Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Prosto z miasta »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Z wiosłem przez życie na wodzie

2013-07-23, Prosto z miasta

W poniedziałek 22 lipca na cmentarzu komunalnym pożegnaliśmy Jerzego Krajewskiego.

medium_news_header_4398.jpg
Jerzy Krajewski stoi pierwszy z lewej.

Człowieka kochającego ponad wszystko wodę i kajaki, wybitnego szkoleniowca i działacza gorzowskiej Admiry. Ostatnio nieco zapomnianego, nieco w cieniu, ale ciągle oddanego kajakarstwu. Przypominamy Jego sylwetkę we fragmentach reportażu z książki „Przygody ze sportem” wydanej w 1995 roku.

 

Druga strona medalu

Piątek, 7 sierpnia 1992 roku. Tor kajakowy w Castel de Fels pod Barceloną. Finał olimpijskich zawodów kajakowych dwójek na dystansie 500 metrów.

Na torze pierwszym ustawiają się Węgrzy, na drugim Polacy Maciej Freimut z Wałcza i Wojciech Kurpiowski z Admiry Gorzów, na trzecim Niemcy, na czwartym Hiszpanie, na piątym dwójka Wspólnoty Niepodległych Państw, na szóstym Duńczycy, na siódmym Włosi, na ósmym Szwedzi. Faworytami tej konkurencji są Niemcy, za nimi według teoretycznych wyliczeń powinni się plasować Węgrzy, Hiszpanie, którym na trybunach osobiście kibicuje król oraz nasza osada. Polacy bardzo chcieli wylosować tor między Niemcami i Węgrami, i tak się stało.

Wystartowali. Niemcy i Hiszpanie szybko wysuwają się na prowadzenie. Na trzecim, może na czwartym miejscu płynie polska dwójka. W czołówce także są Włosi. Dalej prowadzą Niemcy, przed Hiszpanami... Włochami. Nasi jak by zostawali z tyłu. Włosi opadają z sił. Na półmetku wciąż przewodzą Niemcy. Polacy przyśpieszają. Są za liderami. Włosi jednak nie dają za wygraną, zrywają się do finiszu... Ostatnie 150 metrów... Szlakowy Freimut zerka raz w prawo, raz w lewo. Jest dobrze. Węgrzy nie wytrzymali tempa. Hiszpanie zostali z tyłu. Reszta daleko za nimi. Tylko ci Włosi? Polacy podrywają się do ostatniego ataku. Przyśpieszają. Jest! Jest srebrny medal dla polskiej osady!!! Niemcy byli poza zasięgiem. Włosi muszą zadowolić się brązem.

Wielka radość na pomoście. Masażyści, lekarze, kierownik... Po medalu Izabeli Dylewskiej, drugi medal polskiej ekipy na tym dystansie. Znakomity dzień kajakarzy... Wojciech Kurpiowski i Maciej Freimut...

Wojciech Kurpiowski od wielu lat był w czołówce krajowej, liczył się na świecie. Już w 1984 roku miał jechać na olimpiadę, ale z powodu pamiętnego bojkotu pojechał na zastępcze „igrzyska” do Brandenburga i tam zdobył medale w K-2 i K-4. Na olimpiadzie w Seulu wystąpił w finale K-2 (z Freimutem) i K-4. Rok później w tej ostatniej konkurencji sięgnął z kolegami po wicemistrzostwo świata. Wtedy też przeniósł się z Nowego Dworu do Gorzowa, gdzie znalazł lepsze warunki rozwoju.

Trener Jerzy Krajewski, szkoleniowiec i działacz Admiry, jeszcze przed wyjazdem swego podopiecznego na olimpiadę mówił, że start Wojtka Kurpiowskiego w Barcelonie jest rezultatem, albo raczej wypadkową wieloletniej pracy z dziećmi i młodzieżą trzech sekcji kajakarskich: Admiry i Znicza z Gorzowa oraz MKS Choszczno. Zaowocowało to wreszcie powstaniem sporej grupy seniorów w tej dyscyplinie, bo utalentowanych juniorów od dłuższego już czasu w Gorzowie było dostatek...

Kajakarstwo nie jest sportem wdzięcznym. Należy do tych dyscyplin, które muszą odbywać się na ogół bez tłumów widzów i sympatyków śledzących na bieżąco wszelkie wydarzenia. Popularność, zainteresowanie, spontaniczne formy uznania, aplauz - zastrzeżone są dla innych sportów, które właściwie kreują się same. Kajakarze i im podobni muszą bronić się medalami, i to najlepiej mistrzostw świata, igrzysk olimpij­skich...

