2012-09-24, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No i bardzo fajnie, że kolejny mural pojawił się na ścianie Szkoły Podstawowej nr 10 przy ul. Towarowej. To dobry sposób na rzeczywiste ubogacenie Zawarcia, do niedawna dzielnicy traktowanej jak piąte koło u wozu. Choć do dziś zadziwia mnie wygląd przebudowanego stadionu żużlowego, który pojawia się nagle wśród małych i mocno zaniedbanych kamieniczek. Cały czas kojarzy mnie się z pojazdem kosmicznym, który wylądował w przypadkowym miejscu. Wiem, co mówię, bo na żużel chodzę od lat i pamiętam stadion, który wyglądał, jak siermiężny kurnik, ale bardziej chyba pasował do zawarciańskich klimatów.
Ale nie o tym ma być. O muralu, który stylistycznie nawiązuje do już istniejącego przy ul. Śląskiej. No i dobrze, bo pewna konsekwencja jest konieczna, tak aby nie powstał wrzask stylów i wykonań. Ale z drugiej strony patrząc, czyżby w Gorzowie nie było grafficiarzy i muralistów – prawda, jakie ładne słówko odnoszące się do wielkich murali. Ale na poważnie – mam wrażenie, że nowi urzędnicy nie dostrzegają tego, że Gorzów nie jest pustynią bez własnych środowisk artystycznych. Tak właśnie zaczyna się zachowywać pani plastyk. A przecież w mieście nad Wartą jest sporo bardzo uzdolnionych młodych ludzi, którzy nie raz udowodnili, że sztuka machania pędzlem nie jest im obca. Może przy okazji tworzenia kolejnych malowideł – kolejny raz podpowiadam ścianę przy Wełnianym Rynku w pasażu prowadzącym do byłej pracowni Andrzeja Gordona – warto pomyśleć o zaangażowaniu lokalnych twórców. Będzie to z korzyścią zarówno dla samego miasta, jak i środowisk twórczych.
Ale kolejny raz nie mam złudzeń, na pewno tak się nie stanie, no bo przecież trzeba chcieć.
A tak przy okazji wrócę do Miejskiego Centrum Kultury przy ul. Drzymały. Rozdyskutowało się ostatnio na ten temat forum jednej z lokalnych gazet. No i zdanie jest jedno – wyłączenie z działalności obu sal, wyrzucenie z centrum alternatywy spowodowało, że placówki nie ma. No bo co to za placówka, w której jest tylko pani dyrektor i coraz bardziej nietrafione imprezy – vide festiwal techno za ciężkie pieniądze, którym zainteresowała się maleńka garsteczka gorzowian. A przecież po tak zwanych zmianach i porządkach w kulturze ma to być sztandarowa instytucja. Głowa mnie boli, kiedy o tym myślę, więc nie myślę za często.
A dla uspokojenia skołatanego serce wybrałam się do Muzeum Lubuskiego, aby pogapić się, nie, w tym przypadku, podziwiać ikony z muzealnych zbiorów. Choć wystawa malutka, jakże urzekająca. A do tego z cerkiewną muzyką, czyli śpiewem, bo w prawosławiu muzyki się nie gra. Balsam na duszę, polecam wszystkim.
A o tej ślicznej, czerwonej vespie, co to od niedawna parkuje na mojej ulicy, znów spróbuję napisać innym razem, bo jak zawsze są ważniejsze sprawy.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.