2017-10-27, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Jerzego Synowca, radnego z klubu ,,Nowoczesny Gorzów’’
- Jest pan miłośnikiem gorzowskich zabytków. Czy ma pan jakiś pomysł na ratowanie najbardziej znanych przedwojennych budowli, skoro miasto nie może pozyskać środków finansowych na ich restaurację?
- Samych pięknych willi mamy przynajmniej kilkanaście i rzeczywiście nie ma specjalnie pomysłu, jak je ratować, a uczestnictwo we wszelkich konkursach unijnych nie przynosi oczekiwanych efektów. Mamy do czynienia z wyjątkowymi dziełami architektonicznymi i wyjątkowe działania trzeba zacząć tutaj wprowadzać, bo inaczej to szybciej wszystko runie niż zostanie wyremontowane. Uważam, że powinien zostać powołany w magistracie niewielki zespół, może to być jedna rzutka proeuropejska osoba, może dwie, które ogarną temat i zajmą się tylko tą sprawą a nie kilkudziesięcioma innymi. Rozwiązań należy szukać wszędzie, nie tylko w Gorzowie. Może w całej Polsce, a może w świecie. Nie wystarczy ogłosić w lokalnej gazecie przetarg i czekać, bo nikt nie przyjdzie tutaj z lokalnych przedsiębiorców inwestować. A nawet jak ktoś kupi jedną czy drugą willę, to będzie jak z Czerwonym Spichlerzem czy willą Herzoga na bulwarze. Pieniędzy trzeba szukać w sposób niekonwencjonalny, bo takie mamy budynki. Trzeba w świecie szukać poważnych inwestorów, których dodatkowo należy zachęcać dodatkowymi bonusami tylko po to, żeby tu przyszli i odtworzyli substancję, a potem prowadzili przykładowo jakiś dobry biznes.
- Mamy także problem ze szkołami muzycznymi. I to dwojaki. Po pierwsze, młodzież nie ma dobrych warunków do nauki, po drugie kamienice, w których są prowadzone zajęcia wymagają remontów. Mieliśmy dostać na ten cel pieniądze, ale nie dostaliśmy. Czy w tym obszarze również grozi nam zagłada?
- To są kolejne zabytkowe budynki. Podobnie jak na Warszawskiej mamy ciąg dalszy poszpitalnych obiektów, które trzeba remontować. Powiedzmy sobie uczciwie, że jako miasto od lat nie potrafimy poradzić sobie z zabytkową substancją budowlaną. Kiedy jeżdżę i obserwuję zmiany zachodzą w innych miastach, to tam jakoś radzą sobie z tym. Z miesiąca na miesiąc przybywa wiele piękne odremontowanych starych budynków. Nie radzimy sobie zresztą z wieloma rzeczami, jakby naszym miastem zawładnęła jakaś niemoc. Chwilami mam wrażenie, że u nas Armagedon zagościł na stałe. Nawet wykonawcy jeszcze przez wbiciem pierwszej łopaty zaczynają uciekać z Gorzowa. Mam nadzieję, że do zagłady nie dojdzie, a uzdolniona młodzież muzyczna nie będzie czekała kilkunastu kolejnych lat na stworzenie im porządnych warunków. Nie chcę tutaj się wymądrzać. Mamy na utrzymaniu ponad 500 urzędników w magistracie. Codziennie siedzą po osiem godzin to powinni rzucać pomysłami i próbować to wszystko logicznie ogarnąć. Od radnych czy dziennikarzy nie wolno wymagać, by na każdą bolączkę mieli gotowe rozwiązania.
- Renowacja zabytkowych budynków nie do końca nam wychodzi, ale ze zmianami nazw ulic serial mamy niekończący. Jako gorzowianin, znający historię miasta, nie denerwuje się pan, że ktoś z zewnątrz próbuje nam narzucać nową historię?
- Moje zdanie na ten temat wyraziłem już wielokrotnie i powtórzę raz jeszcze mocnymi słowami, bo takie widocznie trzeba czasami użyć. Mdli mnie, wręcz zbiera mi się na wymioty, kiedy słyszę, że trzeba Walczakowi odebrać ulicę, albo zmieniać 30 stycznia. Ta druga ulica, abstrahując już od głębokiej analizy historycznej, jest symbolem polskiego Gorzowa. Zajmijmy się odnową starych budynków, budową ulic, obiektów sportowych, uzbrajajmy tereny pod dalsze inwestycje, a nie zabierajmy Warcie Gorzów stadionu przy Krasińskiego. Chwilami mam wrażenie, że u nas wojna to się skończyła dopiero wczoraj i jesteśmy na etapie myślenia, skąd tu wziąć kaszankę, trochę chleba i wodę, żeby wyżywić mieszkańców.
RB
Trzy pytania do Macieja Gębali, reprezentanta Polski w piłce ręcznej