2013-02-09, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Rozbawił mnie niemal do przysłowiowych łez wywiad, jakiego szeryf TJ udzielił lokalnemu radiu. Mam na myśli passus o remontach dróg.
Jakoś tak się zabawnie złożyło, że cały miniony tydzień był zdominowany przez dziury, a konkretnie dziury w drogach. Bo gorzowskie ulice jeszcze nigdy tak źle nie wyglądały. Gadali o dziurach wszyscy, lokalne media, kierowcy, pieszy, którzy boją się jeździć autobusami po miejskich ulicach (tacy jak ja, dla przykładu), radni, politycy... Aż w końcu głos dał sam szeryf miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną. I co wszyscy usłyszeli – ano, że w mieście potrzebne są kompleksowe remonty a nie chałupnicze łatanie dziur i dziurek.
No i ja w tym momencie nie uwierzyłam w to, co słyszę.
Pragnę przypomnieć panu prezydentowi, że piastuje najwyższy urząd w mieście już górą będzie 15 lat i zawsze widział inne, ważniejsze rzeczy, aniżeli rzeczone dziury, połamane chodniki, zapadający się bulwar czy cieknącą dominantę (tego mi akurat nie szkoda, może się w końcu szkaradzieństwo zawali).
Najpierw to była Słowianka, potem Filharmonia, w międzyczasie trasa średnicowa przez park Kopernika i niepotrzebny gigantyczny remont amfiteatru, poza tym i jeszcze parę innych spraw.
Uważam, że prezydent Tadeusz Jędrzejczak nie powinien używać akurat tego argumentu, bo sam przez cały czas swoich rządów niewiele akurat w tej kwestii zrobił. Że przypomnę trwającą od lat dyskusję o remoncie Kostrzyńskiej. Gada się o tym, gada i z tego gadania nic nie wynika. A ulica wygląda jak 20 lat temu podrzędne drożyny w Rumunii. A taka dla przykładu Owocowa – myślę, że za pieniądze utopione w łataniu wielgachnych kraterów, które co rusz tam wyłażą, już dawno można byłoby zrobić poważny remont.
Co więcej, zaczynają się w poważnym stopniu degradować takie ulice, które jeszcze do niedawna były w dobrym stanie – jak choćby te na Nowym Mieście. Dodam tylko, że dziwnym trafem porządne remonty przeszły kawałki ulic Sikorskiego i Warszawskiej oraz Kusocińskiego – obecna Dziewięciu Muz. Przypadek, że leżą one obok magistratu i Filharmonii?
Czyli jak widać, dziury w drogach to jednak poważna rzecz.
A teraz o rzeczach przyjemnych. Już w tym tygodniu będziemy obchodzić setną edycję sesji z cyklu „Nowa Marchia – prowincja zapomniana – Ziemia Lubuska – wspólne korzenie”. Jubileuszowy wykład da prof. Edward Rymar, ten sam, który kilka lat temu sesje otwierał. To jedna z niewielu interesujących inicjatyw naukowych w mieście na siedmiu wzgórzach, która przetrwała próbę czasu, znakomicie się wpisała w pejzaż, a co więcej, rozbudziła u znacznej grupy ludzi zainteresowanie regionem, małą ojczyzną. Dla nich, (sama mam przyjemność się do nich zaliczać) Gorzów to nie tylko miasto z historią zaczynającą się 30 stycznia 1945, to Landsberg, ludzie, którzy w nim kiedyś mieszkali, to historia tej ziemi z jej powikłanymi meandrami. Tu ukłony bibliotece wojewódzkiej, która te sesje prowadzi, szczególnie dyrekcji i Grażynie Kostkiewicz-Górskiej, która projekt koordynuje. No i jeszcze jedna niebagatelna sprawa wiąże się z bibliotecznymi sesjami – powstają zeszyty historyczne, trwały ślad, a przy okazji fascynująca lektura o Nowej Marchii.
Z rzeczy przyjemnych jeszcze, to dziś koncert Michała Wróblewskiego, potem zagra Dawid Troczewski, inny wybitny pianista jazzowy z Gorzowa, a jeszcze później trzydniówka z muzyką różną – wszystko w piwnicy przy Jagiełły. No i lada dzień też Festiwal Muzyki Nowej im. Wojciecha Kilara. Szczęście moje polega na tym, że karnet mam już od dawna i od dawna liczę dni.
P.S. A jaskółki ćwierknęły, że z procesem szeryfa może być tak, że wokanda zostanie utrzymana, czyli sprawa w Szczecinie potoczy się 18 i 19 lutego. Pożyjemy, zobaczymy.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.