rodzaju były spotkania z Krzysiem, królem życia na dorocznych spotkaniach świątecznych wrażej gazety. To wówczas właśnie on brylował na sali i parkiecie, to on znów był konferansjerem i wodzirejem. Doprawdy niezapomniane to były chwile.
Jeszcze inne odbywały się w Jazz, kiedy wpadał, żeby posłuchać muzyki. Zresztą do Jazz przychodził już po wylewie. Zawsze serdecznie witany przez Prezesa i jego ludzi, ale tak samo serdecznie przez bywalców. Niewysoki pan o lasce, bardzo już szczupły, który z uśmiechem mówił – Dobrze, wszystko dobrze. Towarzyszyła mu z reguły córka Justyna. I albo była na całym koncercie, albo tylko tatę dostarczała, a potem odbierała. Mnie to zawsze bardzo mocno wzruszało. Bo przecież to nie jest takie mocno oczywiste, taka troska o rodziców.
Jeszcze innymi były spotkania z Krzysiem, kiedy wpadał na chwilkę do redakcji i z prędkością karabinu maszynowego coś tam każdemu tłumaczył, albo tylko słówko zamieniał, ale zawsze dla wszystkich mocno życzliwy, taki przyjazny.
Pamiętam też, że jak poszła w świat smutna wiadomość o wylewie i chorobie Krzysia, to na jakimś forum, pod informacją o tym smutnym fakcie znalazłam wpis, który pamiętam cały czas. Tak to szło: Wujek, a co ty się tam będziesz w tym szpitalu na łóżku wylegiwał, dawaj na stadion, bo ciebie tu brakuje.
A kiedy Krzyś rzeczywiście się na stadionie pojawił, po długiej przerwie spowodowanej rehabilitacją i szedł utykający oraz o lasce przez płytę, to kibice Stali oraz tej drużyny, która wówczas jeździła u nas, wstali i oklaskami towarzyszyli mu przez całą drogę. Ta procedura powtarzała się zresztą za każdym razem, kiedy Krzyś z mozołem szedł przez stadion. A trzeba dodać, że Stalowe bractwo nieskłonne jest do takich zachowań. Raczej do gwizdania i wrzasków, które nie nadają się do cytowania w szacownym portalu.
Krzysztof Hołyński, król życia był też fantastycznym ojcem. Wiem o tym od jego córki Justyny.
A teraz ten król życia siedzi już na jakiejś ławce na Niebieskim Stadionie. Mnie jest naprawdę trudno o tym myśleć.
Justynie, jej bratu, mamie oraz wszystkim bliskim, ale także tym, którzy Krzysia znali, lubili i cenili szczere wyrazy żalu. Bo odejście Krzysia na Niebieskie Łąki potwierdza prostą prawdę. Są ludzie niezastąpieni. Nikt bowiem nie zastąpi Krzysztofa Hołyńskiego. Nikt i nigdzie.
Spokojnego snu.
Jeszcze do końca grudnia można robić zakupy książkowe u Daniela przy ulicy Chrobrego. Znanego gorzowskiego księgarza pokonały problemy natury finansowej.