2013-01-05, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Przeczytałam wczoraj w jakimś portalu, że Klub Podróżników Namaste zaprasza na festiwal górski. Ucieszyłam się. Pomyślałam, że gorzowska ekipa, która była w ubiegłym roku na trekkingu w Nepalu, założyła klub i urządza święto.
Przepisałam sobie starannie program, a było czym się zachwycić. Bo spotkanie z Arturem Hajzerem i wdową po Jerzym Kukuczce. Poza tym kilka filmów o Górach Najwyższych oraz koncert. Już sobie zaczęłam sprawdzać w kalendarzu, czy z niczym mnie to święto górołazów nie koliduje, kiedy nagle odkryłam, że nie wiem, gdzie te spotkania się odbywają. Więc napisałam do organizatorów z zapytaniem, gdzie to jest. I błyskawicznie otrzymałam odpowiedź – w Katowicach. Jednym słowem - szczęście było tak blisko. No niestety, do Katowic nie pojadę, choć tęsknota do gór coraz mocniejsza. Nauka stąd płynie jedna, zanim się zapalisz, pomyśl pięć razy. A swoją drogą szkoda, że u nas nie ma czegoś takiego. Przecież po Górach Wysokich i Najwyższych plącze się cała masa gorzowian. Mogliby powołać klub i od czasu do czasu poucieszać serca szwędaczy, co to w Góry Najwyższe raczej nigdy nie pojadą, a naczytali się o nich okropecznie dużo. Ale to tylko mrzonki górołazki stęsknionej za Tatrami.
No ale nic to, dziś święto. Koncert Leszka Żądły w piwnicy przy ul. Jagiełły. Naczekałam się dość mocno.
Za kilka dni w tej samej piwnicy nagrodę im. Janusza Słowika odbierze Adam Bałdych. Doprawdy jedyna to w swoim rodzaju nagroda. Ufundowana przez prywatnych sponsorów, przyznawana za różne działania na rzecz kultury. Na uznanie tych niezwykłych ludzi zasłużył między innymi mecenas Jerzy Synowiec, pomysłodawca i współfundator rzeźbek znanych i oryginalnych gorzowian, Marek Piechocki – animator życia muzycznego i meloman, prezes Dziekański – tu nie będę wymieniać, bo powszechnie wiadomo, Barbara Schroeder – swego czasu właścicielka firmy piekarskiej, animatorka Klubu Zapiecek. A skoro o Zapiecku mowa, to na dniach zagości tam Anatol Wierzchowski z chłopakami, czyli teatr KOD z Dębna i zaśpiewają ludowe śpiewki w różnych językach. Czyli miód na skołatane ostatnio serce moje.
A już jutro święto Trzech Króli. Pewnie znów wokół katedry pójdzie procesja z królami i osiołkiem. Sama tego nie sprawdzę, bo w końcu Nasza Chata wyrusza do lasu. Pójdę z nimi, pogapię się na zieleń, to może w końcu zaplątane myśli na temat ludzkiej natury ułożą się w czytelny wzór. I zrozumiem zachowania niektórych ludzi.
No a pojutrze, właśnie pojutrze w Sądzie Apelacyjnym w Szczecinie kolejna odsłona rozprawy przeciwko szeryfowi miasta na siedmiu wzgórzach. Tym razem jaskółki podzieliły się na dwa obozy – jedne informują – zapadnie wyrok, inne – to się jeszcze odwlecze i rozejdzie w ostateczności w szwach. Pożyjemy, zobaczymy. Oglądałam ostatnio szeryfa w jakimś wywiadzie i chyba go nerwy zawodzą.
No i ostatnia rzecz. Teatr Osterwy przygotowuje „Romea i Julię” Szekspira. Mistrza Williama wielbię od dawna, szkoda tylko, że to będzie musical, bo akurat za tym nie przepadam. Ale cóż, trudno, i tak się wybiorę. Usiłowałam policzyć, ile już różnych inscenizacji akurat tego dramatu widziałam i wyszło mi coś koło 20. Sama się zdziwiłam, że tak dużo.
P.S. A dyskusja wokół bałaganu przy ul. Strzeleckiej się nasila. Tyle tylko, że nic z tego nie wyjdzie, dopóki obie strony nie pójdą na kompromis a na to szans raczej nie ma. No i jeszcze długo w Wielkim i Pięknym Mieście nad Wartą (prawda, jak imponująco to wygląda, ach te wielkie litery) będziemy mieli Bangladesz.
Czy te pancerne blaszane drzwi tam zostaną na zawsze? Czy też może to chwilowe rozwiązanie?