2013-03-01, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Cały czas. Tym razem dymi się wokół Filharmonii, a właściwie osoby dyrektora Krzysztofa Świtalskiego. I to w kilka miesięcy po jego wyborze. Coś nie ma szczęścia sztandar gorzowskiej kultury do swoich szefów.
A jeszcze niedawna, daj Boże, dwa tygodnie temu, wszytko wyglądało normalnie. Szeryf TJ był na otwarciu I Gorzowskiego Festiwalu Muzyki Nowej (za który kolejny raz Filharmonii dziękuję), rozmawiał w antrakcie z różnymi ludźmi, nie wydawał się być poruszony, zły czy zdenerwowany albo obrażony. Minęło kilka dni, a tu masz – trwa procedura zmierzająca do zwolnienia dyrektora, o którym jeszcze kilka miesięcy temu mówiono w samych superlatywach, że fachowiec, odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
No dobrze, przyjrzyjmy się:
- Filharmonia pod kierownictwem pana Świtalskiego ożyła, mam na myśli liczbę koncertów, w tym wybitnie komercyjnych z półki pop (pełne sale, czasami po dwa koncerty),
- udało się zrealizować prestiżowy festiwal muzyki nowej (sukces, jakiego nikt się nie spodziewał w mieście bez jakichś szczególnych tradycji muzycznych),
- Filharmonia jest widoczna w mieście, a to za sprawą plakatów i innych nośników informacji, czego nie można powiedzieć o jej działaniu za poprzedniej dyrekcji,
- Dyrektor a także jego ludzie (chyba za zgodą szefa) nie unikają kontaktów z mediami, promują wydarzenia muzyczne,
- na prestiżowe koncerty udaje się szefowi placówki ściągać ważnych gości, vide marszałek Stefan Niesiołowski na otwarciu Gorzowskiej Zimy,
- powiększyła się orkiestra,
- muzycy orkiestry grywają w mniejszych składach (szkoda tylko, że rzadko i praktycznie nie poza filharmonią),
- poprawiła się wizualna strona programów i leciuteńko biletów też,
- dyrekcja wdrożyła program oszczędnościowy,
- Filharmonia otworzyła się na współpracę z lokalnym środowiskiem.
Oczywiście wszystkie te argumenty można położyć i po stronie minusów. Bo wszystko zależy od optyki patrzenia. Zaskakujące jednak jest to, że wystarczyło kilka miesięcy, a już trwa procedura impeachmentu. I tak naprawdę trudno znaleźć racjonalne argumenty, przynajmniej z tych widocznych gołym okiem. Jest takie stare polskie przysłowie, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. No cóż, karnawał trwa nadal, karnawał na stanowiska, wydarzenia, działania. Szkoda, bo już powinno być normalnie. No cóż, pożyjemy, zobaczymy.
A teraz z innego kątka, ale też muzycznego. Otóż za trzy tygodnie koncert Kenny Garretta. Jazz Club zagości w Teatrze Osterwy. Pisałam już kilka razy, jakiego formatu to muzyk. Ja liczę dni, podobnych mnie też trochę jest. A Prezes Dziekański przyjmuje codziennie tych, którzy się zgapili i nie zadbali w porę o bilety. No i po prawdzie mówiąc, Teatr Osterwy musiałby być z gumy, żeby pomieścić tych wszystkich, którzy chcą na koncert. I to by było na tyle, jeśli chodzi o jazz. Aha, jutro magia klarnetu, instrumentu niedocenianego, w piwnicy przy Jagiełły.
No i jeszcze słówko o spotkaniu w bibliotece wojewódzkiej. Stowarzyszenie Terra Incognita z Chojny będzie promować swoją książkę o przesiedleńcach, czyli formowaniu się polskości w 1945 r. na tych ziemiach, gdzie obecnie mieszkamy, a o których ówczesna propaganda bobastycznie dęła, że wróciły do macierzy (swoją drogą, zastanawia mnie kariera tego słówka). Myślę, że może być ciekawe, tym bardziej, że za projektem stoi dr Paweł Migdalski z Uniwersytetu Szczecińskiego, który dał się już poznać, jako wybitnie przenikliwy badacz. Aha, spotkanie dopiero 11 marca, ale już warto zarezerwować czas.
P.S. A w niedzielę znów idę do lasu i szczerze mówiąc, nawet nie bardzo mnie obchodzi, którędy Nasza Chata się będzie plątać, bo liczy się sam fakt plątania właśnie w tym towarzystwie. Kiedy tydzień temu choróbsko przykuło mnie do łóżka, byłam wybitnie nieszczęśliwa, że oni tam sobie idą, a ja nie mogę.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.