2017-05-26, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Marka Towalskiego, byłego żużlowca gorzowskiej Stali
- W niedzielę czekają nas kolejne żużlowe derby Ziemi Lubuskiej. Dlaczego akurat te mecze od dziesiątek lat wzbudzają duże emocje?
- Żeby tak naprawdę odpowiedzieć na to pytanie trzeba cofnąć się do głębokiej historii. Z chwilą, kiedy kilka lat po wojnie Gorzów trafił do województwa zielonogórskiego przez wiele następnych lat dominował nad swoim sąsiadem, będąc jedynie miastem powiatowym. Zielona Góra budując wojewódzkie struktury podbierała nam najlepszych fachowców w różnych dziedzinach i przez to rozpoczęły się animozje. Szybko to przeniosło się na sport, w szczególności na żużel, który był najpopularniejszą dyscypliną w regionie. Przy czym zielonogórskie środowisko, nie mówię tu o zwykłych ludziach, ale głównie o ludziach władzy nie mogło znieść, że w Gorzowie żużel stał na wysokim poziomie, a nasi zawodnicy zaczęli liczyć się najpierw w kraju, potem w świecie. Kiedy Andrzej Pogorzelski, Edmund Migoś, Edek Jancarz czy Zenek Plech zaczęli przywozić medale mistrzostw świata nie wszystkim było to w smak. Jako klub byliśmy również lepiej zorganizowani. I w pewnym momencie emocje sportowe przestały dotyczyć tylko samej rywalizacji, lecz stały się problemem społecznym.
- Słyszałem jednak, że wśród zawodników i działaczy była pełna współpraca i wasza rywalizacja dotyczyła tylko jazdy na torze?
- Powiem więcej, my się często przyjaźniliśmy. Najlepsze relacje miałem z Maćkiem Jaworkiem i Heniem Olszakiem. Wspólnie spotykaliśmy się prywatnie, gościliśmy się we własnych mieszkaniach. Bywaliśmy razem na zgrupowaniach klubowych czy kadry narodowej. Razem jeździliśmy na liczne zawody. Na torze oczywiście twardo walczyliśmy, ale nigdy ta walka nie przenosiła się poza tor. Nawet jak dochodziło do różnych spięć czy kontuzji szybko potrafiliśmy wyjaśnić sobie sprawę, podać rękę. Potrafiliśmy w trudnych chwilach żartować. Kiedyś któryś z chłopaków z Falubazu mnie wywalił, ja się zwijałem z bólu, a od podszedł, klepnął i powiedział: ,,No tak, walczył jak lew a padł ja mucha’’.
- Kto jest faworytem niedzielnych derbów i czy dzisiejsi zawodnicy, często pochodzący z różnych środowisk, również mocno żyją derbami?
- Spodziewam się wyrównanego i emocjonującego spotkania, aczkolwiek faworytem jest Stal i nie mam wątpliwości, że wygra ona to spotkanie. Przemawia za tym wiele elementów. Gorzowianie są w gazie, jeżdżą systematycznie, mając silną formację seniorską, a i juniorzy coś powinni dorzucić. Zielonogórzanie mają natomiast kłopoty, bo większość ich meczów została przełożona. To ma wpływ na brak objeżdżenia. Mając również więcej dziur w składzie. Jeżeli chodzi o podejście do derbów ze strony zawodników, to nie jestem w ich skórze i do końca nie wiem, czy traktują oni te występy nieco inaczej niż pozostałe mecze ligowe. Myślę, że te emocje gdzieś tam się u nich muszą udzielać. Widzą przecież, że na derbach stadiony są zawsze pełne, bardziej kolorowe, reakcje kibiców żywiołowe. Inne podejście do tych spotkań mają sztaby trenerskie, bo gra idzie nie tylko o punkty, ale i prestiż. Jak słyszymy, że trenerzy podchodzą do tych meczów jak do innych, to traktujmy te wypowiedzi z przymrużeniem oka. Przy derbach inne jest też zainteresowanie mediów. Zdecydowanie więcej mówi się, pisze i dyskutuje. Każdemu zależy, żeby jak najlepiej wypaść i zebrać jak najwięcej pochlebnych opinii, bo to może zaprocentować przy zawieraniu kolejnych kontraktów.
RB
Trzy pytania do Macieja Gębali, reprezentanta Polski w piłce ręcznej