2012-08-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Od kilku dni na Wełnianym Rynku można zobaczyć ogonek dzieciaczków stojących do.... kramu z watą cukrową. Tak, tak, właśnie z tym lepkim słodkim czymś, co ku mojemu ogromnemu zdumieniu nadal się cieszy olbrzymią popularnością. Tyle tylko, że od czasów mojego dzieciństwa zmienił się wygląd zarówno kramu, producentów ulepku, jak i sam ulepek.
Kramik prowadzi dwóch młodych chłopaków. Obaj ubrani są zawsze bardzo elegancko, koszula, muszka, długi kelnerski fartuch. Kram jest czyściutki, obok niego stoi półka z wyborem najróżniejszych posypek smakowych. Bo teraz można sobie zaordynować watę o smaku na przykład orzechowym, migdałowym, malinowym i jeden Bóg wie, jakim jeszcze. Moje zdumienie jednak sięgnęło szczytu, kiedy okazało się, że waciarze – tak ich nazwałam, bo jakoś nie znalazłam odpowiednika – sprzedają dziecięcy przysmak nie tylko po prostu nawinięty na patyk, jak to drzewiej bywało. Otóż można u nich dostać poduszkę waty, watę na olbrzymim kiju i jeszcze na kilka innych sposób.
Nie mogę tylko ocenić jednej kwestii – jak toto smakuje. Od lat nie jem słodyczy i żadna siła mnie do tego nie zmusi, aby spróbować starego-nowego przysmaku gorzowskich dzieciaków. Ale skoro stale są chętni, musi więc smakować dobrze.
Dlaczego o tym piszę? Bo jestem pełna podziwu dla tych chłopaków. W trudnych czasach, kiedy trzeba mieć szczęście, aby się z czymś przebić, zwłaszcza w kulinariach, im się udało, a przynajmniej na tę chwilę udaje. Wydawać by się mogło, że w czasach, kiedy wymyślne słodycze z całego świata leżą niemal w każdym sklepie, prosta, siermiężna wręcz wata cukrowa nie ma żadnych szans na przebicie. A tu proszę, dzieciaki cały czas się tam tłoczą i panowie faktycznie mają pełne ręce roboty. Tylko pogratulować i trzymać kciuki, żeby im się po prostu udało.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.