2012-10-01, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Już dawno zabierałam się do tego tematu, ale życie ciągle coś nowego przynosi. Żal mi psów, które mieszkają w centrum wielkich miast, nawet takich średnich, jak Gorzów. Codziennie rano w drodze do pracy mijam starszego pana, który na niezbyt długiej smyczy prowadzi na spacer husky’ego. Pies ma obłęd w oczach i udręczenie, bo akurat jego rasa tak ma, że aby być szczęśliwym, potrzebuje polatać. Codziennie, tak około 40 km. A tu cóż, krótka smycz, dostojny krok, bliziuteńka przebieżka. Nie dalej jak w zeszłym roku widziałam innego husky’ego, który mieszka w centrum, dokładnie w bloku nad Empikiem, i który się zerwał ze smyczy. To była czysta psia radość, wolność, można lecieć dokąd się chce. No i jego pan, który nie dowołał się ulubieńca, bo ten wcale nie reagował na jego rozpaczliwe a potem histeryczne wołania.
Albo z innej beczki. Często widuję na spacerkach – też dostojny krok i krótka smycz – właścicieli z owczarkami niemieckimi. Akurat te psy może 40 km dziennie nie potrzebują, ale na pewno więcej niż jedno kółko w Parku Róż.
Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy w ścisłych centrach miast, na piętrach w kamienicach i blokach trzymają zwierzęta, które potrzebują ruchu, przestrzeni, biegania, szczekania, zabawy. Dla mnie to zwykłe okrucieństwo. Dlatego choć całe życie w moim domu były psy, sama teraz nie mam zwierzaka. Bo nieludzkim byłoby trzymanie go na drugim piętrze i wyprowadzanie trzy razy dziennie na niezbyt długi spacerek po śródmiejskich ulicach. Nieludzkim byłoby skazywanie go na ciągłą samotność, bo ja ciągle gdzieś się plączę.
No i jeszcze jedna sprawa, sprzątanie po ulubieńcach. Co prawda widuje się już właścicieli czworonogów z torebkami, ale ciągle tego jest za mało. Efekt – zabrudzone ulice, nie wspomnę o parkach i trawnikach. Tak się składa, że na dniach byłam w Wolsztynie i Nowym Tomyślu. Tak, tak, Wielkopolska i tam nie ma mowy o zabrudzonych chodnikach czy trawnikach. Zresztą na tych stoją solidne tablice z zakazami wyprowadzania czworonogów. I każdy się do tego stosuje. No cóż, stare miasta, w których ludzie mieszkają od pokoleń, i zwyczajnie boją się sąsiedzkiego ostracyzmu. Ciekawe, czy za mojego życia dojdzie do tego w mieście nad Wartą?
Raczej nie sądzę.
No i słówko o kulturze, bo przecież tylko na tym się znam. Gratuluję pewnej pani urzędnik, że podczas otwarcia wystawy malarstwa w Spichlerzu nie błyszczała, jak to ma w zwyczaju, i nie usiłowała nam wytłumaczyć, z jaką artystką mamy do czynienia. A już jutro polsko-duński jazz, a za dziesięć dni wystąpi Piotr Wojtasik, jeden z najlepszych polskich trębaczy jazzowych, a 13 października „Projekt Furman”. Jak zapowiadałam, siądę w ciemnym kątku i sobie spokojnie posłucham. Pod warunkiem oczywiście, że się ciemny kątek znajdzie.
No i jeszcze jedno – bo mi cały czas ucieka. W tym roku Gorzów Jazz Celebrations w Teatrze Osterwy!!!!!!!!!! Wszystkie koncerty, nareszcie, znów będzie jak powinno, czyli tłoczno, radośnie, klubowo w większym wymiarze. I chwała Bogu. A ci, co byli na koncercie Jarka Śmietany w Filharmonii słyszeli albo jazzmanów, albo smyczki. Razem to nie zatrybiło – wiem od kilkunastu osób, bo sama być nie mogłam. I to kolejny już raz ci, co mają dobre ucho narzekali. Może więc wbrew obiegowej prawdzie ta akustyka nie jest aż tak rewelacyjna, jak wszyscy wielcy gadają na okrągło?
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.