Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Wilno i Lwów - dwie stolice kresowe w pamięci zachować

2014-05-23, Prosto z miasta

Po wojnie na zachodnie ziemie przyjechało około 100 tysięcy kresowian, z których wielu trafiło do Gorzowa – przypomina Kazimierz Suproniuk, prezes mieszczącego się w Gorzowie Zarządu Krajowego Towarzystwa Miłośników Polesia.

medium_news_header_7543.jpg

Cmentarz Orląt Lwowskich

I choć pan Kazimierz urodził się zaraz po wojnie w Strzelcach Krajeńskich, to poprzez działalność społeczną pielęgnuje pamięć o miejscu narodzin swoich rodziców, którzy przyjechali do Gorzowa z okolic Pińska.

- Naród, który traci pamięć, traci życie – mówi. – Dlatego razem z innymi kresowiakami staramy się podtrzymywać tradycje, zwyczaje, kulturę, muzykę naszych rodziców. W Gorzowie mamy szereg organizacji kresowych, nadal wśród nas żyją ludzie, którzy przyjechali stamtąd, a na wschodzie często pozostały ich dalsze rodziny. Pamiętajmy też, że urodziło się tam i mieszkało wiele znamienitych Polaków – przypomina.

Pomimo upływu lat gorzowskie towarzystwa kresowe nadal starają się aktywnie działać, czego przykładem może być corocznie organizowany festiwal piosenki ,,Kresoviana’’ czy popularne ,,Kaziuki’’, które nawiązują do odbywającego się od czterystu lat w Wilnie jarmarku odpustowego, którego patronem jest święty Kazimierz. Ale nie tylko. Organizowane są wyjazdy na Litwę, Białoruś czy Ukrainę, do nas zapraszana jest młodzież z tych krajów, jest prowadzona różnego rodzaju działalność wydawnicza promująca dawne ziemie polskie. I co chyba najważniejsze, współpraca gorzowskich organizacji jest niemal wzorcowa.

- Starzejemy się, kresowiaków jest coraz mniej, dlatego nasze towarzystwa coraz częściej łączą siły w myśl zasady, że wspólnie możemy jeszcze coś ciekawego zrobić – tłumaczy pochodząca z Lwowa Władysława Staryszak, działająca w Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. I po chwili dodaje, że minęły już czasy, kiedy spierano się i dyskutowano, które miasto jest stolicą kresową.

- Wilno i Lwów dwie stolice kresowe w pamięci zachować – tak pisała w wierszu jedna z naszych poetek i niech te zdanie na zawsze pozostanie już w naszych sercach – dodaje pani Władysława, dla której wszystkie przedwojenne wschodnie ziemie należące do Polski, a dzisiaj będące w granicach Litwy, Białorusi i Ukrainy są wspólne.

- Musimy pamiętać, że nasi rodzice jadąc tu po wojnie w rozpadających się wagonach przywieźli nas, małe wtedy dzieci, trochę garnków, ale przede wszystkim dorobek duchowy. Wiersze, piosenki, książki, kulinaria. Dlatego musimy to kultywować i dalej przekazywać młodszym pokoleniom – dodaje z czym w pełni zgadza się prezes Wilhelmina Rother z Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. W jej ocenie, jak ktoś dzisiaj próbuje dzielić Kresy Wschodnie na małe cząsteczki, dzielnice czyni błąd. I opowiada swoją dosyć ciekawą historię życia na kresach.

- Jestem typowym przykładem integracji kresowego społeczeństwa. Moi dziadkowie ze strony mamy pochodzili z Wileńszczyzny, ale po kupieniu posiadłości na Polesiu przeprowadzili się i tam przyszłam na świat. Babcia ciągle opowiadała mi jednak o rodzinnych stronach i jej marzeniem było, żebym kiedyś z rodzeństwem powróciła na tamte ziemie. Tak też się stało, lecz w zupełnie niespodziewanych dla babci okolicznościach. Po wojnie Wileńszczyzna już nie była polska, dlatego mogłam pierwszy raz pojechać tam na wycieczkę w ramach pociągu przyjaźni, jak to wtedy ładnie mówiono. Uczyniłam to jako dwudziestoparoletnia dziewczyna. Kiedy tam dotarłam, szybko taksówką pojechałam pod Ostrą Bramę na Starym Mieście, potem na cmentarz Na Rossie i już w tym momencie zrozumiałam, dlaczego babcia tak tęskniła za Wilnem – podkreśla.

