2025-01-02, Prosto z miasta
Nie wszyscy lubią się szwendać po obcych kątach. Zatem może niech się wybiorą na poznawanie niektórych ciekawych kątków własnego miasta.
Ostatnie, lekkie stosunkowo zimy mają to do siebie, że - podobnie jak w pozostałych porach roku - można znaleźć trochę czasu na fajne zwiedzanie. Niektórzy wybierają się dalej, inni wolą bliżej, a jeszcze inni nie lubią się wybierać nigdzie. Zatem dla tych ostatnich mamy niewielki przewodnik po Gorzowie, dokładnie po miejscach, które mogą się okazać ciekawe.
Każde szanujące się miasto miało w zamierzchłych czasach miejsce straceń wszelkiej maści złodziejaszków i łotrzyków. Było i takie miejsce w przedwojennym Landsbergu. Według historyków-regionalistów to haniebne wzgórze mieściło się nad obecną ulicą Asnyka. Prawdopodobnie tu właśnie spłonęła w 1686 roku ostatnia landsberska czarownica. Ostatni wyrok, jaki tu wykonano odbył się w 1850 roku i nie przez powieszenie. Winnemu miejski kat obciął głowę toporem.
Nieco mniej wiadomo na temat Kozaczej lub Kozackiej Góry. Łatwo zidentyfikować to miejsce, bo do dziś w parku Siemiradzkiego stoi tam malownicza i ostatnio odnowiona altana. Rozciąga się z tego miejsca jedna z najpiękniejszych panoram miasta.
– Jest to jakiś ślad pobytu Kozaków w mieście podczas wojny siedmioletniej. Mógł tu być kozacki obóz, może miejsce stracenia – opowiada regionalista Jerzy Zysnarski.
Według innej legendy, podczas wojny jakiś Kozak powiesił się w tym miejscu. Może z nieszczęśliwej miłości? Nawet w niemieckich źródłach nie ma genezy nazwy, pozostaje więc przyjąć legendę i cieszyć się widokami, jakie się z tego miejsca roztaczają.
Jak chce legenda, jeziorko Błotne dawniej Chwalęcickim zwane jest miejscem wiecznego spoczynku dwojga młodych, zakochanych w sobie ludzi. Najstarsi mieszkańcy Gorzowa mówią, że jeziorko jest tak głębokie, że nikt do tej pory nie zdołał go zbadać. Niektórzy twierdzą, że głębokość jeziorka równa jest wysokości wieży Katedry, a ta jak wiadomo ma ponad 60 m.
Zatwardziali wędkarze łowiący nad brzegami Błotnego opowiadają, że z fal jeziorka często dobiegają jakieś tajemnicze szepty, chichoty, nierzadko śmiech. Tylko jednemu rybakowi, który urodził się w niedzielę, udało się zobaczyć o północy parę młodych ludzi ubranych w dziwaczne, stare stroje. Młodzi siedzieli przytuleni do siebie nad brzegiem jeziorka. Zniknęli obydwoje, kiedy zegar mariackiego kościoła wybił godzinę pierwszą w nocy.
Młodym wolno się z jeziorka wynurzyć raz na dziesięć lat i tylko na jedną godzinę. Według legendy dziewczyna była córką bardzo bogatego rządcy klasztornych dóbr w Mironicach. Zakochała się w biednym leśniczym. O ich związku nie chciał słyszeć ojciec dziewczyny, który dla córki pragnął bogatego męża i dostatniego życia. Nie pozwalał jedynaczce wyjść za mizeraka. Zrozpaczony młodzieniec podstępem porwał ukochaną pannę. Obydwoje uciekli powozem z mironickiego klasztoru. Kiedy przejeżdżali koło Błotnego jeziorka skierowali swój powóz prosto w jego toń. Raz na sto lat w noc – świętojańską wynurzają się z wody. Zobaczyć ich może tylko ten, kto urodził się w niedzielę.
