2012-08-20, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Takiego przekonania można nabrać, kiedy się ogląda najnowszą wystawę w Klubie Mysli Twórczej Lamus. Jest ona wspólnym dziełem szefa Lamusa Zbyszka Sejwy i gorzowskiego regionalisty Roberta Piotrowskiego, który ma fantastyczne kontakty w Niemczech i właśnie stamtąd tę wystawę sprowadził. Chwała Zbyszkowi, że poświęcił aż dwa lata na uzgadnianie terminów, dyskutowanie z niemieckimi partnerami i inne urzędnicze dyrdymały. Chwała Robertowi , że mu się kolejny raz chciało coś dla miasta zrobić.
Efekt jest oszałamiający, przynajmniej dla mnie. Bo nagle okazuje się, że kuchnia, miejsce, gdzie się przygotowuje posiłki jest centrum świata, ludzkiego mikrokosmosu, miejscem, w którym nie tylko się gotuje, ale jeszcze ciężko pracuje, celebruje się jedzenie, bawi się i robi miliony innych czynności. I jak powiedział Zbyszek Sejwa, rzadko komu przychodzi do głowy, aby ten świat uwiecznić, bo to jest tak zwykła sfera ludzkiego życia, że nikt nie sięga po aparat.
Na szczęście jednak znaleźli się tacy, którzy na przełomie XIX i XX wieku, a także później, jednak fotografowali kuchenne tajemnice, a także całe pobocza związane z ta materią ludzkiego życia.
Osobną kwestią jest sama wystawa, bardzo smakowicie zaaranżowane I piętro kamienicy, w której mieści się Lamus. Do tej pory bowiem klub przyzwyczaił, że wystawy są tylko na parterze, teraz otworzyła się nowa przestrzeń. Na szczęście dla tych, którzy nie przyszli na otwarcie, wystawę można oglądać aż przez najbliższe dwa miesiące i naprawdę warto się wybrać, bo to prawdziwa rzadkość, perełeczka wśród fotograficznych tematów.
A teraz z innej beczki i tylko króciutko. Otóż lubię oglądać różne regionalne programy. I lubię, kiedy takie czy inne medium chwali się, że jest najlepiej poinformowane w regionie. Jak mawiają Amerykanie – can be. Jednak owe świetnie poinformowane media nie mają bladego pojęcia, że na ligę żużlową przyjeżdża (tylko na nielicznych meczach go nie było) jeden z najwyżej ustawionych ludzi w kraju. I siada sobie na zwykłej trybunie, bez obstawy i fanfar, wita się ze znajomymi, po meczu szybko wychodzi, bo przecież do stolicy długa droga. Ot niby nic, ale my Polacy tak kochamy celebrę. A tu jej nie ma. Zwykły, wydawałoby się facet. A tak się jednak składa, że niezwykły.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.