Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

Nieznane pasje znanych gorzowian. Trasą Titanica

2013-12-26, Prosto z miasta

Jakub Derech – Krzycki, polityk i przedsiębiorca:

medium_news_header_5992.jpg

Wszystko zaczęło się od nauczyciela matematyki w szkole podstawowej nr 2, który namówił mojego brata na udział w obozie żeglarskim. Ja z czystej zazdrości również chciałem pojechać na ten obóz. Miałem wtedy 10 lat i prawie zupełnie nie umiałem pływać. Mama postawiła warunek, że jak przepłynę basen przy Stilonie, choćby wszerz, to mnie puści. Jakimś rozpaczliwym pieskiem przepłynąłem na powierzchni wody, bo z nurkowaniem nie miałem problemów. Pod wodą mogłem nawet przepłynąć wzdłuż ten basen. Tym sposobem znalazłem się na obozie. 

Brata jakoś żeglarstwo nie zafascynowało i szybko zrezygnował. Ja przeciwnie. Z wszystkiego co kiedykolwiek w życiu robiłem, najbardziej jestem wierny żeglarstwu. Jest ono nie tylko pasją ale bywało również sposobem na życie. Żeglarstwu podporządkowałem wszystko co robiłem. Wybierając kierunek studiów najważniejsze było, abym dostał się do Szczecina, gdzie były kluby jachtowe. Tak trafiłem na ekonomię i zarządzanie, które wtedy było zupełnie niemodne. Zbytnio nie przykładałem się do nauki i już na pierwszym roku prosiłem dziekana o urlop, ponieważ zakwalifikowałem się na rejs Zawiszą Czarnym.

 Wcześniej robiłem wszystkie możliwe stopnie.  Na sternika można było zdawać po ukończeniu 16 lat, a ja urodziłem się w czerwcu, czyli przed wakacjami.  Rozszerzałem uprawnienia. Jak tylko można było zrobić sternika morskiego, to robiłem, jak dorosłem do instruktora żeglarstwa, to od razu ten stopień robiłem. Pływając w międzyczasie po morzu i śródlądziu robiąc staże doczekałem 21 lat, czyli wieku w którym można było przystąpić do egzaminów kapitańskich. Robiłem je na dwa rzuty. Egzamin z manewrowania zaliczyłem w Gdyni, a teorię zdawałem w Szczecinie. Nikt mi nie wróżył dobrze, bo w wieku 21 lat prawie nikt nie zdawał. Szczecińska komisja z uśmiechem mnie przepuściła będąc przekonana, że i tak uwalą mnie na manewrówce. Jak wywiesili wyniki zacząłem się głośno cieszyć i dopiero wtedy się połapali, że mam z tego zaliczony egzamin i właśnie nadali mi stopień kapitana.

Przez dobre siedem lat byłem najmłodszym kapitanem w Polsce. Już jako kapitan zakwalifikowałem się na rejs dookoła świata. Zgłosiłem się więc do dziekana z prośbą o urlop. Dziekan bardzo się zdziwił i stwierdził, że na pierwszym roku nie ma takiej opcji i mam się cieszyć, że jestem studentem.  Nie przyjąłem do wiadomości, że coś może stanąć pomiędzy mną a moją pasją i udałem się do rektora ze skargą na dziekana.

Pan rektor był również zdziwiony, ale musiałem wywrzeć na nim duże wrażenie, chyba swoim uporem i szczerością. Rektor powiedział, że "dziekanka" jest niemożliwa, ale może mi przydzielić indywidualny tryb studiów. Wyszedłem wściekły, ale po kilku dniach starsi koledzy mi wytłumaczyli, że propozycja rektora jest najlepszym rozwiązaniem. Nie musiałem obowiązkowo chodzić na zajęcia, a egzaminy mogłem zdawać kiedy chciałem. Jak się uczepiłem tego trybu, to dotrwałem do końca studiów. Żonglowałem przedmiotami tak aby jak najwięcej czasu spędzać na wodzie. Do końca nawet nie wiedziałem jak się nazywają ludzie w mojej grupie.

Pływanie było wtedy dużo prostsze. Funkcjonowałem w żeglarstwie harcerskim, na które były wtedy w państwie pieniądze. Jeździło się na rejsy morskie, zatokowe i na śródlądziu. Organizowano tzw. mazurską szkolę pod żaglami, na której pływałem. Trudno to było pogodzić z obowiązkami ucznia, szczególnie gdy nauczyciele byli nietolerancyjni. Pamiętam jak wróciłem ze szkoły pod żaglami i przez tydzień polonistka ,,zapraszała" mnie codziennie do odpowiedzi, mówiąc: sprawdzimy coś ty się tam nauczył w tej mazurskiej szkole. Odpowiednia ilość dwój miała pokazać uczniowi gdzie w trakcie roku szkolnego ma siedzieć.

Mimo wszystko był to fajny okres. Później praca zawodowa to wszystko mocno ograniczyła. Ilość urlopów jest taka jaka jest.

