2024-07-26, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Mirosława Marcinkiewicza, byłego przewodniczącego sejmiku wojewódzkiego
- Jest pan gorzowianinem z krwi i kości. Czy śledzi pan obecną dyskusję nad skróceniem nazwy miasta i dlaczego pana zdaniem od kilkudziesięciu lat nie potrafimy uporać się z tym tematem, przez co ciągle on powraca?
- Dlatego, że nigdy nie wzięto się za to porządnie i część mieszkańców od razu pytała się, czy nie ma ważniejszych spraw. Inni mówili wprost, a po co w ogóle się tym zajmować, do tego dochodziła i dochodzi dyskusja o kosztach. Teraz dla mieszkańców koszty odpadły, nic nie zapłacą. Oczywiście, że dla wielu mieszkańców są tematy pilniejsze i ja to rozumiem, tyle że dyskusja o skróceniu nazwy miasta nie pokrywa się z inwestycjami, wykluczeniem komunikacyjnym, brakiem wysoko płatnych miejsc pracy. Każdy temat ma swoje życie i powinien być rozwiązywany równoległe.
- Dlaczego pana zdaniem Gorzów ma być Gorzowem, a nie Gorzowem Wielkopolskim?
- Ponieważ nazwa Gorzów żyje w naszej świadomości codziennie, nikt praktycznie nie używa przymiotnika Wielkopolski. Proszę spojrzeć na akcje marketingowe, jakie są prowadzone w mieście od kilkunastu lat. Wszystko opiera się na nazwie Gorzów. Pod taką nazwą promujemy miasto jeszcze od czasów poprzedniego prezydenta i jego strategii Gorzów Przystań. Jesteśmy Gorzowem, a nie – nikogo oczywiście nie urażając – przybudówką Wielkopolski. Nasze miasto zasługuje na to, żeby nie być dookreślane niewłaściwym przymiotnikiem. Gorzów ma swoją tożsamość, jest miastem średniej wielkości, w którym się fajnie żyje i powinien mieć własną nazwę, a nie narzuconą nam zaraz po wojnie przez administrację komunistyczną, niemającą nic wspólnego z rzeczywistością, a nawet z historią. Nie neguję, że może była wtedy taka potrzeba chwili, to był czas zawieruchy powojennej i nikt nie wiedział, jak to będzie z tymi ziemiami zachodnimi. Wymyślono, że Gorzów będzie Wielkopolskim. Myślę jednak, że przyszła wreszcie pora, po wielu latach, żeby ten temat zamknąć i oddać hołd wielkopolskim kolejarzom, którzy przyjechali tutaj budować polską administrację pod nazwą Gorzów.
- W obecnie toczącej się debacie jest grupa ludzi, którzy ostro stoją po stronie zachowania obecnej nazwy, ale jest też zapewne duża grupa niezdecydowanych. Jak ich przekonać do tego, żeby poparli propozycję skrócenia nazwy miasta?
- Jak już wspomniałem, niech każdy odpowie sobie, czy na co dzień używa przymiotnika Wielkopolski? Skoro nie używa, to oznacza, że już od dawna jest za Gorzowem, a teraz wystarczy tylko, że załatwimy ten temat formalnie. Mało tego, mamy jeszcze trzecią dziwną nazwę, mianowicie Gorzów Wlkp. Czy ktoś z rozmowach z nas mówi Gorzów Wuelkape? Nie, czyli utrzymujemy administracyjną fikcję. Nieprawdą jest też mówienie o wielkich milionowych kosztach. Wyceniając potencjalne koszty Urząd Miasta musiał podać ceny na przykład nowych tablic, ale w praktyce nie trzeba ich wymieniać. Można zakleić dodatek Wielkopolski, a wymienić tablicę przy remoncie elewacji, czy kiedy już ulegnie całkowitej degradacji. To samo dotyczy tablic drogowych czy zawieszonych na różnych budynkach publicznych. Rzeczywiste koszty będą niewielkie, a wylewający się hejt w internecie ma za zadanie wprowadzić chaos i strach. My nawet nie zauważymy tych zmian, bo one będą odbywały się w sposób bardzo powolny i systematyczny.
RB
Trzy pytania do Jerzego Jurdzińskiego, prezesa Gorzowskiego Towarzystwa Muzycznego im. Henryka Wieniawskiego