2014-08-02, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Emilii Ciechanowskiej, właścicielki zakładu szewskiego przy ul. Wodnej
- Rzadko spotyka się, żeby szewcem była kobieta. Jak trafiła pani do tego zawodu?
- Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy wyszłam za mąż za szewca. On uczył się tego zawodu z kolei od rodziców, bo zarówno jego ojciec jak i matka zajmowali się tą profesją. Początkowo nie planowałam pójść w ich ślady, ale kiedy zaczęliśmy z mężem prowadzić zakład na początku lat 80. było bardzo dużo pracy i zaczęłam mu pomagać. Z czasem już na tyle się nauczyłam reperować obuwie, że nic nie miało przede mną tajemnic. Obecnie robię praktycznie wszystko. Nie wszywam tylko zamków, bo do tego trzeba mieć odpowiednią maszynę. Stara właśnie mi się zepsuła, a inwestować w nową nie ma już sensu. Ale jak trzeba coś przeszyć nie ma problemów, robię to ręcznie. I tak, od 35 lat zajmuję się czymś, co w powszechnej opinii społecznej powinni zajmować się mężczyźni. Obecnie zakład jest tylko na mojej głowie, gdyż mąż już, niestety, nie żyje.
- Czy zawód szewca jest dzisiaj jeszcze popularny?
- Nie, to jest zawód wymierający. W Gorzowie niewiele ostało się punktów naprawy obuwia, a jeżeli jakieś jeszcze są to najczęściej prowadzą je starsze osoby. Młodzież nie pcha się do tego zawodu, gdyż brakuje klientów. W dawnych latach ludzie kupowali obuwie na lata i szewcy mieli mnóstwo pracy. Dzisiaj na każdy kroku są sklepy z butami, ceny tego obuwia często są tak niskie, że nie opłaca się potem klientom przynosić do szewca. Wolą wyrzucić i kupić nowe. Zresztą jakość produkowanego obecnie obuwia jest niska, zwłaszcza dotyczy to tańszych i damskich butów. One są nie tylko maszynowo i byle jak robione, ale do tego są delikatne. Zwłaszcza obcasy. Jeżeli już ktoś przychodzi do szewca to najwyżej wymienić fleki, coś podkleić, ale wymienić zamek czy coś zszyć już się nie kalkuluje. Cena za naprawdę jest dosyć wysoka w stosunku do ceny zakupu. Choć ja zeszłam z cenami do minimum opłacalności. Mało tego, w ostatnim czasie bywają klienci, którzy przynoszą buty, a potem ich nie odbierają. Jest to irytujące, gdyż pomijając już wkład pracy ponoszę koszty na zakup materiałów. Dlatego coraz częściej przy przyjmowaniu obuwia do naprawy jestem zmuszona prosić o zaliczkę. Nie ukrywam, że są miesiące, w których nie jestem w stanie zarobić na utrzymanie zakładu. Bywają dni, że mam jednego, dwóch klientów, którzy zostawią u mnie 10-20 złotych. Zdarza się podczas kontroli z urzędu skarbowego, że urzędnicy kiedy czytają te dane nie chcą mi uwierzyć, że tak mały mam obrót. Zwłaszcza, że koszty związane z czynszem czy innymi opłatami rosną w szybkim tempie.
- To dlaczego jeszcze prowadzi pani ten niedochodowy biznes?
- Do emerytury pozostały mi dwa lata i chciałam ,,dociągnąć’’ jakoś do dnia, w którym ZUS powie mi, że już należy mi się ta emerytura. Na razie mam rentę po mężu, z której trudno jednak wyżyć. Jeszcze kilka lat temu nie było tak źle. Drastyczny spadek nastąpił z chwilą, kiedy na rynku zaczęły pojawiać się buty w cenach 30-40 złotych. Obawiam się, że będę musiała zrezygnować szybciej, może nawet w tym roku, bo nie stać mnie na dopłacanie, a nie widzę szans na odbudowę tego rynku.
RB
Trzy pytania do Moniki Studenckiej, projektantki, zwyciężczyni konkursu Recykling Fashion Show