2017-08-07, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Stanisława Chomskiego, trenera żużlowców Cash Broker Stali Gorzów
- Po czterech z rzędu porażkach ligowych wielu kibiców zwątpiło już w prowadzoną przez pana drużynę. Co takiego się wydarzyło, że w Lesznie zobaczyliśmy odrodzony zespół mistrzów Polski?
- Kibice mają prawo narzekać. Oni zawsze oczekują dobrego wyniku i wszyscy to w klubie rozumiemy. Natomiast moją rolą było skupienie się na drużynie i najważniejszym jej elementem było odizolowanie zawodników od tej całej otoczki. Dzisiaj mogę przyznać, że mieliśmy wiele spotkań, nie tylko z zawodnikami, ale we własnym gronie z zarządem klubu. Nikt nie szukał dziury w całym, wszyscy zastanawialiśmy się nad poprawą sytuacji. W żużlu zespół buduje się zaufaniem. My nie mamy zawodników drugiej kategorii, nikogo nie obrażając, ale mamy żużlowców światowej czołówki. Cała piątką seniorów startuje w Grand Prix i Speedway Euro Championship. Jeżeli ktoś wpada w dołek potrzebuje chwili czasu, żeby z niego wyjść. Najgorsze jednak są upadki i kontuzje. Krzysiek Kasprzak kilka tygodni leczył skutki upadku we Wrocławiu, ostatnio miał groźny wypadek w Gorzowie. Nie mówiliśmy o tym głośno, ale wypadek Przemka Pawlickiego w Szwecji również do lekkich nie należał. O ostatniej kraksie Martina Vaculika wszyscy doskonale wiedzą. Nasz sztab medyczny pracuje naprawdę ciężko. Tu szczególne słowa podziękowania należą się lekarzom, ale i Jurkowi Buczakowi oraz poznańskiej klinice Rehasport. Kolejna sprawa to sprzęt. To co funkcjonowało nam w pierwszych dwóch miesiącach nagle zaszwankowało. Zawodnicy wkładają bardzo dużo pracy i pieniędzy. I nie zawsze ma to przełożenie na wynik. Przemek Pawlicki długo walczył z motocyklami, w Lesznie wziął nowy silnik i zaskoczył.
- Na leszczyńskim stadionie ręce same składały się do oklasków także wtedy, kiedy na torze pojawiali się nasi juniorzy. Jak ocenia pan ich postawę na tle najlepszych polskich młodzieżowców startujących w Unii Leszno?
- Nasza młodzież naprawdę umie słuchać, a współpraca z Piotrem Paluchem, który na co dzień opiekuje się juniorami jest bardzo dobra. Do tego prowadzimy treningi indywidualne. Podam taki przykład. Hubertowi Czerniawskiemu przytrafiają się czasami zbyt ostre wejścia w łuki. Taki manewr nazywamy kantowaniem. Wystarczyło kilka słów, parę jazd treningowych i Hubert szybko wyeliminował ten błąd, co świetnie było widać na leszczyńskim torze. Na wynik zawsze zbiera się suma doświadczeń. Chłopacy jeżdżą po różnych młodzieżowych turniejach, tam się otrzaskują, a potem robimy trening, na którym pracujemy nad wyeliminowaniem drobnych błędów. I to procentuje. A ich postawa w Lesznie naprawdę mi zaimponowała. Kiedy Hubert przegrał z Grześkiem Zengotą i zjechał do parkingu, nie usłyszał słowa krytyki, a wręcz przeciwnie, wszystko podbiegliśmy mu pogratulować, choć nie przywiózł punktu. Punkty są oczywiście ważne, ale kiedy zawodnik przegrywa po kapitalnej walce nie mogę mu powiedzieć złego słowa. Mogę tylko dopingować do dalszej takiej walki.
- W Lesznie widać było w zespole wielkie pokłady energii i determinację na torze. Zawodnicy nie oddali skrawka nawierzchni bez walki. Czyżby czuli, że jest to dla nich ostatni dzwonek?
- Myślę, że dotarła do nich świadomość, że ewentualne kolejne przegrane w Lesznie i Zielonej Górze spowoduje, że wszyscy będą wypominać im serię nie czterech a sześciu porażek z rzędu. Wielu chłopaków pamięta początek 2015 roku, kiedy pierwszych sześć meczów w sezonie zakończyło się przegraną. Mało tego, tuż przed pierwszym biegiem w Lesznie do wszystkich dotarła informacja o wygranej Włókniarza Częstochowa w Toruniu, co spowodowało, że nie mogliśmy być wcale pewni jazdy w play off. Powiedziałem im na odprawie, że skoro przegrywają mecz za meczem, to może rzeczywiście nie nadają się do jazdy o medale. Nie wiem na ile te słowa na nich podziałały, ale oni naprawdę czuli, że trzeba wziąć się w garść. Cieszę się, że w trakcie meczu w zespole była świetna komunikacja, bo to sygnał, że wracamy do gry o medale.
RB
Trzy pytania do Macieja Gębali, reprezentanta Polski w piłce ręcznej