2012-10-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Jakoś trudno mi uwierzyć, że Gorzów w przyszłym roku może się stać miastem trochę bardziej cywilizowanym, mniej podobnym do Bangladeszu. Ową rewolucyjną zmianę mają przynieść zamierzenia programowe radnych PO, którzy w Wysokiej Radzie Miasta – jak oni lubią się nazywać – mają większość. Mają więc być pieniądze na sprzątanie, naprawę ulic i chodników oraz zadbanie o zieleń. Poza tym ma się urodzić koncepcja osiedlowego animatora sportu, czyli zarządzającego orlikami – też znakomity pomysł. Radni zapowiadają też, że w końcu ma się pojawić parking i chodniki przy szpitalu wojewódzkim przy ul. Dekerta. Fantastyczna sprawa, bo tam kocioł jeden wielki jest (Ja tylko się czepię, jak to mam w zwyczaju, tym razem ortografii. Otóż polska norma językowa, wyrocznia dla wszystkich, nakazuje pisać to wyrażenie małymi literami, ale rozumiem, że z tego oto wielkiego szacunku dla wybitnej lecznicy radni używają wielkich liter. OK, Amerykanie w takich chwilach mawiają – can be).
No cóż, po raz pierwszy od lat rządząca partia – zresztą irytuje mnie to określenie w odniesieniu do samorządu – pomyślała o zwykłych ludziach, którzy dość mają krzywych chodników, cuchnących parków i zaniedbanych uliczek.
Ale jak się tak wnikliwiej przyjrzeć zapowiedziom, okazuje się jednak, że sny o potędze nadal w radnych tkwią. Mam tu na myśli „Przygotowanie koncepcji budowy hali widowiskowo-sportowej”. Zwłaszcza podobało mnie się tłumaczenie radnych, które usłyszałam w jednym z lokalnych mediów, że trzeba przede wszystkim doprowadzić do konsensusu wszystkich wiodących sił politycznych w mieście, oswoić z tą myślą zarówno elity polityczne, jak i zwykłych mieszkańców i ... Tak, tak, w czasach zamierzchłego ancient regime’u nazywało się to nowomową, a bardziej pospolicie biciem piany.
Sala sportowo-widowiskowa jest potrzebna, choć w mieście nad Wartą prawie wszystek sport został widowiskowo zlikwidowany, powoli, za sprawą nader kompetentnych urzędników likwiduje się kulturę, więc nie bardzo wiadomo, dla kogo to ma być. Ale dobrze, Zielona Góra ma, więc my na zasadzie wrogiej wzajemności też musimy.
I co się stanie? Znając historię powstawania różnych nowych gorzowskich obiektów (poza biblioteką wojewódzką i uczelnianymi budynkami), znów koszty się podwoją, znów ktoś coś ukradnie lub podmieni na gorszy gatunkowo, znów po roku użytkowania dach zacznie przeciekać i grzybki budowlę zaatakują. I znów ktoś ten obiekt pompatycznie nazwie, bo my, gorzowianie, kochamy przesadę.
Myślę, że Wysoka Rada, zanim zacznie tworzyć konsens polityczny – prawda, jak pięknie brzmi – powinna się pięć razy namyślić, czy rzeczywiście taka hala jest potrzebna oraz jak będzie wykorzystywana. Szkoda bowiem miejskiego grosza na kolejną wielką, przesadzoną inwestycję. Tak jak szkoda milionów, tych dodatkowych, utopionych w Filharmonii. Mówię o tym dlatego, że właśnie Kraków kończy budować centrum muzyczno-edukacyjne, taką właśnie filharmonię, tylko pięć razy bardziej funkcjonalną od naszej, za 66 mln zł. Można? Można. A taki Poznań, bardzo bogate miasto, jakoś do tej pory się nie zdecydował na budowę Filharmonii i muzycy oraz melomani od lat goszczą w gościnnej Auli Uniwersytetu Adama Mickiewicza.
Nie jestem malkontentką, tylko czasami boli mnie, jak patrzę na moje od kilkunastu lat miasto, które po prostu się degraduje, bo Wysoka Rada uprawia politykę, prezydent uprawia swoją politykę, urzędnicy też uprawiają politykę. A chodniki są coraz bardziej krzywe. i coraz dalej nam choćby do takiej Wielkopolski, bo o kraju na zachód od Odry nie wspomnę.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.