2012-09-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Tam, gdzie byłam, jest niewielki miejski lasek. Miejsce mogłoby być czarowne, gdyby nie okoliczni mieszkańcy wyrzucający tam śmieci. Codziennie widziałam, jak przybywają nowe worki. W Gorzowie nawet nie trzeba fatygować się nad rzeczkę Srebrną, miejsce równie hipotetycznie czarowne, jak wspomniany już lasek, z tych samych zresztą powodów. Wystarczy przejść się na ul. Chrobrego, a dokładnie do jej wlotu, do budynku, w którym kiedyś było kino Słońce, a teraz jest jakaś kiczowata dyskoteka.
Otóż za tym budynkiem, przy samym chodniku, stoi dość duży pojemnik na śmieci. Ale co z tego, tuż obok niego walają się stosy przeróżnych barowych odpadków. Tak jest zawsze po każdym weekendzie, tak też było i w niedzielę późnym popołudniem. Śmiem twierdzić, że tak jest nawet i dziś. Zaraz za śmietnikiem rozciąga się zabałaganiony placyk z resztką jakiejś podłogi. Tuż obok stoi zdewastowany baraczek z blachy falistej czy też innego badziewia. Takli stan rzeczy straszy już od kilku lat. I nikomu to nie przeszkadza.
Przypomnę tylko, że chodzi o ścisłe centrum miasta, o miejsce, które wysoka Rada Miasta, bo tak nasi radni lubią siebie nazywać, tytułuje Szlakiem Królewskim. To właśnie tędy z reguły idą okolicznościowe marsze do Dzwonu Pokoju na wyremontowany plac Grunwaldzki. To, że tory tramwajowe są krzywe, chodniki połamane, jakoś jeszcze potrafię zrozumieć. Bo nie ma pieniędzy na kompleksowy remont, przyszły trudne czasy, każdy grosz trzeba pięć razy oglądać, zanim się go wyda. Ale że w tym miejscu nie można zrobić porządku – tego nie zrozumiem za żadne skarby tego najlepszego ze światów.
Interesowałam się kiedyś tym miejscem i usłyszałam, że to teren prywatny i miasto nic nie może. I moim zdaniem jest to wymówka leniwych urzędników.
Jak to się dzieje, że w pobliskich Niemczech taka sytuacja jest zwyczajnie nie do pomyślenia. Pomijam już towarzyski, czy sąsiedzki ostracyzm, jaki dotknąłby bałaganiarza. Tam przede wszystkim lokalne prawo reguluje taki stan rzeczy. Ktoś naśmieci na swojej działce, nie sprzątnie, to za dzień lub dwa ma na karku policję municypalną, a jak trzeba to kryminalną. Za bałaganienie płaci się ogromne mandaty. Z tym tylko zastrzeżeniem, że tak akurat nie trzeba, bo każdy dba o porządek.
W odległej Badenii-Wirtenbergii do dziś zachował się zwyczaj cosobotnich porządków wokół własnych domów. Sprząta się nie tylko własne podwórko, ale i chodnik przed domem, jak trzeba to przed domem sąsiadów też. No cóż, wyższa kultura. Jak ostatnio stwierdził jeden z moich znajomych – można się obruszać, albo nawet i złościć, ale Niemcy są cywilizacyjnie przed nami o kilkadziesiąt lat, tak jak my przed Białorusią. Niestety, trzeba się z takim stwierdzeniem zgodzić.
Myślę, że dobrze by było, gdyby Wysoka Rada – dla mnie ma to wydźwięk ironiczny – zeszła z obłoków polityki, gdzie cały czas buja i zajęła się właśnie takimi śmietniskami w centrum. Jeśli trzeba podać lokalizacje kolejnych, chętnie służę pomocą. Ale z drugiej strony nie mam żadnych złudzeń, że komukolwiek oprócz mnie i paru innych osób ten stan rzeczy doskwiera. No cóż, nazywajmy sobie kawałki ulic w równie pompatyczny sposób, jak Szlak Królewski, i dalej brodźmy w śmieciach, jednocześnie udając, że nic się nie dzieje, a te brudy, połamane ławki, powywracane kosze, rachityczne wiśnie, cuchnące parki i inne niedoróbki to tylko miraż, złudzenie, wystarczy zmrużyć oczy i tego nie widać. I dalej nadymajmy balony, jakim to atrakcyjnym turystycznie miastem jesteśmy.
