2017-05-30, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Augustyna Wiernickiego, prezesa Zespołu Koordynacyjnego Związku Dzieci Wojny w Polsce
- Kiedy i w jakim celu zaczęły powstawać stowarzyszenia dzieci wojny?
- Pierwsze stowarzyszenia i związki zaczęły tworzyć się zaraz po wojnie, a miejscem narodzin pierwszej takiej organizacji był Zamość. Dlaczego akurat tam? Trzeba sięgnąć do głębszej historii i przypomnieć, że Zamojszczyzna była pierwszym terenem przewidzianym do całkowitego wysiedlenia Polaków. W ramach eksperymentu Niemcy chcieli zasiedlić ten rejon swoimi rodakami. Wśród 150 tysięcy Polaków przewidzianych do wysiedlenia było około 30-40 tysięcy dzieci. Część z nich trafiła do Niemiec, część do różnych obozów, w tym najbardziej znanego w Łodzi. Przypomnę ponadto, że w czasie wojny zginęło około dwóch milionów polskich dzieci, z czego połowa była narodowości polskiej, reszta głównie żydowskiej. Ponadto kolejne blisko dwa miliony dzieci do 18 roku życia, które przeżyły wojnę, zostało poszkodowanych fizycznie i psychicznie. Mnóstwo dzieci było wywożonych na Sybir, przesiedlanych z kresów, deportowanych. Zaraz po wojnie były prowadzone badania dotyczące skutków wojny na dalszy rozwój dzieci, ale dosyć szybko temat ten został odstawiony na bok. Widocznie komuś zaczęło to przeszkadzać, a i sprawa ta zaczęła przerastać ówczesne państwo polskie. Powstające zaś stowarzyszenia i związki praktycznie nie mogły działać. I tak to wszystko zaczęło umierać śmiercią naturalną. Na 72 lata zatarto pamięć o największych ofiarach wojny, jakim były dzieci. Dlaczego? Ponieważ ideologia zwyciężyła nad rozsądkiem i właściwą polityką historyczną.
- Przed czterema lat nastąpiło zjednoczenie organizacji. Jak do tego doszło i czy przez ten czas udało się cokolwiek załatwić dla dzieci wojny?
- Dzieci wojny dzisiaj mają po 72 i więcej lat. Często dopiero na finiszu swojego życia zaczęły głośno się dopominać o swoje prawa. Przecież nawet magistrowie historii nie znają losów dzieci wojny, bo nigdy tego nie uczono w szkołach i na studiach. Brakuje literatury, tak jakby w czasie wojny żyli tylko dorośli. Inna sprawą jest, że naszej działalności nie pomagała atomizacja, czyli utrzymywanie związków w rozdrobnieniu. Nikt nigdy nie doprowadził do zjednoczenia i zbudowania silnego stowarzyszenia, choć takie próby były. Udało się to dopiero w czerwcu 2013 roku. Miejscem spotkania był nasz ośrodek kolonijny na Długim. Zaprosiłem wtedy do siebie Włodzimierza Wołoszyńskiego z prężnie działającego stowarzyszenia z Łodzi oraz Stanisława Gluzę z Myśliborza. Kongres założycielski związku odbył się natomiast w Strzelcach Krajeńskich. Niestety, przez kolejne lata ciągle brakowało poparcia politycznego ze strony państwa. Walczyliśmy o uznanie nas jako istotnej grupy społecznej, która mocno wycierpiała w czasie wojny. O naszym związku nikt praktycznie nie mówił, bo nie było takiej woli. W innych krajach takie grupy istnieją, są uznane i szanowane.
- Niedawno nastąpił jednak przełom. Czy po wizycie w Sejmie jest pan przekonany, że realizacja waszych propozycji nabierze odpowiedniego tempa?
- Pierwszym ważnym krokiem było powołanie specjalnego parlamentarnego zespołu ds. dzieci wojny pod przewodnictwem posła Jacka Kurzępy. Wiadomo, jak już jest taki zespół, to musi się czymś zajmować. Na początku maja w Sali Kolumnowej w Sejmie odbył się historyczny kongres dzieci wojny. Po 72 latach doczekaliśmy się uznania nas przez polskie państwo. To wielkie wydarzenie, na które zjechali przedstawiciele z całego kraju. Nie wszyscy mogli ze względu na wiek i stan zdrowia przybyć, ale i tak było ponad 300 delegatów, a wydarzenie było doniosłe. Najważniejsze było przyjęcie referatu programowego, a także kilku uchwał. Pierwsza zachęca do dopisania do ustawy o kombatantach i osobach represjonowanych dosłownie trzech wyrazów ,,polskich dzieci wojny’’. To mocno zmieni sytuację ludzi znajdujących się z tej grupie. Druga uchwała jest związana z prowadzeniem polityki historycznej. Skoro prezydent Andrzej Duda tak wiele mówi o pamięci historycznej, to warto przypomnieć o prawie czterech milionach polskich dzieci wojny, z czego połowa została wymordowana. Na czym powinna polegać ta pamięć? Na tym co już wspomniałem, czyli przede wszystkim potrzebne są informacje w podręcznikach szkolnych, akademickich. Przecież wykształceni historycy często nie rozumieją, dlaczego ich babcie mają skończone tylko trzy klasy i nigdy nie miały szans wyuczenia się porządnego zawodu. Kolejna sprawa to kwestia odszkodowań dla żyjących jeszcze dzieci wojny. Niech to będzie w formie symbolicznej, ale niech będzie. Oczywiście wypłatą powinniśmy zająć się sprawcy tragedii. Nasz kraj również powinien rozpocząć proces wyrównywania rachunku krzywd, skoro nic nie chciano zrobić przez 72 lata. Nie wiem, czy nasze stanowisko zostanie szybko wdrożone w życie, ale co jest zapisane, to jest już zapisane. Muszę na koniec dodać jeszcze ważną sprawę. Jako dzieci wojny wystosowaliśmy apel do świata o pokój. Niestety, dzisiaj mamy mnóstwo mniejszych czy większych wojen i my doskonale rozumiemy, że wszędzie najbardziej cierpią niczemu niewinne dzieci. Uważamy, że mamy szczególne prawo się o to upominać. Nasz apel został rozpowszechniony i jeżeli dzięki temu uda się uratować nawet kilka istnień będziemy z tego zadowoleni.
RB
Trzy pytania do Macieja Gębali, reprezentanta Polski w piłce ręcznej