2015-09-30, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Krystyny Zwolskiej, gorzowianki, która odnosi sukcesy w świecie fotografii ulicznej
- Od kiedy pani robi zdjęcia?
- A od całkiem niedawna. Było to jakieś siedem lat temu, kiedy powstał portal dziennikarzy społecznościowych w jeden z gorzowskich gazet. Gazeta zorganizowała Foto Day, pierwszy w Gorzowie, w zajezdni tramwajowej. Poszłam, choć miałam taki maleńki aparacik, do tej pory przecież nie fotografowałam. Poszłam, bo chciałam poznać innych ludzi z tego portalu. No i nie tylko poznałam ludzi, ale znalazłam nowe hobby, które mnie mocno wciągnęło.
- A kiedy pojawiły się uliczne pstryki?
- Jeszcze bardziej niedawno. Około rok temu usłyszałam od lekarza, że jeśli nie chcę usiąść w fotelu i już z niego nie wstać, to powinnam chodzić. Nie mogę uprawiać żadnych sportów, ale spacer, chodzenie było wskazane. Zastosowałam się więc do rady lekarza i zaczęłam chodzić. Najpierw bez aparatu, ale to było nudne. Wzięłam więc do ręki aparat i wciągnęło mnie maksymalnie. Za fotografowaniem poszło czytanie o fotografii ulicznej, zaczęłam oglądać strony poświęcone street artowi. Robię zdjęcia codziennie. Ja nawet do sklepu, do którego mam 200 m, nie ruszam się bez aparatu, bo a nuż coś ciekawego się na Kwadracie wydarzy.
- No i przyszedł sukces. Jak się czuje fotograf, którego zdjęcia doceniają specjaliści od street artu w Polsce i zagranicą?
- Oczywiście, że fantastycznie. Długo jednak nikt moich zdjęć nie dostrzegał. Paznokcie z nerwów ogryzałam, myśląc, co jest nie tak. Zaczęłam się przyglądać innym nagrodzonym autorom. I doszłam do wniosku, że winny po części jest sprzęt, bo ja nawet lustrzanki nie mam, tylko cyfrę. W każdym razie kiedyś zdecydowałam, że raz kozie śmierć, wysyłam zdjęcia na zagraniczną stronę. No i jedno z nich zostało dostrzeżone. Nabrałam wówczas śmiałości i zapisałam się na kilka innych i teraz swoje zdjęcia wysyłam na polską stronę street artową – codziennie, i na kilka zagranicznych, tam już nie codziennie. No i w końcu zdjęcia są dostrzegane. Inna rzecz, że ja już się trochę nauczyłam. Wszędzie dostrzegam takie niedostrzegalne szczegóły, jak choćby dziś. Szłam przez Park Róż i nagle zobaczyłam dziewczynę karmiącą gołębie. No niby zwykły obrazek, ale te gołębie jadły jej z ręki, a ona miała na wewnętrznej stronie ręki tatuaż. Albo widzę idącego po ulicy mężczyznę, który pali papierosa… I jak ten dym fantastycznie się układa. Albo taki motyw – zawędrowałam na boisko Warty, tam trwał jakiś mecz i mam takie zdjęcie, jak pada gol, a bramkarz ma totalnie zrezygnowany i zrozpaczony wygląd. Takich historyjek można zobaczyć bardzo wiele. Ja tak mam, że jak wpadam do domu, to zaraz do komputera, żeby zobaczyć, co mi wyszło. I coś wychodzi.
Renata Ochwat
Fot. Maria Gonta
Trzy pytania do Dominiki Muniak, reżyserki filmu „Landsberczanka”