Tam, gdzie byłam, jest niewielki miejski lasek. Miejsce mogłoby być czarowne, gdyby nie okoliczni mieszkańcy wyrzucający tam śmieci. Codziennie widziałam, jak przybywają nowe worki. W Gorzowie nawet nie trzeba fatygować się nad rzeczkę Srebrną, miejsce równie hipotetycznie czarowne, jak wspomniany już lasek, z tych samych zresztą powodów. Wystarczy przejść się na ul. Chrobrego, a dokładnie do jej wlotu, do budynku, w którym kiedyś było kino Słońce, a teraz jest jakaś kiczowata dyskoteka.
Otóż za tym budynkiem, przy samym chodniku, stoi dość duży pojemnik na śmieci. Ale co z tego, tuż obok niego walają się stosy przeróżnych barowych odpadków. Tak jest zawsze po każdym weekendzie, tak też było i w niedzielę późnym popołudniem. Śmiem twierdzić, że tak jest nawet i dziś. Zaraz za śmietnikiem rozciąga się zabałaganiony placyk z resztką jakiejś podłogi. Tuż obok stoi zdewastowany baraczek z blachy falistej czy też innego badziewia. Takli stan rzeczy straszy już od kilku lat. I nikomu to nie przeszkadza.
Przypomnę tylko, że chodzi o ścisłe centrum miasta, o miejsce, które wysoka Rada Miasta, bo tak nasi radni lubią siebie nazywać, tytułuje Szlakiem Królewskim. To właśnie tędy z reguły idą okolicznościowe marsze do Dzwonu Pokoju na wyremontowany plac Grunwaldzki. To, że tory tramwajowe są krzywe, chodniki połamane, jakoś jeszcze potrafię zrozumieć. Bo nie ma pieniędzy na kompleksowy remont, przyszły trudne czasy, każdy grosz trzeba pięć razy oglądać, zanim się go wyda. Ale że w tym miejscu nie można zrobić porządku – tego nie zrozumiem za żadne skarby tego najlepszego ze światów.
Interesowałam się kiedyś tym miejscem i usłyszałam, że to teren prywatny i miasto nic nie może. I moim zdaniem jest to wymówka leniwych urzędników.
Jak to się dzieje, że w pobliskich Niemczech taka sytuacja jest zwyczajnie nie do pomyślenia. Pomijam już towarzyski, czy sąsiedzki ostracyzm, jaki dotknąłby bałaganiarza. Tam przede wszystkim lokalne prawo reguluje taki stan rzeczy. Ktoś naśmieci na swojej działce, nie sprzątnie, to za dzień lub dwa ma na karku policję municypalną, a jak trzeba to kryminalną. Za bałaganienie płaci się ogromne mandaty. Z tym tylko zastrzeżeniem, że tak akurat nie trzeba, bo każdy dba o porządek.
W odległej Badenii-Wirtenbergii do dziś zachował się zwyczaj cosobotnich porządków wokół własnych domów. Sprząta się nie tylko własne podwórko, ale i chodnik przed domem, jak trzeba to przed domem sąsiadów też. No cóż, wyższa kultura. Jak ostatnio stwierdził jeden z moich znajomych – można się obruszać, albo nawet i złościć, ale Niemcy są cywilizacyjnie przed nami o kilkadziesiąt lat, tak jak my przed Białorusią. Niestety, trzeba się z takim stwierdzeniem zgodzić.
Myślę, że dobrze by było, gdyby Wysoka Rada – dla mnie ma to wydźwięk ironiczny – zeszła z obłoków polityki, gdzie cały czas buja i zajęła się właśnie takimi śmietniskami w centrum. Jeśli trzeba podać lokalizacje kolejnych, chętnie służę pomocą. Ale z drugiej strony nie mam żadnych złudzeń, że komukolwiek oprócz mnie i paru innych osób ten stan rzeczy doskwiera. No cóż, nazywajmy sobie kawałki ulic w równie pompatyczny sposób, jak Szlak Królewski, i dalej brodźmy w śmieciach, jednocześnie udając, że nic się nie dzieje, a te brudy, połamane ławki, powywracane kosze, rachityczne wiśnie, cuchnące parki i inne niedoróbki to tylko miraż, złudzenie, wystarczy zmrużyć oczy i tego nie widać. I dalej nadymajmy balony, jakim to atrakcyjnym turystycznie miastem jesteśmy.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.