Pani Wilhelmina zwraca również uwagę, że naturalnym jest, iż każdy z kresowiaków najbardziej dba i promuje swój region, ale najistotniejsze jest zachowanie pamięci o całości naszych dawnych ziem.

A jak ważna i silna jest więź z rodzinnymi stronami przekonuje nas pani Krystyna Winnicka, pochodząca z Tarnopola. Swoje miasto rodzinne opuściła z rodzicami w wieku 13 lat. Przyjechała do Gorzowa w 1945 roku i jak wspomina, decyzja ta to był wolny wybór jej rodziców. Zresztą spora część jej rodziny pozostała w Tarnopolu, gdyż wiodło im się nieźle. I nie kryli rozczarowania, kiedy ojciec pani Krystyny powziął decyzję o emigracji.

- Najbardziej zaskoczony był dziadek, który nie mógł się pogodzić, iż wyjeżdżamy na niemieckie bądź co bądź tereny, choć zostały one wchłonięte do Polski – wspomina pani Krystyna. – Na to ojciec, który chorował na serce i bał się, że może szybciej zejść ze świata powiedział: jestem chory i niewiele może pozostało mi życia. Nie chcę jednak, żeby kiedyś dzieci przeklinały moje kości za to, żem ich zrobił kacapami – dodaje, zaznaczając jednocześnie, że pozostanie w rodzinnych stronach wiązałoby się z przyjęciem obywatelstwa ZSRR. 

Pani Krystyna, podobnie jak wiele jej rówieśniczek przybyłych na nasze tereny, dosyć szybko zaaklimatyzowała się w nowych warunkach, ale sentyment do rodzinnych stron pozostał na zawsze. I to nie tylko dlatego, że w dalszym ciągu ma tam jeszcze rodzinę, choć z wiadomych powodów mocno się wykruszającą. Ale dlatego, że kocha miejsce swojego dzieciństwa.

- Żeby jak najczęściej jeździć na dzisiejszą Ukrainę zaczęłam organizować wyjazdy do światowej sławy uzdrowiska zdrowotnego do Truskawca, znajdującego się niespełna 100 km od Lwowa. To zawsze pozwalają mi utrzymywać kontakt z rodzinnymi terenami – tłumaczy i cieszy się, że pamięć o Kresach Wschodnich jest zachowywana w różnej postaci. Choć zdaje sobie sprawę, że utrzymanie tej pamięci w kolejnych pokoleniach będzie trudniejsze, gdyż świat idzie do przodu i dzisiejsza młodzież za ileś tam lat bardziej będzie pielęgnowała własną pamięć, nie swoich przodków. - Taka jest kolej rzeczy i trzeba z tym się chyba pogodzić…

Trochę innego zdania jest pani Władysława Starszak. Doskonale rozumie, że obecne pokolenie młodych ludzi nie wnika zbyt głęboko w historię swoich rodziców, ale wierzy w zachowanie historii.

- Jak się jest młodym życie pcha nas do przodu i wtedy nie lubimy oglądać się za siebie – mówi. - Refleksja przychodzi w dojrzałym wieku. Każdy z nas z sentymentem powraca wówczas do lat młodzieńczych a także sięga do korzeni. Dlatego każdy z kresowiaków stara się przekazywać cząstkę życia przodków na własne wnuki. Mam nadzieję, że ta historia szybko nie zaginie. Ażeby tak się stało działamy na różnych frontach. Najważniejsza jest promocja historii wśród uczniów. Przecież na Kresach Wschodnich Polacy byli 700 lat. To tam nasi wielcy rodacy tworzyli kulturę, z której dzisiaj czerpiemy dalej budując kraj...

Pamiętajmy, że w Gorzowie działają jeszcze inne towarzystwa, m.in. oddział lubuski Stowarzyszenia ,,Wspólnota Polska’’ oraz oddział Związku Sybiraków.

Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x