2025-01-31, Trzy pytania do...
Trzy pytania do Adama Zadwornego, autora książki „Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku”
- ,,Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku". Co pana skłoniło do napisania książki poświęconej największej katastrofie morskiej w powojennej Polsce?
- Powodów było wiele. Po pierwsze, wsprawie Heweliusza jest wiele tajemnic. Poza tym, to historia wielopłaszczyznowa. Od początku wiedziałem jednak, że nie chcę napisać historii skupiającej się na technicznym aspekcie tej tragedii, kolejnej pozycji z rodzaju „wielkie katastrofy”. Chciałem natomiast nadać imiona i nazwiska bezimiennym dla opinii publicznej ofiarom, a także powrócić do początków lat 90., bo chciałem napisać o tamtym państwie. Zabrałem się za to także dlatego, że dowódca Heweliusza poszedł na dno ze swoim statkiem, a ja sam jestem synem kapitana żeglugi wielkiej i wyrastałem w domu, gdzie opowiadało się o katastrofach. Kolejnym powodem jest także mój sen, powracający, całe szczęście w ostatnich latach rzadziej, koszmar. Pewnie związany z opowiadaniami ojca. Jestem z nim na jakimś statku, który przewraca się do góry dnem i zalewa nas ciemna woda. W tym śnie statek zawsze wracał jednak na właściwą pozycję. Na początku pracy nad książką były momenty zwątpienia. Spowodował je np. ogrom akt, jakie wytworzyły w tej sprawie różne instytucje, np. Izba Morska i prokuratura. Zastanawiałem się, czy na pewno znajdę w historii Heweliusza coś nowego. Zaskoczyło mnie, jak dużo jest jeszcze rzeczy niewyjaśnionych, jak wiele kłamstw, a także teorii spiskowych. Mam nadzieję, że udało mi się opisać mechanizm ich powstawania, a także odkłamać historię Heweliusza.
- Co stanowiło największe wyzwanie podczas prac nad książką?
- Dużym wyzwaniem było samo namówienie wdowy po kapitanie i nielicznych ocalałych marynarzy do rozmowy i tu , być może, pomogło mi moje marynarskie pochodzenie. Ci ludzie przeżyli ogromne traumy, niektórzy leczyli się potem psychiatrycznie i nie chcieli do tego wracać. Druga rzecz to „technikalia”, czyli olbrzymia ilość różnego rodzaju ekspertyz, opinii biegłych, które nawet dla wielu uczestników procesów były niezrozumiale. Zresztą, niewiele z nich wynika, bo przecież ostatecznie uznano, że tej katastrofy nie da się w pełni wyjaśnić. Jak już wspomniałem, nie pisałem książki technicznej, ani alternatywnej - w stosunku do orzeczenia Izby Morskiej - wersji katastrofy. Bo dla mnie katastrofa Heweliusza to nie jest wcale ten moment, kiedy statek przechyla się, przewraca do góry dnem i tonie. Katastrofa Heweliusza – pływającej trumny - nastąpiła wiele lat przed zatonięciem statku i miała miejsce jeszcze wiele lat po katastrofie, kiedy państwo okazało się bezsilne, kłamało i pozostawiło same wdowy po marynarzach. Dla mnie katastrofa Heweliusza ma wiele imion. To np. czteroletnia Milenka, skazana na śmierć, bo na promie nie było kombinezonów termicznych dla pasażerów ani dziecięcego pasa ratunkowego dla niej.
- Jak trudne były rozmowy z osobami ocalałymi z tej katastrofy?
- Rozmowy z marynarzami były trudne, z żoną kapitana Andrzeja Ułasiewicza i innymi wdowami najtrudniejsze. W nich pozostał głęboki żal. One straciły mężów, często jedynych żywicieli rodzin, a później nie mogły doprosić się odszkodowania. Czasami przez kilkanaście lat. Większość z nich już nigdy nie ułożyła sobie nowego życia. Wiedziałem, że to będą ciężkie rozmowy i muszę zachować ponadprzeciętną empatię, być wrażliwy, słuchać i za dużo nie pytać.
Dorota Waldmann
Trzy pytania do Jana Kaczanowskiego, wiceprzewodniczącego Rady Miasta