O tym, że Gorzów jest jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie można spotkać czakramy – mistyczne miejsca emanujące siłą, jest w mieście przekonanych kilkanaście osób. Spotykają się oni w miarę regularnie na tyłach muzealnej willi przy ul. Warszawskiej 35. Tam na wzgórzu kryje się stare grodzisko. Kiedy kilka lat temu gorzowscy archeologowie przeprowadzili w tym miejscu badania – nie znaleźli niczego, co mogłoby potwierdzić tezę, że to staroć.
- Prawdopodobnie jest to sztuczne grodzisko wybudowane przez założycieli tego ogrodu. To był swego czasu taki modny trend, aby ozdabiać parki i ogrody takimi nietypowymi budowlami. No bo przecież altanę mógł mieć każdy – tłumaczy archeolog Teresa Witkowska.
A jest co oglądać w muzealnym parku. Sztuczne grodziszcze to niewielki Gródek z fosą, wałem i dobrze zachowanym majdanem. Leży na wzniesionym terenie i ma miejsce na strażnicę. Budowlę niczym z podręcznika historii starożytnej oglądać można codziennie w godzinach otwarcia ogrodu. Od zaprzyjaźnionych pracowników Muzeum można usłyszeć, że czakramy, czakramami, ale spacer do tego miejsca zawsze poprawia nastrój i dodaje sił.
Miłośnicy prawdziwych zagadek archeologicznych mogą się wybrać na Wieprzyce. Trzeba dojechać do wiaduktu kolejowego i skręcić w polną drogę wiodącą na morenę. Potem na szczycie wzniesienia również skręcić w prawo i poszukać charakterystycznego tulejkowatego, jakby usypanego ręką człowieka, wzniesienia. To też jest grodzisko. Ale do dziś nie wiadomo z jakiej epoki. Andrzej Wędzki w swoim artykule „Gorzów od czasów najdawniejszych do schyłku średniowiecza” stawia tezę, że być może jest to grodzisko z II wieku p.n.e. czyli z czasów ludności kultury przeworskiej. Jak jest naprawdę wiadomo będzie, kiedy archeologowie przebadają to miejsce.
Takie inskrypcje da się jeszcze odczytać na niektórych z 56. zachowanych macew na żydowskim cmentarzu przy ul. Gwiaździstej. Założony ponad 300 lat temu kirkut jest obecnie jedynym materialnym śladem istnienia w przedwojennym Landsbergu prężnej i bogatej gminy żydowskiej. Uporządkowany w 2000 roku cmentarz spełnia wszelkie wymogi prawa talmudycznego. Położony jest daleko od miasta, czyli jest miejscem odludnym. Ma podłoże piaskowe ułatwiające kopanie grobów o każdej porze roku. No i ma idealne wręcz ukształtowanie. Przypomina najświętszy żydowski cmentarz – kirkut św. Jozafata w Jerozolimie, gdzie chciałby być pochowany każdy pobożny żyd.
Cmentarze w żydowskiej tradycji są miejscami, na które przychodzi się tylko na pogrzeb. Najstarszym nagrobkiem z czytelnym jeszcze napisem jest macewa rabina Mordechaja, syna rabina Mordechaja z Wojen. Gorzowski kirkut nie został totalnie zniszczony podczas II wojny światowej, tylko dlatego, że miał… magistrackiego opiekuna. To właśnie jakiś urzędnik nie zgodził się na wyprzedaż kamieni z kirkutu chętnej firmie kamieniarskiej. Dzieła zniszczenia dokonali już po wojnie szabrownicy i zwykli chuligani.
