2013-02-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Oj, ostatnio bardzo mnie się spodobało, jak to kolejny już człowiek kolejny raz musi udowadniać, że nie jest wielbłądem. A konkretnie chodzi mnie o marszałka Macieja Szykułę.
Tym razem zadymiło się wokół marszałka Macieja Szykuły. Marszałek Szykuła, przed laty nauczyciel, potem dyrektor gorzowskiej budowlanki, jeszcze później kurator oświaty, szef PFRON, a obecnie wicemarszałek Sejmiku Lubuskiego znów – kolejny zresztą raz - musi się publicznie tłumaczyć, że nie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Bo jakiś niedouk z IPN (nota bene najbardziej szkodliwa instytucja, jak powstała po 1989 roku – oczywiście moim zdaniem) kolejny raz powiesił taką informację, a przynajmniej tak sformułowaną na oficjalnej stronie tejże instytucji. Jak mówi marszałek, musi walczyć o zdjęcie niejednoznacznego zapisu, bo ktoś, kto ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem (a tych, niestety przybywa, wynika tak z badań Polskiej Izby Książki) zrozumie, że Maciej Szykuła był tajnym współpracownikiem SB.
No tak marszałek Szykuła żyje i może się bronić, i chwała mu za to, że to robi i pogrąża IPN jeszcze bardziej. Ale są tacy, co nie żyją i nie mogą. Mam na myśli znakomitego malarza Andrzeja Gordona, kolorowego ptaka miasta nad trzema rzekami, który kilka lat temu został publicznie pomówiony o współpracę z SB na podstawie zaledwie okładek akt, bez pół papierka podpisanego przez niego, bez żadnych kwitów. I na nic się zdała publiczna obrona godności nieżyjącego od prawie 21 lat malarza. Nie pomogły słowa przyjaciół i znajomych, że Gordona owszem interesowało kilka rzeczy w życiu, ale na pewno nie szpiegowanie jakichś szarych polityków. Anatema została, ślad po tym też w różnych publikacjach. Ja malarza osobiście nie znałam, ale sporo czasu poświęciłam, aby prześledzić jego drogę twórczą i nie tylko, i wiem, że takie oskarżenie to potwarz okropeczna. A dlaczego o tym piszę? Ano bo IPN to straszliwe - moim zdaniem - narzędzie walki z niewygodnymi ludźmi. Narzędzie, które ma kosmiczny budżet, narzędzie, które wydaje pseudo-naukowe książki. Ech, szkoda zresztą słów.
A teraz z przyjaźniejszego kątka. Otóż jutro w Łubu Dubu kolejna odsłona obcych smaków w Gorzowie. Tym razem będzie to kuchnia niemiecka. Mnie w niej najbardziej odpowiada sałatka kartoflana, która wszędzie smakuje inaczej, przysposobiona z Rosji zupa soljanka i dobre bawarskie piwo. Kiedyś w Badenii-Wirtenbergii znajomych chciał mnie namówić na zjedzenie lokalnego przysmaku, którym są kluski nadziane chyba mięsem i pływające w szarej wodzie. Na widok tego jedzenia zbladłam i zażądałam zwykłej sałaty z pomidorem i żółtym serem. No cóż, smakoszem nie jestem.
A jeszcze z innego kątka. Otóż w środę w Muzeum Lubuskim im. Jana Dekerta zagości... Marzena Wieczorek. Tak, tak, znana gorzowska aktorka opowie o pracy w teatrze i takich tam różnych. No i ja jestem tego spotkania szalenie ciekawa, bo Marzenę znam i bardzo cenię jako aktorką. Początek o 17.00.
A w Filarach Rudi Mahall – czołowy klarnet basowy i to już w sobotę, natomiast 7 marca Jan Nowicki, znany krakowski aktor zaprezentuje program dedykowany Janowi Pawłowi II. No a już 18 marca Kenny Garrett – zaczynam odliczanie. Bo to mag jest i czarodziej prawdziwy. A potem jeszcze kolejne czary z trąbka i gitarą elektryczną. No bo po prawdzie piwnica magiczna jest. Ale o tym napiszę przy okazji.
P.S. A już zaraz w Filharmonii Gorzowskiej Konstanty Andrzej Kulka. Mam tylko nadzieję, że trzy dni choróbska i wyjęcia mnie z życia nie spowodowały, że nie zdążę kupić biletu. Wybieram się do Filharmonii jutro tuż po pracy, daj Boże nie za późno.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.