I jest prawdą, że na medal Wojtka Kurpińskiego przez wiele lat pracowały setki kajakarzy, dziesiątki działaczy i trenerów. Ot, chociażby właśnie Jerzy Krajewski. Miał 32 lata, kiedy po raz pierwszy znalazł się na liście pięciu najlepszych trenerów gorzowskiego sportu. Za dokonania w 1986 roku. Wówczas bowiem jego wychowanko­wie z Admiry zdobyli pięć medali na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. Do tego jeszcze trzy dołożyli zawodnicy MKS Choszczno, prowadzone przez Lecha Macierzewskiego, co w dorobku województwa dało osiem medali kajakarzy z wszystkich osiemnastu zdobytych łącznie na OSM. Kajakarze udowodnili że są potęgą, że ich wysiłek nie idzie na marne.                                       

Na te osiągnięcia, pracowały całe pokolenia. Przykład dał Bolesław Stocki, który od wczesnych lat 50-tych z mozołem uczył młodych ludzi sprawnego operowania wiosłem. Za nim poszli m.in. Tadeusz Rynkiewicz, Tadeusz Hryckiewicz, Lech Macierzewski, Piotr Filak, Roman Rasch, Jerzy Krajewski, Marek Zachara, Krystyna i Piotr Głażewscy i wielu innych. Jerzy Krajewski był jednym z najmłodszych, którzy wzięli się za dyktowanie tak ostrego tempa wiosłowania.

Byłem wówczas mile zaskoczony tym wyróżnieniem. Nie spodziewałem się, że spotka ono akurat mnie. Było przecież tylu innych wybitnych szkoleniowców z większymi osiągnięciami. Inna sprawa, że w popularniejszych sportach łatwiej jest się pokazać, łatwiej o uznanie i splendory. Kajakarstwo? To sport, który jest w cieniu.

W Gorzowie często można usłyszeć, że w latach 60-tych każdy młody chłopak mieszkający nad Wartą marzył o karierze żużlowca. Niewielu zostawało żużlowcami, choć swych sił próbowały całe tabuny młokosów. Krajewski nie pałał chęcią dosiadania żużlowej maszyny. Wybrał sport cichy, spokojny, mniej nerwowy, czyli kajakarstwo. Do wody i kajaka przekonał go kolega, który już pływał. Było to w 1969 roku miał 14 lat i dużo wewnętrznej siły w sobie, bo kolega dawno zapomniał o pływaniu na kajaku, on pozostał mu wierny.

Pływał w jedynce, czasami przesiadał się do dwójki lub czwórki. Jak trenerom pasowało. Machał wiosłem uczciwie, bez oglądania się na klubowego nadzorcę, ale wielkich wyników nie osiągał. Nie każdemu są dane. Jego największym osiągnięciem było zakwalifikowanie się do finałów mistrzostw Polski. Na medale jako zawodnik mógł więc tylko popatrzeć. Nie nabawił się jednak przez to wodowstrętu lecz wodę i kajak jeszcze bardziej polubił, żeby nie rzec - pokochał.

- Dla mnie jest to sport bardzo ciekawy, pełen uroku i wciąż nowych wrażeń. Wbrew pozorom nie ma tu monotonii, nudy, bo za każdym razem wszystko jest inne. Inna jest pogoda, woda, inny jest krajobraz. Inaczej jest na lądzie, inaczej na wodzie. Inaczej trenuje się wiosną, latem i jesienią, kiedy głównie pływamy. Inaczej jest zimą, kiedy koncentrujemy się na zdobywaniu siły, wytrzymałości. Pływamy, biegamy, podnosimy ciężary, gramy w piłkę, jeździmy na nartach. Człowiek wszechstronnie się rozwija.

Oczywiście, że nie zawsze jest przyjemnie, że nie zawsze aura nam sprzyja, bo deszcz, bo zimno, ale jak ktoś lubi...

W czerwcu 1977 roku ukończył Technikum Mechaniczne i mógł podjąć dobrze płatną pracę w swym zawodzie. Był jednak najstarszym zawodnikiem a w klubie brakowało szkoleniowców. Zaproponowano mu więc zajęcia się młodszymi kolegami. Podjął się z ochotą tego zadania, ale nie na długo. Jesienią 1977 roku odmeldował się na dwa lata do wojska, gdzie wiosła raczej nie dawano mu do ręki. Mimo wszystko nie zapomniał. W 1979 roku wrócił do klubu, uzyskał uprawnienia instruktora i zajął się wyłącznie szkoleniem.