Kiedy kilkanaście lat temu archeologowie z Muzeum Lubuskiego odkrywali kaplicę św. Urbana, na miejsce prac schodzili się regionaliści i historycy zainteresowani dziejami miasta. Pomysłów na upamiętnienie miejsca, średniowiecznej kaplicy, było kilka, ostatecznie zwyciężyła opcja – obrys z czerwonej cegły zaznaczający w bruku, jak wyglądała ta kaplica. Ale mało kto wówczas zdawał sobie sprawę z tego, że z tym miejscem wiąże się romantyczna miejska legenda. Otóż jak ona chce, a legendy mogą wszystko, w średniowieczu miasto Landsberg obległy Sierotki, bicz Boży, najbardziej bitna armia ówczesnej Europy. Działo się to roku pańskiego 1443. Sierotki, czyli czeska husycka armia zwana też taborytami. Płonie Dolny Śląsk, płonie Santok. Taboryci podchodzą pod Landsberg. Tu mury miejskie i determinacja mieszkańców w obronie swego stają im naprzeciw. Oblężenie trwa. Z murów miejskich egzotycznemu wojsku przyglądają się nie tylko wojskowi, ale i mieszczanie, wśród nich przepiękna kupcówna. Dziewczynie w oko wpada jasnowłosy, muskularny żołnierz.
Przez tajną furtkę dziewczyna wymyka się poza mury. Los chce, że młodzi się spotykają. Chłopak to Polak w czeskiej służbie. Iskra przeskakuje, dziewczyna się zakochuje, a Władysław postanawia to wykorzystać. Namawia zakochaną dziewczynę do pokazania drogi, tajemnej drogi. Tunel ma się znajdować na lewym brzegu Warty, biec pod Wartą, a jego drugie wyjście właśnie w kaplicy św. Urbana, w samym środku miasta.
Pech jednak chce, że mieszczanie przyłapują dziewczynę, jak wraca ze schadzki z chłopakiem do miasta. Zostaje skazana na ciężkie przesłuchanie, siedzi w lochu i czeka, co jej los przyniesie.
Husyci na próżno czekają na pokazanie im tajnego przejścia. Po czasie odstępują od miasta i ruszają na dalszy podbój już Pomorza Zachodniego, w swoim marszu, a wraz z nimi zdradziecki kochanek. Dotrą aż do Gdańska.
A dziewczyna? A dziewczyna za zdradę usłyszała – szubienica. Miejsce straceń w ówczesnym Landsbergu mieściło się na obecnej ul. Grottgera. Kiedy na kaźń ją prowadzono, a listopad już był, na próżno przekonywała, że ona niewinna, że wszystko to miłość. Powieszono dziewczynę. A w mgliste listopadowe wieczory, zwłaszcza kiedy jest wilgotno, właśnie przy ul. Grottgera można spotkać eteryczną młodą kobietę w białej sukni i boso, która nagabuje przechodniów i powtarza – Panie, jam niewinna, to z miłości…
Tylko nielicznym przechodniom zdarza się, że przyjrzą się dokładniej kamienicom wybudowanym przed wojną na Zawarciu. To kwartał czynszówek – bardzo nowoczesnych jak na czasy swego powstania, czyli końcówkę XIX wieku. Zbudowano coś około 1000 mieszkań. Wszystkie domy na Zawarciu były podpiwniczone, miały bieżącą wodę, kanalizację, WC i centralne ogrzewanie. Robotnicy mieli możliwość wykupu swojego mieszkania, a nawet całego domu, jeśli zobowiązali się wynajmować jedno mieszkanie robotnikom fabryki na korzystnych warunkach. Na taki cel mogli uzyskać pożyczkę na preferencyjnych stawkach. Obowiązywało jednak zastrzeżenie: własnego lokalu nie wolno podnajmować sublokatorom ani sprzedawać w nim alkoholu.
Co jest charakterystyczne – każda kamienica była i nadal jest ozdobiona. Wprawne oko dostrzeże misia, żabę, pszczółki, ule, ale też i maszkarony fantastyczne. Osiedle nieźle zachowane i nawiązujące do berlińskich wzorów może zaskakiwać swoim wyglądem tych, którzy lubią architekturę.
Tekst i zdjęcia: Renata Ochwat
W Jazz Clubie „Pod Filarami” w Gorzowie odbyło się 10. jubileuszowe noworoczne Jam Session, połączone tym razem z 49. konkursem o Klucz do Kariery im. Marka Karewicza, i to w zupełnie nowej odsłonie.