2012-09-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zaczyna się kolejny sezon odczytów naukowych. Przez lata na takie zapraszała jedynie biblioteka wojewódzka w cyklu wykładów nowomarchijskich. Od paru lat dołączyło do niej Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta z cyklem Gorzowskich Konwersatoriów. I bardzo dobrze się stało, bo pracownicy muzeum są tymi, którzy powinni się historii tych ziem przyglądać, ale też i tą wiedzą dzielić. Już jutro pani Małgorzata Pytlak, archeolog z olbrzymią wiedzą, opowie o kaplicy św. Urbana przy katedrze. Tak się składa, że to właśnie pani Małgosia prowadziła tam badania, była wówczas paskudna pogoda, padało, było zimno, coś okropnego. Ale powinnością naukowca jest zebranie wszelakich materialnych śladów, opisanie tego wszystkiego i zaznaczenie w jakiś sposób odkrycia.
Pamiętam, że ówczesne władze miasta snuły opowieści, że kaplicę odsłonią. Miała tam powstać szklany dach nad pozostałościami, a wnętrze miało być oświetlone. No i oczywiście wyszło tak, jak zawsze, po gorzowsku. Nie ma szklanego dachu, pozostałości nie widać, a o kaplicy świadczy tylko kolorowa kostka położona po obrysie budowli. Tyle dobrze, że choć aż tyle.
Dlatego też ważne jest, że regionaliści i nie tylko będą mogli w końcu posłuchać, co tak naprawdę odkryli archeologowie i jak to się ma do dziejów najstarszej gorzowskiej świątyni, a przy okazji najważniejszego kościoła naszej diecezji.
Bo oprócz kaplicy św. Urbana katedra kryje trochę niespodzianek, jak choćby zagadkowa szachownica w lewej nawie świątynie (teraz skutecznie zasłonięta przez ławki), czerwony brandenburski orzeł na jednej z kolumn, potrójna belka tęczowa, czy obraz, który przyjechał z Buczacza. O to malowidło kilka lat temu przetoczyła się lokalna wojenka pod hasłem – oddać – zostawić. Efekt jest taki, że obraz został, ale jest tak powieszony, że go kompletnie nie widać. Szkoda. Bo może to nie jest jakiś Rembrand czy Rubens, ale na pewno świadek historii i determinacji przesiedleńców z Kresów Wschodnich. I na pewno ładniejszy, bardziej pasujący do tej świątyni, niż niektóre wizerunki tam nagromadzone. No dobrze, nie będę marudzić i wracam do wykładów.
Otóż na afiszu są jeszcze prelekcje między innymi o malarstwie Kręgu Arsenału – naszej gorzowskiej najważniejszej kolekcji sztuki XX wieku, o kolorze i formie w malarstwie Jana Korcza, polskim wojsku Napoleona, które było też w Gorzowie, wówczas Landsbergu i wiele innych.
Także biblioteka wojewódzka już na rozbieg przygotowała coś niebywałego – bo wykład o rozproszonych czy też zaginionych najstarszych księgozbiorach, między innymi z Ośna. A opowie o nich dobrze znany w Gorzowie dr Marek Golemski. Potem będzie można posłuchać także o Loży Masońskiej, jaka działała w Landsbergu i innych ciekawych wydarzeniach. A to wszystko za sprawą wiedzy i zaangażowania Grażyny Kostkiewicz-Górskiej, szefowej działu zbiorów regionalnych, której się chce szukać różnych intrygujących tematów i ludzi, dla których fascynacją jest Nowa Marchia.
Przynajmniej ten jeden dział, mam na myśli naukę, na razie nie jest zagrożony dziwacznymi pomysłami pod tytułem porządki. Zarówno bowiem biblioteka, jak i muzeum podlegają władzy marszałka, a ten na szczęście dostrzega to, co w tych działkach dobre. Bo pewni urzędnicy w tym mieście jakoś tego nie potrafią lub też nie chcą dostrzec, a ich działania w krótkim czasie mogą doprowadzić do demontażu tego, co dobre i sprawdzone. Ale skąd oni mają o tym wiedzieć, przecież nie mają potrzeby uczestniczenia w gorzowskiej rzeczywistości.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.