Często wspominam obozy szkoleniowe, które prowadziłem i wyszkolonych przeze mnie żeglarzy. Czasem spotykam ich gdzieś w Polsce i świetnie się dogadujemy. Łączy nas wspólna pasja.  Zresztą w żeglarstwie jest pewien styl bycia i etyka, które uczy pewnej kultury. Jest się z sobą na ty. To co do Polski dochodzi po wielu latach w żeglarstwie obowiązywało chyba od zawsze. Żeglarstwo uczy pokory, uczy dyscypliny i mocno porządkuje charakter. Są zasady, których trzeba się trzymać, bo żeglarstwo jest dyscypliną zespołową wymagającą porozumienia między członkami załogi. Trzeba umieć kierować innymi, a jednocześnie umieć się podporządkować. Tworzy się wiele fajnych relacji. W czasach dawnego ustroju żeglarstwo było wykorzystywane jako narzędzie do wychowywania młodego pokolenia i były na to pieniądze. Bardzo źle się stało, że skończyły się te możliwości. Kiedyś nie miało znaczenia czy ktoś pochodził z majętnej rodziny czy nie. Żeglarstwo było polskim sportem narodowym. Mimo zmian ustrojowych i związanych z nimi trudności pozostaje na drugim miejscu, zaraz po piłce nożnej.

Obecnie żeglarstwo się bardzo zmieniło. Kiedyś było typowo klubowe, bo niemal nie było ludzi, którzy posiadali własne jachty. Były one za drogie i niedostępne. Dzisiaj żeglarstwo śródlądowe zdominowane jest przez jachty prywatne lub takie, które się czarteruje.

Zniknęło coś takiego, że się woziło Carinę na przyczepce na Mazury i ustalało turnusy. Jachty też ogromnie się zmieniły. Stały się szybsze i bezpieczniejsze. Sami żeglarze nie są w stanie opanować rozwoju techniki jachtowej i chociaż spróbować wszystkich jej cząstek. Następuje specjalizacja np. w pływaniu na morzu i śródlądziu. Doszedł surfing, kite surfing, katamarany, trimarany. Katamarany z Pucharu Ameryki jak złapią wiatr to płyną z wynurzonymi kadłubami na podwodnych płatach. Niegdyś mogły to robić wyłącznie tzw. wodoloty z bardzo mocnymi silnikami. Wszystko totalnie się zmieniło. Zmieniło się również postrzeganie żeglarstwa. Dzięki technice możemy oglądać relacje z rejsów samotników i dokładnie śledzić wielkie regaty. Zmieniły się uprawnienia. Prowadzenie jachtu do 7,5 m długości kadłuba nie wymaga już żadnych uprawnień. Tych jachtów nie trzeba też nigdzie rejestrować. Pojawia się turystyka rzeczna, której kiedyś nie było. Pojawiają się przystanie takie jak w Gorzowie. Mamy piękną marinę i planowana jest przystań w okolicy dawnej stoczni. Ma ją sfinansować miasto. Pojawiają się pierwsze wypożyczalnie barek rzecznych. Myślę, że turystyka wodna będzie się rozwijała. Wbrew opiniom ludzi, którzy się na tym kompletnie nie znają, uważam że żeglarstwo nie jest drogą dyscypliną. Wynajęcie jachtu w Chorwacji w kilka osób jest na pewno tańsze niż pokój w hotelu. Współczesne jachty są idiotoodporne. Wyposażone w tak doskonałą i prostą elektronikę, że nie trzeba się znać na nawigacji. Żagle mają wiele patentów ułatwiających obsługę np. rolują się na sztagu lub bomie. Obsługiwane są jedną liną. Nie potrzeba dużej załogi są bezpieczne i łatwe w obsłudze. 

Wspominam wiele rejsów. Ten dookoła świata nigdy się nie odbył. Wycofał się Aerofłot, który miał zapewnić transport załogi. Zawisza Czarny utknął gdzieś na Dalekim Wschodzie. Szczątkowa załoga przeprowadziła go przez dwa Oceany do Hiszpanii. Wyładowaliśmy w Hiszpanii i odbyliśmy krótki, półtoramiesięczny rejs. Najfajniejszy chyba był rejs w 1992 roku z okazji pięćsetlecia odkrycia Ameryki. Podczas imprezy odbyły się regaty wielkich żaglowców, w których Zawisza nie miał większych szans bo jest zbyt wolny. Przeszliśmy Atlantyk w strefie równikowej i opłynęliśmy całe wschodnie wybrzeże Ameryki. Każde portowe miasto po drodze urządzało wielkie imprezy dla żeglarzy, był katering, koncerty i fajerwerki. Wracaliśmy północną częścią Atlantyku, odwrotnym kursem Titanica. Śledziliśmy góry lodowe, do niektórych udało się podpłynąć. Wyglądają one jak coś nierzeczywistego, taki fotograficzny kicz. Błękitna, promieniująca od słońca robi wrażenie czegoś sztucznego. Podpływaliśmy pontonem i załadowywaliśmy ładownie lodem, który za dobre pieniądze można było sprzedać w Europie. Dowiedziałem się dopiero później, że taki lód wrzucony do drinka pięknie syczy aż do samego roztopienia i jest bardzo chodliwym towarem. Dzięki niemu uzupełnialiśmy kasę okrętową. Poza tym oglądanie wielorybów jest czymś niezapomnianym.

Ryszard Romanowski

0.Derech -żagle66.jpg
1.Derech-zagle.jpg
2.Derech-zagle22.jpg
3.Derech-zagle4.jpg
4.Derech-zagle44.jpg
5.Derech-żagle3.jpg
6.Derech-żagle55.jpg
0
0123456

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x