Zaczął od podstaw, od zebrania chętnych, których najpierw musiał oswoić z wodą, nauczyć trzymania wiosła twardą ręką i wdrożyć do wielkiego wysiłku. Teraz oni pod jego komendą i czujnym okiem kilka godzin dziennie spędzali w kajakach przemierzając kilometry rzek i jezior. Czasami w deszczu i zimnie, pokonując narastający opór wody i własnego ciała. Czasami pod prąd, na przekór prawom natury i własnym słabościom. I tak tygodniami, miesiącami, latami... Bez rozgłosu, profitów i gwarancji satysfakcjo­nujących osiągnięć. Treningi, zawody, wyjazdy, zgrupowania... W motorówce na wodzie, za biurkiem w klubie... Zwykła rzecz dla trenera.

Ta całym sercem i umysłem prowadzona praca musiała dać rezultaty, nie mogła pójść na marne. Za dużo siebie w nią wkładał. Młody, to ambitny był i doczekał się. W 1986 roku zbierał owoce swojej pracy. Wyszedł z cienia. Jego chłopcy zaczęli wygrywać w najbardziej prestiżowych zawodach. Szczególnie dużą radość sprawiły mu medale Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. Najpierw juniorzy, Mariusz Mikołajczak i Zbigniew Ostrowski pokazali co potrafią zdobywając wspólnie tytuł mistrzów na dystansie 500 metrów i wicemistrzów w kajakarskim maratonie, czyli na 10 kilometrów. Następnie starsi juniorzy, Stanisław Jałoszyński i Andrzej Kadłubowski wywalczyli srebrne krążki na 500 metrów i brązowe na 10 kilometrów. Dzięki temu wszyscy trafili do kadry narodowej, jedni seniorów, inni juniorów.

Żal mu było rozstawać się z najlepszymi wychowankami, ale zgodnie z zawartą umową przeszli do bydgoskiego Zawiszy, gdzie uprawiając sport mieli jednocześnie odbywać służbę wojskową.

Co roku do klubów kajakarskich zgłasza się kilkudziesięciu chętnych. Po kilku tygodniach pozostaje garstka najwytrwalszych. Większość nie wytrzymuje obciążeń, obowiązków, pierwszych bąbli na rękach... Klub prócz pracy i kajaka, też nie każdemu, nie jest w stanie zapewnić niczego więcej. Gratyfikacje finansowe zastrzeżone są dla elity. Pozostali zdani są na kluby, a gorzowskie do bogatych nie należą.

Admira nie jest tu wyjątkiem. Dlatego większość kajakarzy po osiągnięciu wieku seniora rezygnowała z uprawiania sportu. Z czegoś żyć trzeba. Nieliczni tylko przecho­dzili do bogatszych klubów, które mogły zapewnić im godziwe warunki do treningów i życia. Szkoda, twierdził Krajewski i dążył do tego, by stworzyć ekipę seniorów. Chyba dopiął swego. Mimo kłopotów finansowych, sprzętowych i innych...

Kajakarstwo to nie piłka nożna czy żużel... Dobrze, że chociaż wody mają pod dostatkiem.

Sukcesów mają także pod dostatkiem. W roku olimpijskim głośno było o Kurpiowskim ale obok niego byli jeszcze Dariusz Bukowski, Andrzej Gryczko, Andrzej Liminowicz, Andrzej Kin i Andrzej Kuzynin, którzy na mistrzostwach Polski zdobyli 4 złote medale a Mirosław Kisły i Piotr Michalski trzykrotnie wywalczyli brązowe krążki. Worek medali przywieźli też juniorzy, wśród których prym wiedli kanadyjkarze bracia Piotr i Paweł Midlochowie mający również na koncie srebrny medal Pucharu Świata, Jarosław i Piotr Michalscy, a także kajakarze Grzegorz Murach. Arkadiusz Grabelewski i Piotr Książek.

W sumie 1992 rok przyniósł kajakarzom Admiry 22 medale mistrzostw Polski w rożnych kategoriach, co w połączeniu z osiągnięciami na olimpiadzie i w Pucharze świata uczyniło klub potęgą w skali kraju...

Jan Delijewski

 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x